[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zołomiony, obłąkany, z pianą na ustach, i wykrzy-
wioną twarzą przyciskając ją głową, chwytając za
biodra, targał jej ciało jak kleszczami, ciągnął ku
sobie chcąc ją powalić; wydawał ochrypłe, wś-
ciekłe okrzyki:
 Ba... ba... ba!... inna na jej miejscu uległaby
na pewno, wydała się na zgubę, lecz ona, wzdry-
gając się z odrazy, odepchnęła go od siebie tylko i
wyszła zapinając suknię.
V
Było to przed Wielkanocą. Sofka, jak za-
zwyczaj przed tymi wielkimi świętami, nie robiła
nic na dole w kuchni, ale ciągle przebywała na
piętrze, sprzątając i urządzając pokoje. %7łeby się
nie zabrudzić, wdziała jakiś stary fartuch tak cias-
ny na nią, że na piersiach pękał prawie. Aby zaś
kurz nie osiadał na włosach, lekko owiązała sobie
głowę dużą oliwkową chustką, przez co twarz jej
zdawała się jaśniejsza i świeższa. Wietrzyła i
okurzała pokoje. Drewniane jej trepy stukały po
podłodze.
Podwórko przed domem było już dawno skro-
pione wodą i uprzątnięte. Od bramy do progu
połyskiwał brukowany chodnik. Z wiadra sto-
jącego na studni ciekła woda i, błyszcząc w
słońcu, kapała na kamienne płyty. Trawa koło
studni, na podwórku, a także przy kamieniach
bruku odbijała ciemniej. Za domem zielenił się
ogród odgrodzony parkanem podwórza. Pod
strzechami ćwierkały wróble. W sąsiedztwie sły-
chać było również przygotowania do jutrzejszego
dnia: trzepanie kilimów, kap, szorowanie i brzęk
blach oraz rondelków. Z ulicy dochodził stukot
70/121
kroków. Dzień był czysty, ciepły i pełen ożywczej
balsamicznej świeżości, jak to zwykle przed
Wielkanocą dni wiosenne. U podnóża schodów,
tuż przy kuchni, siedziała matka, która zarzuciła
na ramiona krótki szal, jakby jej było chłodno,
choć w rzeczywistości okryła się raczej po to, aby
kurz z góry, gdzie Sofka zajmowała się porząd-
kami, nie prószył na nią i nie pobrudził przy szyi
i na piersiach jej białej koszuli. Okryta szalem,
trzymała na podołku blachę, przebierając na niej
pszenicę, a równocześnie uważała, żeby w kuchni
nie wykipiało jedzenie, które bulgotało w garnku
koło płomienia. Przebierała pszenicę starannie, bo
wieczorem miało się iść na cmentarz i zanieść
kutiÄ™ dla dusz tych, co pomarli. W bramie
zadzwięczała kołatka.
 Gospodarze!
Nawet na górze Sofka usłyszała silny głos o
ostrym i obcym akcencie.
 Sofka, ktoś stuka!  zawołała matka z dołu.
Sofka porzuciła czyszczenie i jęła schodzić.
 Dlaczego ty, matusiu, nie otworzysz? 
ociągała się zstępując ze schodów.
 Idz, idz, ktoś przyszedł!  nagliła matka.
Idąc chodnikiem koło studni, żeby otworzyć
bramę, Sofka widziała, jak matka prędko ukryła
71/121
blachę z pszenicą i chociaż wszędzie było czysto,
pośpiesznie machnęła kilka razy miotłą przed
kuchnią, usuwając jakąś ścierkę i coś tam jeszcze
spod schodów.
Sofka otwarła bramę i stanęła oczekując, by
przybysz wszedł.
W bramie ukazał się wysoki Albańczyk z
ogoloną głową. Sofka uśmiechnęła się poznawszy
zaraz, że to posłaniec od ojca, jeden z tych
roztrucharzy, którzy każdej soboty przybywają z
Turcji na targ i kupują konie. Zobaczyła również,
że i matka, widząc Albańczyka, człowieka z Turcji,
a więc na pewno mężowego wysłańca  chociaż
jak zawsze spodziewała go się przed takimi wielki-
mi świętami, jednak stwierdziwszy, że to istotnie
on, poczęła przed kuchnią kręcić się wylękniona
i raz po raz oglądać, czy wszystko jest poczyszc-
zone i rozmieszczone jak należy.
 Czy to dom efendi-Mity?  wołał głośno Al-
bańczyk wchodząc ł jakby raz jeszcze oglądając
bramÄ… z powÄ…tpiewaniem, czy przypadkiem siÄ™
nie pomylił.
Sofka potwierdziła skinieniem głowy. Wszedł i
skierował się ku matce szerokimi krokami, z ręka-
mi wetkniętymi w białe szarawary. Z daleka już za-
czÄ…Å‚
72/121
 Oto pozdrawia was efendi-Mita i polecił mi,
bym wam powiedział...
 Dobrze, dobrze, witaj!  przerwała mu
matka. A gdy podszedł ku niej, wyniosła mu pręd-
ko trójnożny zydel, by usiadł.
 Siądz, spocznij!  zapraszała uprzejmie.
Nieśmiało, sztywno, osunął się Albańczyk na
stołek.
Matka, jak zawsze przed wszystkimi posłań-
cami ojca, stanęła przed nim ze złożonymi na
brzuchu rękami i pochyloną głową, by chciwie i
z całym uszanowaniem słuchać, co mąż polecił
i zarządził. Sofka odeszła do kuchni, żeby zgo-
tować kawy AlbaÅ„czykowi. Ów, zmarszczywszy siÄ™
pewno po to, aby silniej wzdłuż dolnej szczęki i
czoła wystąpiła pręga wskazująca, dokąd dosię-
gała woda przy porannym myciu, zaczął pewnym
głosem opowiadać. Rzadko spozierał na matkę,
ale za to patrzył ciągle na swoje mocne żylaste
nogi w długich i grubych skarpetach z koziej sierś-
ci. Sofka wyczuła w jego głosie, że jest zły. I
uśmiechając się wiedziała już dlaczego. Pewno i
on, jak wszyscy posłańcy ojca, myślał, że zastanie
matkę i Sofkę oraz cały dom w większej trochę
biedzie i będzie musiał rozmyślnie przed nimi
przedstawiać wszystko inaczej, mówiąc, że i
efendi-Micie w Turcji nielepiej siÄ™ powodzi, by w
73/121
ten sposób dać im poniekąd zadośćuczynienie i
pocieszyć. A tu oto pomylił się. Widzi ją i matkę,
która, chociaż przekroczyła już czterdziestkę,
wygląda jednak młodo i czerstwo. Oko jej 
jeszcze płonące, włosy jak sadza czernią się i
lśnią. Chociaż ma nieco zmarszczek koło ust i
oczu, ale ich nawet nie widać, bo nikną w jej
świeżej, pełnej, jak mleko białej i delikatnej
twarzy. Skoro taka jest piękna w codziennym ubra-
niu, jakaż dopiero być musi, gdy się przystroi
odświętnie!
Teraz stoi z uszanowaniem i bojazliwie wypy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl