[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ona, gdyby nie pośpieszyła mu na ratunek. Utraciłby
wszystko. Utraciłby życie!
Więc jednak warto było zaryzykować, pomyślała i
natychmiast przestała się martwić. Włosy odrosną, twarz się
wygoi, wszystko będzie dobrze. No dobrze. Ale jak to
właściwie będzie? zadała sobie w którymś momencie pytanie.
I zaczęła się zastanawiać nad przyszłością.
Po wielu godzinach rozmyślań doszła do wniosku, że
jakkolwiek nie chce pozbawiać Reno Duvalla jego części
schedy po ojcu, nie chce również mieszkać z nim po
sąsiedzku, a tym bardziej we wspólnym domu.
Najlepiej więc będzie - snuła dalekosiężne plany
- jeśli odbiorę to, co mi się należy, w postaci gotówki i
kupię sobie jakieś nieduże ranczo gdzieś daleko stąd, na
przykład w Montanie. Będę tam mogła żyć i gospodarować
spokojnie, a co najważniejsze, nie będę musiała widywać
Reno i wysłuchiwać jego impertynencji.
***
Na razie sytuacja przedstawiała się tak, że Caitlin Bodine
nie widziała Reno Duvalla od tygodnia.
Dyplomatycznie nie pokazywał się w szpitalu w Coulter
City, a informacji o stanie jej zdrowia zasięgał jedynie przez
telefon, u lekarza prowadzÄ…cego.
Ósmego dnia, gdy doktor oÅ›wiadczyÅ‚ mu, że pacjentka
wydobrzała już wystarczająco, by dalej kurować się w
warunkach domowych, postanowił bez względu na wszystko
ją odwiedzić.
- Musimy porozmawiać - stwierdził lakonicznie,
wkroczywszy po południu, bez uzgodnienia i bez zapowiedzi,
do jej szpitalnego pokoju.
- Ja nie mam ci absolutnie nic do powiedzenia. Reno -
rzuciła oschle. - Idz sobie!
- Ale ja chcę ci coś powiedzieć i dlatego pozwól mi
zostać, chociaż przez kilka minut - upierał się. - Musisz mnie
wysłuchać, Caitlin!
- MuszÄ™?
- To prośba.
- Więc mów, słucham - skapitulowała. - Może to jakoś
przetrzymam.
Reno Duvall usiadł na krześle, w pobliżu łóżka. Pochylił
siÄ™ w stronÄ™ Caitlin, garbiÄ…c siÄ™ i opierajÄ…c Å‚okcie o kolana. I
zaczÄ…Å‚ z cicha:
- Wiele o tobie w ostatnich dniach myślałem, wiesz? I
sporo rozmawiałem z ludzmi...
- Też o mnie?
- Tak.
- A z kim, na przykład, można wiedzieć? - zainteresowała
siÄ™.
- Najpierw z Lucky'm Reedem, a potem z innymi ludzmi
z Broken Ground i z sÄ…siedztwa. Wszyscy ciÄ™ podziwiajÄ… i
wychwalają pod niebiosa, Caitlin. Stałaś się prawdziwą
bohaterkÄ….
- A byłam dotąd wyrzutkiem.
- Wszystko się teraz zmieniło.
- Jakim cudem?
- Przecież uratowałaś dziecko, z narażeniem własnego
życia. To zrobiło na ludziach niesamowite wrażenie, Caitlin. I
to wystarczyło, żeby uwierzyli, że wtedy, pięć lat temu, sąd
miał rację, oddalając zarzuty mojej matki przeciw tobie. Ktoś
taki, jak ty, nie może być...
- MorderczyniÄ…?
- Nie używajmy tego strasznego słowa, Caitlin -
stwierdził z powagą Reno. - To naprawdę nie ma sensu. Pięć
lat temu wydarzył się wypadek, nieszczęśliwy wypadek. I
ofiarą tego wypadku był nie tylko mój młodszy brat, ale
również ty.
