[ Pobierz całość w formacie PDF ]

albo plątaniną naszych myśli i rozproszonych pomysłów. A kiedy skupiamy się w sobie,
odrywamy się od tego, co nas otacza, i w umyśle stajemy się bardziej subtelni, wtedy dusza
wchodzi na swe właściwe miejsce, działa w wyższym stopniu i jest to rzeczą naturalną.
Słyszałem od mego zmarłego starca, że nawet nie ludzie modlitwy, a tylko zdolni do tego,
albo chorzy, w najciemniejszym pokoju widzą światło wychodzące ze wszystkich rzeczy,
rozróżniają przedmioty, wyczuwają jakby drugiego siebie i wnikają w myśli innych. A to, co
podczas modlitwy serca pochodzi wprost od Bożej łaski, przynosi taką rozkosz, że żaden
język jej nie wyrazi i nie da się to porównać z niczym materialnym; do niczego nie jest to
podobne. Wszystko, co odczuwamy, jest zbyt niskie w porównaniu ze słodkimi odczuciami
łaski w sercu. Mój ślepiec wysłuchał tego z uwagą i jeszcze bardziej spokorniał. Modlitwa w
jego sercu coraz bardziej się rozwijała i przynosiła mu niewysłowioną słodycz. Cieszyłem się
tym z całej duszy i pilnie dziękowałem Bogu za to, że dozwolił mi ujrzeć tak
błogosławionego swego sługę.
W końcu dotarliśmy do Tobolska, zaprowadziłem ślepca do przytułku, pozostawiłem go
tam i serdecznie się z nim pożegnawszy ruszyłem dalej w drogę.
Jakiś miesiąc wędrowałem sobie spokojnie i głęboko odczuwałem, jak pouczające i
zachęcające bywają dobre żywe przykłady. Często czytywałem Dobrotolubije i sprawdzałem
wszystko to, co powiedziałem modlącemu się ślepcowi. Jego pouczający przykład rozpalił we
mnie gorliwość, wdzięczność i miłość ku Panu, a modlitwa serca tak mnie cieszyła, że nie
myślałem, iż na ziemi jest ktoś szczęśliwszy ode mnie, i dziwiłem się, jaka to moze być
większa i lepsza rozkosz w królestwie niebieskim. Nie tylko bowiem czułem ją we wnętrzu
mojej duszy, ale wszystko to, co było zewnętrzne, ukazywało mi się w zachwycającej postaci
i wszystko pociągało mnie ku miłości Boga i ku dziękowaniu Mu: ludzie, drzewa, rośliny,
zwierzęta - wszystko było mi jakby jedną rodziną, wszędzie znajdowałem odbicie imienia
Jezusa Chrystusa. Czasem odczuwałem taką lekkość, jakbym był pozbawiony ciała, jakbym
nie chodził, a radośnie pływał w powietrzu. Czasem cały wnikałem sam w siebie i wyraznie
widziałem wszystkie moje wnętrzności, dziwiąc się tak pełnej mądrości budowie
człowieczego ciała. Czasem znów odczuwałem taką radość, jakbym został carem, a przy
wszystkich tych pociechach pragnąłem, by Bóg pozwolił mi jak najszybciej umrzeć i dać
ujście mojej wdzięczności u Jego stóp w świecie duchów.
Pewnie bez umiaru rozkoszowałem się tymi odczuciami, czy co, albo już taki był dopust
Bożej woli, bo po pewnym czasie poczułem w sercu jakieś drżenie i lęk. %7łeby mi się tylko nie
przydarzyła, pomyślałem sobie, jakaś bieda czy utrapienie, podobnie jak za tę dziewczynę,
którą nauczyłem modlitwy Jezusowej w kaplicy. Myśli nalatywały na mnie chmurą i
przypominałem sobie zaraz słowa błogosławionego Jana z Karpatos, który powiada, że ten,
kto często poucza, wystawia się na pohańbienie i cierpi doświadczenia i pokusy za tych,
którzy odnieśli dzięki niemu duchową korzyść. Walcząc z tymi myślami wzmogłem
modlitwę, dzięki czemu odpędziłem je całkowicie i nabrawszy otuchy powiedziałem w mym
wnętrzu - Niech się dzieje wola Boża! - będąc gotowym przecierpieć wszystko, co tylko ześle
mi Jezus Chrystus za moje grzeszne postępki i hardy charakter. Przecież ci, którym niedawno
wyjawiłem tajemnicę wnikania w serce i modlitwy wewnętrznej, byli już przed spotkaniem ze
mną przygotowani dzięki bezpośredniemu tajemnemu pouczeniu Bożemu. Znalazłszy w tym
uspokojenie, znów ruszyłem z radością i modlitwą, a cieszyłem się jeszcze bardziej niż
przedtem. Przez jakieś dwa dni pogoda była deszczowa i droga tak rozmokła, że nogi ledwie
można było wyciągnąć z błota. Szedłem stepem i przez jakieś piętnaście wiorst nie
napotkałem żadnej osady. Wreszcie pod wieczór dostrzegłem stojącą przy samej drodze jakąś
zagrodę. Ucieszyłem się i pomyślałem: Tu poproszę, by pozwolili mi odpocząć i przenocuję,
a jutro rano, co Bóg da: może i pogoda będzie lepsza.
Podszedłszy ujrzałem podpitego staruszka w żołnierskim płaszczu, siedzącego na przyzbie
domu. Pokłoniłem się mu, no i mówię - Nie można by tu kogoś poprosić o przenocowanie? -
A któż może na to pozwolić prócz mnie? - krzyknął starzec - ja tu jestem najważniejszy! To
stacja poczty, i jestem tu inspektorem. To pozwólcie, ojczulku, przenocować! - A dokumenty
masz? Pokaż papiery! - Podałem mu, a on wciąż: - Gdzie twoje papiery? - Trzymacie w ręku -
odpowiedziałem. - No dobrze, pójdziemy do środka. Inspektor nałożył okulary, przeczytał i
mówi - Papiery masz w porządku, nocuj. Dobry ze mnie człowiek. Masz, poczęstuję cię
czareczką. - Od dziecka nie piję - odpowiedziałem. - No, gwiżdżmy na to, ale chociaż zjedz z
nami kolację. Usiedliśmy przy stole: on, kucharka, młoda kobieta, też dosyć pijana. Mnie
posadzili razem z nimi. Przez całą kolację wymyślali sobie nawzajem, a na koniec pobili się.
Inspektor wyszedł do sieni i położył się spać w komorze, kucharka zaczęła sprzątać, myć
miski i łyżki, wymyślając swojemu staruszkowi.
Posiedziałem i doszedłem do wniosku, że szybko się ona nie uspokoi. Mówię do niej -
Gdzie by tu, mateńko, położyć się spać? Zmęczony jestem drogą. - Zaraz ci, ojczulku,
przygotuję. - Przysunęła ławkę do ławy przy oknie frontowym, rozłożyła kawał wojłoku i
położyła podgłówek. Położyłem się i zamknąłem oczy, jakbym spał. Kucharka długo jeszcze
kręciła się, wreszcie skończyła, zgasiła ogień i podeszła do mnie. Nagle całe okienko, to w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl