[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na dzieci, bo przecież jestem coraz... starsza.
Tym razem przykryłam jej dłoń swoją, nie wiedząc, co
jeszcze mogę powiedzieć.
- Co tam - rozchmurzyła się - przynajmniej mogę się
cieszyć, że ty niedługo będziesz miała dziecko.
- Elrond, Jane. Galadriela, Jane.
Okazało się, że poza domem w Barcelonie zamożni
rodzice Tolkiena mieli też piękną posiadłość niedaleko
Londynu.
Kiedy oboje wyszli z pokoju, szepnęłam do Tolkiena:
- Myślałam, że teraz są Ronem i Claire.
- Owszem, ale gdyby tobie rodzice dali na imiÄ™ Tol­
kien, też byś korzystała z każdej okazji, żeby z nich
zadrwić. Zresztą... - Wzruszył ramionami, kiedy pojawili
siÄ™ z powrotem w progu mahoniowego gabinetu, pchajÄ…c
stolik na kółkach z filiżankami do herbaty i trójkątnymi
kanapkami - ...spodziewajÄ… siÄ™ tego po mnie.
193
- Co mówiłeś, mój chłopcze? - Elrond-Ron przyklepał
zaczesane do tyłu siwe włosy, które nie wymagały przy-
klepywania.
- Mówiłem Jane, jak tu pięknie, odkąd ty i mama
przestaliÅ›cie być hipisami i zajÄ™liÅ›cie siÄ™ robieniem pieniÄ™­
dzy.
- Tak - zgodziÅ‚a siÄ™ Galadriela-Claire, równie zainte­
resowana jak jej mąż poprawianiem włosów, które nie
wymagały poprawiania, w jej przypadku dorodnego
kasztanowego koka. - Choć zauważyłam, że ty jeszcze nie
połknąłeś bakcyla robienia pieniędzy.
- Nie. Wydaje mi się, że jedno z nas musi pozostać
odszczepieńcem od ideałów establishmentu.
- Tak - powiedziaÅ‚ Elrond-Ron - ale ty jesteÅ› glinia­
rzem.
- Nie wiem. - UÅ›miechnęłam siÄ™ do Tolkiena i wziÄ™­
łam go za rękę. - Może on jest po prostu jednym z tych
antyestablishmentowych gliniarzy, takim, na jakiego każ­
dy ma nadzieję trafić.
- MajÄ… takich, kochanie? - spytaÅ‚a zdumiona Galad­
riela-Claire.
- Jestem pewien, że nie mieli takich, kiedy my byliśmy
hipisami - powiedział Elrond-Ron.
- No cóż - dodałam - podejrzewam, że od tamtych
czasów coś się jednak zmieniło na lepsze.
Galadriela-Claire, myÅ›lÄ…c być może, że jednÄ… z wiÄ™k­
szych zmian na lepsze jest stosowanie manikiuru zamiast
obnoszenie siÄ™ z brudnymi paznokciami, wybuchÅ‚a dono­
śnym śmiechem.
- O tak, to prawda, zmieniło się.
- Tolkien powiedział, że pracujesz w wydawnictwie
- powiedział Elrond-Ron.
- Owszem.
- Spore pieniądze można zarobić w tym biznesie,
prawda?
Pomyślałam o swoim pakcie z Alice.
194
- Tak, to możliwe.
- Zwietnie.
- Tato?
- SÅ‚ucham, Tolkien.
- JeÅ›li wolno mi to powiedzieć, ty i mama koncent­
rujecie się coraz bardziej na pieniądzach. Czy nie tęsknicie
czasem za swoimi... hm, jak to nazwać... ideałami?
- Ideały. - Elrond-Ron machnął ręką. - Miło jest je
mieć, ale Å›wiat wciąż siÄ™ zmienia, czasami podąża w kie­
runku, na który człowiek nie ma wpływu, a posiadanie,
no cóż, zapewnia ci miłe poczucie bezpieczeństwa.
Galadriela-Claire pochyliÅ‚a siÄ™ do przodu z entuzjaz­
mem w oczach.
- Tak jak my to widzimy, robimy teraz duże pieniądze
i sprawia nam to radość. Potem, kiedy trzeba będzie
umrzeć, zostawimy wszystko naszym ulubionym insty­
tucjom charytatywnym. - Spojrzała prosto na Tolkiena,
marszczÄ…c z niepokojem starannie wyskubane brwi. - Nie
masz nic przeciwko temu, kochanie, żebyśmy zapisali
wszystko na cele dobroczynne zamiast tobie?
- Boże, skąd - odparł, najwyrazniej szczerze.
- A ty, Jane? - Elrond-Ron skierował spojrzenie na
mnie. - Nie będziesz miała żalu - gestem ręki wskazał
otaczający go życiowy luksus - jeśli rodzice Tolkiena
zostawiÄ… wszystko na cele charytatywne?
- Boże, skąd - powtórzyłam za Tolkienem.
Elrond-Ron spojrzał na Tolkiena z uznaniem.
- Ależ mi się podoba ta dziewczyna - powiedział,
wyjmując cygaro, i końcem tego cygara wskazując mnie,
zanim je zapalił.
- Mnie też - przyznała Galadriela-Claire, po czym
wyjęła cygaro z jego ręki i pociągnęła z przyjemnością.