- Ja przecież nie utonęłam!
- Ale dość ucierpiałaś od niesprawiedliwej nagonki, jaką
po śmierci Beau urządziła na ciebie rodzina! Wszyscy się
uwzięli, jakby ich jakiś zbiorowy obłęd ogarnął. Moja matka
oszkalowała cię w całej okolicy. Jess, twój własny ojciec,
wyrzucił cię z domu. Cioteczna siostra, Maddie, zerwała z
tobÄ… wszelkie kontakty.
- Ty przecież też nie byłeś lepszy - zauważyła Caitlin z
goryczÄ….
- Zdaję sobie z tego sprawę - przyznał Reno, opuszczając
nisko głowę. - I czuję się winny z tego powodu
- szepnął. - I proszę cię o wybaczenie! - dodał głośniej,
znów spoglądając Caitlin prosto w oczy. - Nie byłem wobec
ciebie w porządku. Nikt z rodziny nie był. Beau też nie -
podkreślił. - Lucky mi opowiedział...
- Więc już wiesz?
- Wiem - potwierdził Reno. - I tym bardziej czuję się
winny! Jest mi po prostu strasznie wstyd, że ani wcześniej,
przed wypadkiem, nie zorientowałem się, w co on gra i nie
wziąłem cię w obronę, ani pózniej, w czasie śledztwa i na
rozprawie...
- Dobrze, że chociaż trzej kowboje stanęli po mojej
stronie przed sądem - westchnęła Caitlin.
- Stanęli po stronie sprawiedliwości - uściślił Reno.
- Tymczasem rodzina potraktowała cię niesprawiedliwie.
- Fakt!
- Wszyscy jesteśmy wobec ciebie winni: ja, moja matka,
Maddie St. John, twój ojciec.
- Nie przeczÄ™.
- A już to, czego Jess przed śmiercią od ciebie zażądał,
ten upokarzający test DNA, wpisany na domiar złego do
testamentu, to po prostu szczyt niesprawiedliwości! Ja wcale
nie chcę z tego korzystać, Caitlin - stwierdził Reno. - I dlatego
wyniosę się niedługo z Broken Ground. Ranczo jest twoje!
Zrób sobie z nim, co chcesz.
Reno Duvall umilkł.
Caitlin Bodine była zbyt zaskoczona tym wszystkim, co
jej wyznał, żeby od razu w jakikolwiek sposób zareagować.
Zbytnio była zdumiona nieoczekiwaną zmianą jego
postawy, tudzież postawy całej lokalnej społeczności wobec
niej, z niechętnej, a nawet wrogiej, na gloryfikującą, pełną
podziwu, żeby od razu cokolwiek sensownego powiedzieć.
Dlatego w pierwszej chwili nie powiedziała nic.
Milczeli więc obydwoje, wyraznie zakłopotani wzajemną
bliskością, a przede wszystkim zupełnie nową sytuacją, w
jakiej siÄ™ nagle znalezli.
Wrogość, którą do tej pory wobec siebie odczuwali, była
w pewnym sensie wygodna, ponieważ narzucała ich
stosunkom konkretne ramy i formy. Była im drogowskazem,
podpowiadała, dokąd mają zmierzać.
A teraz poczuli się mniej więcej tak, jak ludzie zmuszeni
do zejścia z wyraznie wytyczonej drogi i błądzenia po omacku
w całkowicie nieznanym terenie.
To przecież strasznie trudne, tak wszystko między sobą
pourządzać od początku, konstatowała w duchu Caitlin, leżąc
nieruchomo na szpitalnym łóżku i starając się nie patrzeć na
Reno, który, również znieruchomiały i zamyślony, siedział na
krześle tuż obok. Coś wybrać, na coś się zdecydować. Na
przykład na udawanie rodzeństwa. Albo na ostateczne
odrzucenie fałszywego rodzinnego układu i pogodzenie się z
faktem, że jesteśmy dla siebie zupełnie obcy.
Obcy!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]