[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprawy z niebezpieczeństwa. Zarzucił na mnie sznur ze zręcznością, która zdumiała mnie
nawet w tym momencie obezwładniającego strachu. Zciągnął go z niespodziewaną siłą.
Usiłowałam coś z siebie wykrztusić, miałam sparaliżowane gardło, nie mogłam wydobyć
głosu, zresztą zaciskając jedną ręką boleśnie sznur wokół moich przegubów, ramieniem w
grubym swetrze zatkał mi usta. Staliśmy na środku pracowni tuż przy słupie, do którego teraz
usiłował mnie przytroczyć. Próbowałam z nim walczyć, ale unieruchomił mnie bez trudu,
paraliżowało mnie zdumienie i zgroza, dusiłam się, włoski z jego swetra łaskotały mnie w
ustach, próbowałam go bez większego przekonania odepchnąć, ale już zdążył przycisnąć
mnie do słupa, otoczyć sznurem. Na chwilę odsunął ramię, zakrztusiłam się powietrzem, ale
sięgnął tylko po wilgotną szmatkę, powalaną farbami, którą wycierałam nadmiar koloru z
pędzli. Kiedy wepchnął mi ją do ust, żołądek podszedł mi do gardła, ale nie zwymiotowałam.
Miał już teraz obie ręce wolne, poprawił jeszcze knebel, otarł pot z czoła. Przyciśnięta do
słupa nie mogłam się poruszyć, tylko serce tłukło mi się w piersiach, jakby miało rozwalić
żebra, bolały mnie wykręcone do tyłu ramiona, z oczu ciekły mi łzy, dusiłam się, nos mi
spuchł. Nadal nic nie rozumiałam, nie był to zresztą moment właściwy dla dociekań i
rozwiązywania zagadek. Wiedziałam już, miałam pewność, że są to ostatnie chwile mego
życia. Nie, nie czułam strachu, że przejdę na drugą stronę, przerażenie zostało gdzieś poza
mną, nie dotyczyło mnie, było stanem historycznym, a nie aktualnym. Było mi tylko szkoda.
%7łe to już, że koniec, że nic już nie naprawię, niczego nie dokonam. Krzysztof nie dowie się
nigdy, jaką mógł mieć we mnie dobrą żonę, nie namaluję arcydzieła. W skłębione myśli
przedarł się głos Lucjana. Miałam mdłości, ćmiło mi się w oczach, nie chciałam słuchać, ale
nie mogłam przecież zatkać sobie uszu.
Zdjął z haka pod sufitem lampę i przez kółko żelazne przewlókł sznur. Nie musiałam
odgadywać, co chce zrobić. Sam mi to dokładnie opowiadał, nie przestając ani na chwilę
manipulować rękami. Musimy się, Ewuniu, pośpieszyć. Nie, żebym się bał, że nadejdzie
Krzysztof. Twojego małżonka jakoś ostatnio nie bardzo ciągnie do domu. Ale widzisz
przerwał na moment, żeby ostrożnie i z wielką dbałością odnieść zdjęty z klosz lampy w kąt
pracowni mamy jeszcze do załatwienia mnóstwo spraw. Muszę cię powiesić, rozumiesz.
Może niepotrzebnie cię w to wtajemniczam, chyba sama się domyśliłaś, prawda? Ale
rozmowa skraca czas oczekiwania. Trudno to co prawda nazwać rozmową zawahał się
jakby na chwilę. Oczywiście najhumanitarniej byłoby cię ogłuszyć. Ogłuszanie skraca czas
jeszcze bardziej. Ale zdajesz sobie przecież sprawę, że cios w głowę zostawia ślady. A ślady
mogłyby wzbudzić niewczesne podejrzenia. Pan kapitan jest taki dociekliwy! %7ładne więc
morderstwo. Boże uchowaj! Samobójstwo, niewątpliwe samobójstwo! Jak Jadwiga. Jestem
już niemal specjalistą od cudzych samobójstw. No cóż, neurotyczna artystka, kłopoty
twórcze, zmartwienia rodzinne, pokusa, żeby iść za przykładem ukochanej przyjaciółki.
Ludzie wiedzą, że nie mogłaś skończyć obrazu. I Krzysztof, i państwo Bernaccy. Oczywiście
przed śmiercią postanowiłaś go zniszczyć. Dla tych, co cię znają, będzie jasne, że nie
zabiłabyś się zostawiając na widoku takiego niedonoska. Sam to zeznam powołując się na
twoje własne słowa sprzed godziny. Poszukają i przestaną.
Jego głos świdrował mi w głowie, chciałam ciszy, marzyłam o ciszy. Tortura głosu była
gorsza od bólu napiętych mięśni, wysuszonej krtani.
Będę ci musiał wymasować przeguby, żeby nie było znaków po sznurze. Ciągle
narażasz mnie na kłopoty. Ile się natrudziłem, żeby złowić tego nietoperza! Dobrze to
wymyśliłem, zawsze umiem znalezć wyjście z sytuacji. Zbliżył się i spojrzał mi prosto w
twarz. Wolałbym, żebyś nie patrzyła tak bystro. Aatwiej byłoby mi cię powiesić, gdybyś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]