[ Pobierz całość w formacie PDF ]

brałaś jakiś model, Lily?
Nie, jeszcze nie - odpowiedziała niepewnie. Pełna energii
blondynka wparowała do domu Cartwrightów dwie go-
dziny temu i zdążyła im już pokazać tyle folderów, że
Lily była lekko oszołomiona.
Nic się nie martw. - Felicity wyszczerzyła zęby w uśmie-
chu i wyciągnęła z torby kolejny katalog. Rozłożyła go
na stole. - Może tu się coś znajdzie.
Och, ten jest piękny - powiedziała Sandra.
Ten też - powiedziała z entuzjazmem Courtney. -I ten.
Wygląda jak tort lalki Barbie - powiedziała zjadliwie
Elizabeth.
Lily siedziała z tyłu i przyglądała się rodzinie Jacka. Wi-
dać było, że bardzo się kochali i wspierali. W domu
mnóstwo było rodzinnych zdjęć: Jack po ukończeniu
college'u, Elizabeth w szesnaste urodziny, cała rodzina
przy świątecznej choince. Kiedyś będzie tu też zdjęcie jej
dziecka. Wszystko to robiła właśnie po to, żeby jej dziec-
ko czuło, że ma za sobą rodzinę. Miała tylko nadzieję, że
nie wywróci życia Jacka do góry nogami.
-Ten wydaje się w sam raz - powiedziała Sandra,
wskazując sześciopiętrowy tort z obfitą warstwą lukru
w kolorze kremowym. - Co sądzisz, Lily?
Lily zdała sobie sprawę, że oczy wszystkich kobiet zwró-
cone są na nią.
-Jest ogromny - powiedziała.
S
R
To zależy, ile chcecie zaprosić gości - wtrąciła się Felici-
ty.
Jeszcze tego nie ustaliliśmy, ale myślałam o skromnym
przyjęciu: tylko Jack, ja i jego rodzina, może kilku przy-
jaciół.
Ależ, Lily, na pewno zdajesz sobie sprawę, że Jack ma
mnóstwo przyjaciół i znajomych, że nie wspomnę o przy-
jaciołach rodziny, którzy na pewno będą się spodziewać,
że ich zaprosimy - powiedziała Sandra. - Dlatego myślę,
że trzysta osób to minimum.
Trzysta osób! - powtórzyła z niedowierzaniem Lily i żo-
łądek ścisnął jej się ze strachu.
Nie będzie więcej niż trzydzieści - powiedział sta-
nowczym tonem Jack.
Stał w progu biblioteki i nie spuszczał z Lily wzroku.
Niezmiernie się ucieszyła z jego nadejścia. Stanął za nią i
położył dłonie na jej ramionach. Czując jego wsparcie,
Lily odetchnęła.
Trzydzieści? - Sandra Cartwright myślała, że się przesły-
szała. - Chyba nie mówisz poważnie, Jack. Tyle osób
liczy mój klub brydżowy.
Mamo, twoje koleżanki z klubu brydżowego nie będą
zaproszone.
Ależ, Jack...
Mamo, daj spokój. Lily i ja chcemy urządzić kameralne
przyjęcie w gronie rodziny i kilku najbliższych przyja-
ciół. Jeśli nie tutaj, to wrócimy do pierwotnego planu i
wezmiemy ślub w urzędzie.
S
R
Słyszałaś, Sandro - zawtórował mu ojciec. - Lily i Jack
nie chcą robić z własnego ślubu cyrku i nie możemy
mieć im tego za złe.
Dobrze, zatem tort na trzydzieści osób. Co do menu...
Mam propozycję - przerwał matce Jack. - Mamo, ustalcie
z Fełicity menu, a my z Lily powoli będziemy się zbierać
do domu. Mam jutro pracowity dzień, Lily na pewno też.
Jestem pewien, że cokolwiek ustalicie, będzie świetnie.
Prawda, Lily?
Oczywiście - powiedziała z ulgą.
Tylko pamiętaj, mamo. %7ładnych tart. Będziesz musiała
nam we wszystkim pomóc i nie starczy ci czasu.
Dobrze - odpowiedziała Sandra. - Zrobię dla was tarte
Lorraine kiedyś po ślubie - powiedziała do Lily.
Już nie mogę się doczekać - powiedziała Lily z uśmie-
chem, a Jack puścił do niej oko.
Dziesięć minut pózniej wyjeżdżali z ogrodu Cart-
wrightów.
Przepraszam, że cię zostawiłem - powiedział Jack. -Tom
Carlton jest starym przyjacielem rodziny i musieliśmy
omówić kilka bardzo ważnych spraw, zanim wyjechał z
miasta. Niestety to zajęło więcej czasu, niż sądziłem.
Nie szkodzi - odparła, gdyż wyglądał na zakłopotanego. -
Polubiłam twoją rodzinę. Nie są tacy, jak się obawiałam.
Spojrzał na nią.
Mogę zapytać, czego się obawiałaś?
Nie wiem dokładnie. Nie sądziłam, że będą dla mnie
S
R
tacy mili. Zważywszy, kim są oni, a kim jestem ja... No i
okoliczności.
Jack zmarszczył brwi.
-Oni są tylko ludzmi, Lily. A okoliczności... %7łeby
się dziecko poczęło, potrzebny jest udział dwóch osób [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl