[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R
L
T
ROZDZIAA DZIESITY
Może nie była najlepsza, ale podczas pierwszego tygodnia pracy udowodniła, że
jest inna niż pozostali stażyści.
Nie zachowywała się jak rozpuszczona primadonna. Z raportów, które Rafael
otrzymał, wynikało, że z entuzjazmem rzucała się na każde powierzone jej zadanie. Nie
sposób się było przyczepić do jej etosu pracy i ogólnej gorliwości, miał jednak wątpliwo-
ści co do pewnych osobistych akcentów. Lubił, kiedy biuro było strefą wolną od emocji.
Oczekiwał, że pracownicy będą zostawiać swoje problemy w domu i gdyby ta kwestia
wypłynęła kiedykolwiek wcześniej, powiedziałby to samo o domowych wypiekach.
Sytuacja z muffinami poważnie wymykała się spod kontroli. Za każdym razem,
kiedy przechodził obok jej biurka, widział na nim jakieś jaskrawo udekorowane domowe
wypieki. Próbował się zdobyć na tolerancję; podejrzewał, że zakaz przynoszenia domo-
wych ciast nie zostałby przyjęty zbyt życzliwie, skoro miał wpływ wyłącznie na wagę
pracowników, toteż na razie powstrzymywał się od komentarzy. Ale historia z piłką noż-
ną nie była już tak niewinna. Zresztą czy cokolwiek, co dotyczyło naładowanych testo-
steronem sportowców, mogło być niewinne? Rafael przeżył niezbyt przyjemne zasko-
czenie, gdy się dowiedział, że jego nowa stażystka została maskotką firmowej piątki fut-
bolowej po tym, jak pojawiła się na meczu i drużyna wygrała po raz pierwszy w historii.
Fufboliści, którzy zdaniem Rafaela mieli więcej testosteronu niż talentu, uznali, że Libby
przyniosła im szczęście. Z pewnością w szatni padały również inne komentarze. Czy
Libby w ogóle zdawała sobie sprawę, że wystawiła się na cel niewybrednych żartów?
W poniedziałek, w drugim tygodniu pracy Libby, z samego rana wezwano ją do
gabinetu Rafaela. Znów znalazła się w sekretariacie i olśniewająca asystentka, którą nie-
którzy podejrzewali o sypianie z szefem, wskazała jej krzesło.
Libby poczuła się jak uczennica, którą wezwano na dywanik do gabinetu dyrektora
szkoły. Jej rodzina powiedziałaby zapewne do gabinetu potwora". Poprzedniego wie-
czoru przyznała się przed nimi, gdzie teraz pracuje. Na coś takiego żaden moment nie
byłby odpowiedni, ale reakcja najbliższych wstrząsnęła nią. Jeśli miała być ze sobą
R
L
T
szczera, to musiała przyznać, że jej punkt widzenia zmienił się znacznie w ciągu ostat-
niego tygodnia; to również wprawiło ją w zdumienie.
Myślała o tym, siedząc w sekretariacie. Rozmowa odbyła się przy kolacji. Ojciec
dostał już wiadomość o wstrzymaniu egzekucji długu i teraz nierealistycznie oczekiwał,
że Rafael Alejandro lada dzień przyjdzie do niego po radę. Jego zdaniem wstrzymanie
egzekucji oznaczało, że Hiszpan zrozumiał, że popełnił błąd.
- On nie ma żadnego doświadczenia. Nie jest człowiekiem takiego formatu jak Al-
do i nie nadaje się do tego, by zająć miejsce dziadka - powtarzał.
Libby musiała ugryzć się w język, by nie odkryć przed nim całej prawdy. Jeszcze
tydzień temu zapewne zgodziłaby się z każdym słowem ojca, ale teraz zrzucanie całej
winy na Rafaela wydało jej się niesprawiedliwe.
- Pomyślałem, że w poniedziałek wybiorę się na wyścigi - dodał ojciec.
- To świetny pomysł. Możemy pojechać wszyscy - ożywiła się matka. - Oderwiesz
się na jakiś czas od tych ponurych rozmyślań.
Libby pomyślała, że ojciec przez całe życie doskonale potrafił odrywać się od po-
nurych rozmyślań, ale zaraz poczuła ukłucie winy.
- A ty, Libby? Mogę poprosić Mike'a, żeby ci dał wolny dzień.
- Nie.
- Mike nie będzie miał nic przeciwko temu - zapewnił ojciec, poklepując ją po dło-
ni.
- Tydzień temu złożyłam wypowiedzenie. - To było ryzykowne posunięcie, ale po
raz pierwszy w życiu Libby chciała grać bez asekuracji.
- Ale dlaczego? - zapytali jednogłośnie rodzice, wpatrując się w nią ze zdumie-
niem.
- Bo mam inną pracę. Właściwie jest to staż, ale...
- To świetnie! Dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej?
- Pracuję u Rafaela Alejandra. To znaczy, oczywiście, nie bezpośrednio u niego...
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Uważaj na ciśnienie, kochanie - ostrzegła matka. - Libby, powiedz, że to tylko
żart.
R
L
T
- To nie żart. Pracuję tam już od tygodnia.
Od tej chwili atmosfera przy stole stała się bardzo napięta. Ojciec oskarżył ją o
brak lojalności i nazwał głupią gęsią, a matka zaczęła płakać.
- Ale dzięki temu stażowi mogę dostać dobrą pracę. - Wciąż nie chciała wzbudzać
w nich fałszywych nadziei i wolała na razie nie wspominać, że dzięki tej pracy może uda
im się zachować dom.
- Przecież miałaś dobrą pracę - zdziwił się ojciec.
- Aha. Opisywałam wystawy psów i nudziłam się przy tym jak mops.
Ojciec prychnął lekceważąco.
- Nudziłaś się? Od kiedy?
Uświadomiła sobie ze zdumieniem, że od zawsze.
- Możesz już wejść.
Głos blondynki przywołał Libby do terazniejszości.
- Dziękuję. - Wzięła głęboki oddech i zebrała się na odwagę, by przekroczyć próg
wewnętrznej świątyni.
Ostatnim razem wniósł mnie tam na rękach, pomyślała i omal nie potknęła się w
progu, ale na szczęście przeszło to niezauważone. Rafael nie patrzył na nią, nawet nie
podniósł głowy. Czekała w drzwiach, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą i z
każdą sekundą czuła się coraz bardziej zdenerwowana, a on wciąż wpatrywał się w pa-
piery rozłożone na biurku.
Trudno jej było teraz uwierzyć, że obawiała się niechcianych awansów z jego stro-
ny. Po pierwszym dniu, spędzonym na nalewaniu kawy, widziała go tylko raz. Rzuciła
mu wtedy nieśmiały uśmiech i poczuła się głupio, gdy on zupełnie ją zignorował. Najwy-
razniej jego egalitarne zasady nie obowiązywały w każdym przypadku. Powiedziała so-
bie, że jeśli on jej nie zauważa, to tym lepiej. Ona też wolałaby go nie zauważać, ale to
nie było możliwe. Po tym spotkaniu potrzebowała aż dziesięciu minut, żeby jej puls wró-
cił do normalnego rytmu.
Patrzyła teraz na ciemne włosy wijące się na jego karku i zastanawiała się, co tu
właściwie robi.
R
L
T
- W tym tygodniu będziesz pomagać... - Podniósł wreszcie głowę.
Libby wciąż stała w progu, sztywno wyprostowana i z grzecznie złożonymi ręka-
mi. Zapomniał, co mówił, bo poraził go nagły przypływ hormonów.
- Tobie?
Wyobraznia podsuwała mu obraz Libby leżącej na jego biurku ze spódnicą podcią-
gniętą do pasa. Odsunął tę wizję od siebie i odchrząknął. Miałby pozwolić na to, żeby
przez cały dzień siedziała o pół metra od niego? Nie ufał sobie nawet na tyle, by przejść
na drugą stronę biurka.
- Nie, nie mnie.
- To dobrze. - Napotkała jego wzrok i zarumieniła się. - To znaczy, z pewnością je-
steś zbyt ważną osobą, żeby zawracać sobie głowę stażystami. - Zabrzmiało to tak, jakby
uważała go za jakieś bóstwo, podobnie jak niektórzy pracownicy. - To znaczy...
Przestała się pogrążać, gdy usłyszała jego głęboki głos:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]