- Zresztą... - Wzruszyłam ramionami. - Dlaczego
miałabym mieć żal?
195
- Wyjdziesz za mnie?
- Czy co zrobiÄ™?
- Jane, pytam, czy za mnie wyjdziesz. Wiem, że
jesteśmy z sobą dość krótko, ale mam uczucie, jakbym cię
znał lepiej niż wszystkie inne kobiety, z którymi byłem
w życiu.
Tamte inne kobiety nie mogły być zbyt otwarte.
- JeÅ›li ciÄ™ przekonam, że upadÅ‚eÅ› na gÅ‚owÄ™ - od­
powiedziałam - czy skłoni cię to do odłożenia tego
szalonego pomysłu na trochę pózniej?
- Nie. Nawet jeśli myślisz, że to szaleństwo, nie
zmieniÄ™ zdania. Zawsze uważaÅ‚em, że gÅ‚upotÄ… jest mar­
nowanie czasu na głupstwa - i tak mamy go na tym
świecie nie za wiele. Przypuszczam, że czasami ludzie
marnują czas, bo są zagubieni, ale jeśli ktoś już wie, czego
chce, powinien odkryć swoje zamiary przy pierwszej
nadarzajÄ…cej siÄ™ okazji. Tym, czego ja chcÄ™, Jane, jesteÅ› ty.
No i proszę, chwila, na którą, zdawało się, czekałam
przez całe swoje życie: ktoś, kogo pragnęłam, pragnął
mnie równie bardzo.
- I co, Jane? Jeśli powiesz  nie", że to za wcześnie,
zrozumiem, że tak naprawdę nigdy nie będziesz gotowa.
Ja po prostu nie byłbym w stanie radzić sobie z takim
uczuciem, wiedząc, że ono nie jest wzajemne. A jeśli
czujesz do mnie to samo i mimo wszystko powiesz
 nie"...
Gdybym za niego wyszła, musiałabym zrezygnować
z dziecka, powiedzieć wszystkim, że coÅ› poszÅ‚o drastycz­
nie zle. Pomyślałam o drobnych przywilejach w pracy,
o tym, jak miło traktowały mnie Sophie i moja matka,
i nawet o czekajÄ…cej mnie za kilka tygodni imprezie
z prezentami. Ale nie chodziÅ‚o tak naprawdÄ™ o te wszyst­
kie drobiazgi. Chodziło o to, że przez te kilka miesięcy
przywiązałam się do swojego chorego pomysłu jak do
niczego innego na świecie.
No i była, rzecz jasna, książka, którą pisałam.
196
Jak mogłam zrezygnować z marzenia teraz, kiedy
byłam tak blisko sukcesu?
Powróciły kuszące słowa diablicy Alice i rozbrzmiały
syrenim śpiewem w mojej głowie:  Przecież zawsze
mówiłaś, że chciałabyś żyć z pisania."
Potem usłyszałam głos swojej matki, wygłaszający
maÅ‚o oryginalnÄ… matczynÄ… mÄ…drość:  Uważaj, o co pro­
sisz".
Na co mój własny głos w głowie, mój własny głos
wkurzony gÅ‚osami diablicy Alice i mojej matki, odpowie­
dział:  Ble, ble, ble".
Wtedy przyszÅ‚a olÅ›niewajÄ…ca myÅ›l: mogÅ‚abym mach­
nąć na to wszystko ręką - przejawy rodzinnej troski,
korzyÅ›ci w pracy, prawdopodobny sukces książki - gdy­
by to znaczyło, że mogę mieć w zamian Tolkiena. To
wydawało się takie proste.
W Å›lad za tym olÅ›nieniem pojawiÅ‚a siÄ™ jednak trzez­
wiąca refleksja, że to nie jest takie proste. Wycofanie się
z mojego planu oznaczałoby, że muszę się ze wszystkiego
wykrÄ™cić, a tego nie byÅ‚am jeszcze gotowa zrobić. W koÅ„­
cu nie mogłam wmówić ludziom, że wszystko to było
ciążą urojoną, nie na tym etapie gry, tym bardziej że już na
samym poczÄ…tku byÅ‚am na tyle bÅ‚yskotliwa, żeby wymie­
nić doktora Sheltona jako mojego poÅ‚ożnika - bÅ‚yskot­
liwego doktora Sheltona, który z pewnością był w stanie
stwierdzić, czy kobieta jest naprawdę ciężarna czy tylko
szalona.
I oto rzecz najtrudniejsza: wykręt, że  coś poszło zle",
który był naprawdę głównym problemem. Bo jeśli nie
miałam odwagi się przyznać, że od początku kłamałam,
a nikt by mi nie uwierzyÅ‚, że to byÅ‚o jakieÅ› nieporozumie­
nie, jedynym wyjściem byłoby powiedzieć ludziom, że
straciÅ‚am dziecko; nie straciÅ‚am w tym sensie, że  zupeÅ‚­
nie nie pamiętam, gdzie je położyłam", tylko straciłam,
czyli  dziecko nie żyje".
Ja po prostu nie potrafiłabym tego zrobić, i to nie tylko
197
z powodu bólu, który sprawiłabym takim ludziom jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl