[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ka. Nie zapalił światła.
Bez zbytecznych ceregieli zaczął chować w szufladzie biurka najróżniejsze papiery. Przekonaliśmy się
pózniej, że niczego nie brakowało. Rozliczenia z nielegalnych transakcji, listy od wspólników, dokumenty z
Polmeru", a nawet wyciąg z konta bankowego. A wszystko po to, aby przekonać wścibskiego kapitana
milicji, że lecący w tej chwili do Amsterdamu Marzec kierował gangiem złodziei przędzy, zabił dwóch lu-
dzi, podpalił Polmer" i uciekł za granicę... Złudne było jego przeświadczenie o tym, że Marzec jest już
bezpieczny, podobnie jak utopijna była jego nadzieja, że jest w mieszkaniu sam. Z pośpiechu nie przeszukał
lokalu i to był błąd. Nie pierwszy zresztą.
Kiedy zaczął rozstawiać pudełka i puszki z chemikaliami, uznałem, że dalsza zabawa w chowanego
nie ma sensu.
Szkoda talentu powiedziałem cicho. Nic to panu nie pomoże.
Przez długą chwilę obawiałem się, że go szlag trafi z przerażenia. Ale wkrótce się opanował i spojrzał
na mnie wzrokiem dziecka, które spotkało świętego Mikołaja. Nagle zaczął wyglądać śmiesznie i bezradnie
jednocześnie, przedziwnie wzruszająco i rozpaczliwie szczerze. Już raz mnie nabrał na takie triki; był nie-
wątpliwie utalentowanym aktorem. Ale przede wszystkim był mordercą.
Niech pan zdejmie te rękawiczki. Może pan zostawić swoje odciski paluszków. To nie ma znacze-
nia.
Ja..., chciałem sprawdzić u Marca, czy...
Czy nic ma dowodów przestępstw? A ponieważ nie było, przyniósł je pan ze sobą. Własne doku-
menty, prawda?! Dokumenty szefa gangu. Pomysłowe, trudno zaprzeczyć.
Zwietny dowcip, kapitanie powiedział ponuro. Można skonać ze śmiechu.
Pan skona w inny sposób. Za dużo było ofiar na pańskiej drodze. Niech pan siada. Podowcipkować
możemy i na siedząco.
Ja mam dowód, że jestem niewinny... sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Nie radzę wyjmować ręki. Za panem stoi kolega, który strzela prawie tak samo dobrze, jak ja.
Machinalnie odwrócił się i spostrzegł Szemiota trzymającego w ręku pistolet. Powoli uniósł ręce do
góry. Sprawnie wyjąłem z jego kieszeni spluwę, z nabojem w lufie i odbezpieczoną. Co prawda, dość stare-
go typu.
Potrafi się pan zabezpieczyć stwierdziłem z uśmiechem. Zrozumiał, że przegrał.
Jedziemy powiedziałem. Czekają już na nas.
Panie kapitanie spróbował ostatniej szansy pół miliona na głowę.
Razem milion podsumował szybko Szemiot, zakładając mu kajdanki. Cała masa pieniędzy.
Jak w totku.
Więc jak? nie ustępował.
Słyszałem już gdzieś tę płytę odpowiedziałem ale nie pamiętam tytułu.
Ruszyliśmy do wyjścia.
A gdyby pan chciał uciekać... radzę się najpierw pomodlić... poradziłem.
Ale Wacław Klimowicz, kierownik działu zbytu w Polmerze", nie miał ochoty na modły.
29
Tym razem na odprawie u szefa miałem dużo do powiedzenia.
Kiedy uciekł nam Brzozowicz, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było telefoniczne powiadomienie szefa
o tym, co się stało. Klimowicz kazał przyjechać magazynierowi do ośrodka wczasowego, a pani Alicja na-
tychmiast zadzwoniła do Warszawy. Poprosiła swego adoratora, Wolańskiego, aby kazał wkręcić żarówkę
nad drzwiami przybudówki. Powód podała dość prawdopodobny zapomniała wykonać polecenie jakiejś
kontroli, a spodziewała się, że jutro, właśnie jutro, przyjdzie znowu ekipa kontrolerów i łupną magazynierce
mandat. Dla Wolańskiego to była drobnostka, zakochany w Alicji nie odmówiłby jej niczego. Elektryk
wkręcił żarówkę i urządzenie zapalające, zmontowane przezornie przez Klimowicza wcześniej, zaczęło
działać. Tymczasem Brzozowicz przyjechał do Jurowa. Nie wiemy, o czym panowie rozmawiali, aie znamy
efekt spotkania. Klimowicz zabił Brzozowicza i odwiózł Alicję Wójcik do Warszawy. Z trzech osób znają-
cych prawdziwą twarz Kilmowicza jedna już nie żyła. A on chciał pozostać w cieniu...
Włączyłem magnetofon. Usłyszeliśmy głos Kiimowicza:
...rozkleiła się, nie mogła opanować nerwów. Spytałem ją podczas jazdy, co by było, gdyby milicja
wpadła na nasz trop. Powiedziała, że nie potrafi kłamać. Pękłabym przy pierwszym przesłuchaniu mówi-
ła. Rób tak, żeby nie było wsypy. Uspokoiłem ją, że magazyn się spalił, a martwy Brzozowicz już nic nie
powie. Dostała ataku histerii. Z trudem udało mi się ją uspokoić. Po drodze stanąłem, aby uzupełnić olej w
samochodzie. Rozlałem trochę na jej spódniczkę. Potem wstąpiłem do siebie i wziąłem pewien preparat.
Obiecałem wyczyścić plamę. Poleciłem nasypać preparat do garnka, zalać wodą i przykryć szczelnie po-
krywką aż do wrzenia. Powiedziałem, że kiedy preparat sie zagotuje, będzie mogła nim usunąć plamę i że
po zagotowaniu ma piękny zapach... Zamknęła za mną drzwi na zasuwę, tak jak prosiłem i miała otworzyć
mi, gdy wrócę. Mieliśmy razem pojechać do fabryki...
Zatrzymałem taśmę. Drażnił mnie cynizm Klimowicza.
A pojechał do Jurowa wtrącił Bartnik. Patrol drogowy zanotował numer jego fiata, Klimo-
wicz przekroczył dozwoloną szybkość. Zresztą ta analiza odsunęła podejrzenia od Wolańskiego. Nigdy wi-
cedyrektor nie miał samochodu, ani nawet prawa jazdy. Wystarczał mu wóz służbowy. No i Wołański, jak
sprawdziliśmy. nie miał nic wspólnego z chemią, a Klimowicz był dyplomowanym chemikiem.
Podjąłem relację.
Klimowicz przyjechał do ośrodka wczasowego, gdy śledztwo trwało. Marzec i Gródecka zapewnili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]