[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Może chcesz się teraz odświeżyć? Zielone oczy Barrie
rozbłysły.
- Naprawdę?- A czy tej wody wystarczy?
- Wystarczy, żeby namoczyć bandankę. Ona, naturalnie, nie
miała żadnej bandanki. On, oczywiście, miał. Wylał trochę wody na
kolorowy kawałek płótna, podał jej, a sam dyskretnie odwrócił się i
zaczął robić porządek w kieszeniach swojej kamizelki.
Barrie powolutku przecierała twarz, wzdychając z rozkoszy, kiedy
jej skóra zaczęła odzyskiwać świeżość. Popatrując czujnie na
szerokie plecy Zane, szybciutko wsunęła rękę pod koszulę i
przetarła sobie tors. A potem uda i całe nogi.
- Skończyłam - powiedziała, oddając mu szmatkę. - Było
cudownie, dzięki.
48
I nagle jej serce podskoczyło, bo Zane wcale nie miał zamiaru
odmówić sobie tej samej przyjemności, tyle że bez żadnego
dyskretnego sięgania pod T-shirt. Zciągnął go przez głowę, nalał
trochę wody na szmatkę i zaczął nią jezdzić po twarzy, potem po
gigantycznym torsie.
Za szmatką podążały oczy Barrie, wręcz napawając się widokiem
jego muskularnego ciała. Cudowne płaty mięśni na szerokiej piersi i
płaskim brzuchu, pokryte brązową lśniącą skórą, napinały się przy
każdym ruchu. A plecy, kiedy się odwrócił, sięgając po coś, były
równie fascynujące - olbrzymia brązowa płaszczyzna, przecięta
głęboką krechą kręgosłupa. Na lewym policzku dojrzała bliznę,
jakieś dwa centymetry. Nie zauważyła jej wcześniej, jego twarz była
przecież pomazana farbą. Teraz dostrzegła srebrzysty paseczek,
jakby ślad po precyzyjnym cięciu chirurgicznym. Druga blizna,
wzdłuż żebra, była o wiele dłuższa, musiała mieć ze dwadzieścia
centymetrów. Ta blizna była gruba, szpecąca. I jeszcze dwie blizny,
okrągłe, pomarszczone, jedna tuż nad talią, druga pod prawą
łopatką. Rany od kul. Nigdy ich przedtem nie widziała, ale
domyśliła się, że takie rany muszą właśnie tak wyglądać. Na
prawym bicepsie widniał ślad po cięciu. Zresztą, Bóg jeden
wiedział, ile tam jeszcze było blizn na tym wielkim,
pokiereszowanym ciele. Zlady po walkach. Wojownicy nie mają
jedwabnego życia.
Tak. Był wojownikiem, a ona stała i bezczelnie napawała się jego
męskością, co przecież jest teraz zupełnie bez sensu.
Nieco oszołomiona, przysiadła pod ścianą, sprawdzając
odruchowo, czy koszula zasłania to, co trzeba. Oparła głowę o
ścianę i przymknęła oczy. W jej głowie, zmęczonej, otumanionej,
zaczynały się jednak krystalizować bardziej konkretne, jasne myśli.
I pytanie, na które chciałaby uzyskać odpowiedz.
Dlaczego ją porwano?- Dlaczego bito i poniżano? Dlaczego jeden z
tych obrzydliwców tą swoją łamaną angielszczyzną straszył ją
gwałtem? Następnego dnia, kiedy przyjedzie on, ich przywódca.
Ten, który zlecił porwanie...
Dlaczego? Dla okupu? Chyba nie. Owszem, jej ojciec jest bogaty,
ale większość dyplomatów pochodzi z zamożnych rodzin i wielu z
49
nich jest bogatszych niż ambasador Lovejoy. Może skusili się,
wiedząc, że zadanie będzie łatwiejsze, bo ambasador bardzo kocha
swoją córkę i zrobi dla niej wszystko.
Nie, tu nie chodzi o pieniądze. Nikt nie wywoziłby jej wtedy do
odległego kraju. Po co? Zęby utrudnić sobie pertraktacje i odbiór
pieniędzy? Nie. Okup, nawet jeśli porywcze go zażądają, nie jest ich
głównym celem. W takim razie co? Albo kto? Ona sama? Czyżby
tym przywódcą był ktoś, kto ją zna? Jakiś psychopata, który kazał
sobie sprowadzić Barrie Lovejoy aż z Aten... Bzdura. Nie
pozwoliłby wtedy, żeby jego ludzie ją lżyli. A poza tym... Barrie,
mimo woli, uśmiechnęła się smętnie. Panna Lovjoy nie jest typem
kobiety doprowadzającym mężczyzn do szaleństwa. %7ładen z panów,
z którymi zdarzyło jej się umówić, nie sprawiał wrażenia, że ma na
jej punkcie obsesję.
Może chcą od niej coś wyciągnąć, jakąś informację? Ale co to
mogłoby być? Nigdy nie była wtajemniczana w sprawy poufne.
Wiedziała tylko, który z pracowników ambasady pracuje w CIA, i to
wszystko. Ojciec często prowadził rozmowy z Artem Sandeferem, a
ostatnio i z Mackiem Prewettem. Sandefer sprawiał na Barrie
wrażenie raczej biurokraty, a nie szpiega, choć jego przenikliwe,
inteligentne oczy świadczyły, że na temat wywiadu na pewno ma
wiele do powiedzenia.
Ale Mack Prewett wzbudzał w niej inne odczucia. Nigdy nie czuła
się swobodnie w jego towarzystwie. Ojciec mówił, że Mack jest
człowiekiem nieskazitelnym, ona jednak nie była tego pewna, choć
na czarny charakter Prewett też nie wyglądał. Ale było w nim coś
dziwnego, niepokojącego. Mack Prewett... Nagle przypomniała
sobie pewne zdarzenie sprzed paru tygodni. Weszła do gabinetu ojca
bez pukania, pewna, że jest sam. A tam był Mack Prewett i ojciec
właśnie wręczał mu grubą jasnożółtą kopertę. Obaj panowie
sprawiali wrażenie dziwnie skrępowanych, ale nie na darmo
ambasador Lovejoy był wytrawnym dyplomatą. Powiedział coś
miłego i zakłopotanie znikło. Mack Prewett uprzejmie się pożegnał i
wyszedł. Naturalnie, z tą kopertą.
%7łółta koperta. Ta koperta stała się nagle dla niej bardzo istotna. Co
w niej było? Jakieś informacje, które ojciec przekazywał Mackowi?
50
Czyżby on i Mack... pracowali dla kogoś? Nie. To tylko jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl