[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siódmą, gdyż ma jakieś ważne spotkanie... że pierwsze linie metra ruszają pewnie
przed piątą i byłoby dobrze, aby Andrzej o tej porze stąd wyszedł... i jaka miła ta
pielęgniarka, że pomyślała o fotelu i pledzie... i żebym spróbowała zasnąć, przecież
to już ponad godzina, jak dostałam ten zastrzyk...
- Za to ty, ty zasypiasz. Masz do mnie cały czas mówić. Wszystko mi jedno co -
mów.
Jego głos cichy i monotonny po jakimś czasie przechodzi w szept, potem w
niezrozumiałe pomruki, wreszcie urywa się, ostatecznie milknie - mój mąż śpi. Nie
budzi go nawet wejście pielęgniarki, która zmienia mi opatrunek, mierzy puls i
regulując kroplówkę, głaszcze moją rękę.
81
- To nierozsądne, już północ, pani powinna spać. Niech się pani nie broni, sen
przyniesie ulgę. Ma pani takiego ślicznego synka. Widziałam was przed szpitalem,
kiedy szłam na dyżur. I dla niego musi być pani teraz zdrowa, dla niego musi pani
żyć.
Patrzę na tę dobrotliwą twarz nieznajomej mi kobiety, słucham i nie wiem o
czym ona mówi i nie, nie z powodu obcego mi języka. Dziwna rzecz, od chwili, kiedy
rozpoczęła się ta straszliwa walka, problem nieznajomości języka, myślę o biernym
odbiorze, przestał jakby istnieć. Rozumiałam niemal wszystko, co się wokół mnie
dzieje i mówi. Na rok przed urodzeniem Michałka zaliczyłam przecież
dziesięciomiesięczny kurs francuskiego. Ot tak, z sympatii dla tego języka. I może
teraz, w tym ogromnym napięciu zmobilizowały się, odezwały jakieś stare ślady w
pamięci. Ciekawe, co o tym mówi współczesna psychologia?...
A więc nie rozumiem i nie jest to problem języka. To we mnie jest wszystko
drętwe i zamknięte, jestem psychicznie jak sparaliżowana, jakby w mojej
świadomości zatrzasnęły się jakieś drzwi.
O czym tu jeszcze myśleć, żeby nie zwariować? A może już zwariowałam?
Kiedy ostatnim razem przyszła tu moja biała pani, widząc mnie nadal przytomną,
świeciła latarką w zrenice, ugniatała zaciśnięte kurczowo szczęki. I nie była
zadowolona.
Wiem, że zaciskam szczęki aż do oporu, na amen, bo czuję ból zębów i ostre
kłucie w uszach, ale na nic się nie zda mnie prosić, abym je rozluzniła, rozwarła,
gdyż nie wiem jak to zrobić... i nie chcę.
Andrzej śpi. Już się rozwidnia, niedługo trzeba będzie go budzić. Nie wiem
która godzina, zabrali mi przecież zegarek. Zasnąć, spać długo i głęboko, a potem
obudzić się z męczącego mnie teraz snu. Jasnogranatowa ciemność zza okna jak
gdyby się ze mnie naśmiewa, gdzieś mnie woła.
Wchodzi pielęgniarka. Andrzej podrywa się z fotela, szykuje się do odejścia.
- Zaraz tu przyjdzie lekarka - Głos pielęgniarki jest zafrasowany. - To bardzo
niedobrze, że żona nawet na chwilę nie zasnęła tej nocy. Czegoś takiego, jeszcze
82
nie widziałam. Narkoza, bardzo silny zastrzyk i nic, a powinna się przespać. Tutaj
tylko lekarz może jeszcze coś pomóc.
Lekarka bada to samo: zrenice, szczęki i puls. Pyta, czy nic mnie nie boli. Ale
ja, ja jestem przecież drętwa, a drętwość to nie ból. Dostanę za chwilę jeszcze jeden
zastrzyk, ale muszę psychicznie mu pomóc. Powinnam chcieć, aby zadziałał, bo
faktem jest, że i farmaceutyczne cuda są uzależnione od dobrej woli pacjenta.
Mądra ta pani doktor i proszę, znów psychologia, ale ostrożnie, uwaga. Z takimi
uzasadnionymi, przekonywującymi gadkami to w tej chwili ode mnie wara. Ja muszę,
ja chcę tak już zostać - nieobecna, sztywna i wewnętrznie pusta i mam gdzieś te
wszystkie zastrzyki, jak również to, w czym mogłyby mi pomóc.
Andrzej wychodzi. Jest mi wszystko jedno. Wydaje mi się, że płacze i tylko
jeszcze mnie tym drażni. Zostaję nareszcie sama. Po tym drugim zastrzyku dadzą mi
może już spokój.
To chyba jakiś narkotyk. Wiem, że nie śpię, że mam oczy otwarte,
podciągnęłam się nawet wyżej na łóżku i jestem teraz w pozycji półleżącej, ale
zaczyna się dziać ze mną coś dziwnego, niesamowitego.
... Siedzę na jakiejś zielonej, przeuroczo ukwieconej łące. Grzeje słońce i jest
cudownie. Nagle z zarośli wyłania się Mama. Podchodzi do mnie i siada tuż obok.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]