[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się jakoś, powiedział sobie, że musi zachować spokój.
Prawdopodobnie Royston nie pojawi się jeszcze
przez całe godziny. Znalazł właściwy kluczyk, ale ten
wypadł mu z dłoni, gdy już miał wsunąć go do
zamka. Zaklął i spróbował jeszcze raz. Kluczyk
wsunął się nieco do środka i ugrzązł tak, jakby
natrafił na jakąś przeszkodę.
- Do diabła, co się dzieje? Pierwszy raz zdarza się coś
takiego.
Sabat pchał i ciągnął, ale kluczyk nie ruszał się już w
żadną stronę, na dobre utkwił w zamku.
Sabat spocił się, ale próbował zachować spokój.
Może jakiś brud dostał się do środka. Cierpliwe,
ostrożne ruchy były lepsze niż próba wciśnięcia
klucza na siłę - będzie niedobrze, jeśli się złamie.
Zamek musi ustąpić. Ale nie poruszał się.
109
Sabat cofnął się o krok, słysząc jak pęk kluczy
uderza o drzwi i kołysze się niczym wahadło.
Chryste, tego mu tylko było trzeba! Może powinien
pójść do najbliższego telefonu, zawiadomić pomoc
drogową. "Proszę dokładnie powiedzieć, gdzie stoi
pana samochód. Dziękuję, proszę czekać, myślę, że
będziemy za godzinę". Straci więcej niż dwie
godziny, podczas których Royston z pewnością zdąży
przyjść. Można też wybić okno, ale wtedy zbiegnie
się połowa mieszkańców. "Ten facet jest podejrzany,
widzieli państwo, dokąd poszedł. Do jej domu".
Za dużo tych "jeżeli" i "ale". Może powinien jeszcze
spróbować z tym kluczem, może powinien pójść do
Mi-randy i powiedzieć, że ma kłopoty. Dziewczyna
nie widzi przecież samochodu ze swojego domu i z
pewnością zaczyna się martwić. Nie, to zabrałoby
zbyt wiele czasu, a jest już prawie całkiem ciemno.
Klucze znów zadzwoniły, gdy uchwycił je, raz jeszcze
próbując przekręcić^ten, który siedział w zamku.
Bezskutecznie. '
Gdy za Sabatem zamknęły się drzwi, Miranda
poczuła się bardzo samotna. Nie doświadczyła czegoś
takiego od czasu, gdy jej ojciec na dobre opuścił
dom. Czuła się tak, jakby odeszła od niej jakaś część
jej samej. Zazwyczaj po odejściu klienta odczuwała
ulgę. Z kochankami nie wiązało jej nic głębszego, po
prostu czysto fizyczny związek, nic więcej. Tym
razem było inaczej, nawet kiedy Sabat ją gwałcił,
miała ochotę opleść go swoimi nogami i zatrzymać w
sobie na zawsze. Wstrzymała ją przed tym jakaś
niewyjaśniona siła. Próbowała go zabić, choć nie
nienawidziła go. To było tak, jakby ktoś obcy był w
niej i kierował wszystkimi jej ruchami. Ta ślepa
wściekłość nie po-
110
chodziła z niej. Sabat nazwał to mentalną hipnozą.
Dzięki Bogu, że jej nóż chybił.
Royston ją martwił i przerażał. Nie mogła przestać o
nim myśleć. Zawsze kiedy się z nim kochała,
narastało w niej obrzydzenie, jakby kopulowała z
jakimś śliskim gadem. Nigdy nie ośmieliła się jednak
okazać mu tego. Na szczęście nie spotykali się
ostatnio, ale tej nocy miał przyjść do niej znowu ten
morderca. Nie wahałby się jej zabić, gdyby mu to
było potrzebne. Teraz obronić ją mógł tylko Sabat.
Czy będzie wystarczająco silny, wystarczająco
sprytny? Sabat był zły, to prawda, ale w inny sposób.
Miranda czuła się przy nim bezpieczna, już tych
kilka minut jego nieobecności wywołało w niej
nieznane dotąd uczucie niepewności.
Na pewno minie trochę czasu, zanim wróci.
Popatrzyła na stojący na półce zegar. Dziewiąta
trzydzieści. Na zewnątrz było całkiem ciemno.
Zwiatło ulicznych latarni błyszczało jakoś
niesamowicie. Miranda zadrżała, próbując
przypomnieć sobie, ile czasu upłynęło od wyjścia Sa-
bata. Pewnie z dziesięć minut, nie, więcej,
przynajmniej dwadzieścia. Podeszła do okna i
wyjrzała na ulicę, lecz jak okiem sięgnąć, chodniki
były wyludnione. Co go zatrzymało? Może coś
zgubił, lub nie mógł sobie poradzić z przyniesieniem
wszystkich rzeczy. Lecz ta myśl wydała się jej
nieprawdopodobna i nie uwolniła jej od niepokoju.
Przecież Sabat śpieszył się bardzo, chciał jak
najszybciej narysować pentagram i zabarykadować
dom na noc. Chyba stało się coś złego...
Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Dzwięk ten
przyniósł jej chwilową ulgę. Strach odpłynął gdzieś,
gdy szła szybko w stronę wejścia. Znalazłszy się przy
drzwiach,
111
spojrzała na zewnątrz przez wizjer i ujrzała zarys
jego sylwetki.
- Dzięki Bogu - powiedziała, wpuszczając go -
zaczynałam się niepokoić, że stało się coś złego. Co
cię zatrzymało, nie było cię prawie dwadzieścia
minut?
- Nie sądziłem, że to potrwa aż tak długo - jego głos
zabrzmiał inaczej, płasko i bez wyrazu. - Najwyżej
dziesięć.
Coś kazało jej się odwrócić, jakby nagłe ostrzeżenie,
że coś jest nie w porządku. Wtem otworzyła szeroko
oczy, usta rozchyliły się w zdumieniu i przerażeniu.
Człowiek, który stał naprzeciw niej nie był Sabatem.
Twarz mężczyzny była nalana, o wysuniętych
szczękach. Oczy, ledwie widoczne spod kaptura,
błyszczały straszliwą wściekłością. Czarne ubranie
wisiało bezkształtnie na jego ogromnej sylwetce,
białe, zadbane ręce wyciągały się w kierunku jej
twarzy, zacisnęły się na gardle. Stało się to tak
szybko, że Miranda nie zdążyła nawet krzyknąć.
Przed oczami widziała czerwone plamy, które
stopniowo ustępowały miejsca ciemności. Gdy
świadomość z niej uchodziła, nie zastanawiała się
nad niczym. Wiedziała tylko, że w jakiś sposób Sabat
przemienił się w Roystona i że tym razem nie było
dla niej ucieczki.
Sabat wydał głośne westchnienie ulgi, kiedy w końcu
udało mu się wsunąć klucz do dziurki i z łatwością
przekręcić go. Aż trudno było uwierzyć, że
cokolwiek mogło przeszkadzać mu zrobić to za
pierwszym razem. Przechylił się przez oparcie
siedzenia i z niepokojem szukał na podłodze. W
końcu jego palce natrafiły na małą plastikową
torebkę ukrytą pod gumową wycieraczką.
112
- Dzięki Bogu - wyszeptał - obym tylko jeszcze
zdążył.
Trzasnął drzwiami. Tym razem bez trudu udało mu
się przekręcić klucz w zamku. Potem szybkim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl