[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przeszli do salonu. Connor usiadł na wielkim fotelu z odchylanym oparciem i poklepał się po kolanie, dając
chłopcu do zrozumienia, że może usiąść razem z nim. Maxa nie trzeba było dwa razy prosić. Wdrapał się
Connorowi na kolana i wtulił głowę w jego ramię.
- Mogę się trochę przespać? - zapytał sennym głosem.
Connor próbował sobie wyobrazić, jak na ich widok zareagowałaby Michele, gdyby w tej właśnie chwili
weszła do pokoju. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na syna, by przestał się tym przejmować.
- Oczywiście, Max - powiedział cicho, głaskając go po plecach. - Tydzień na rybach potrafi człowieka
wykończyć.
- Mmmhmm - odparł Max i po chwili spał już w najlepsze.
Connor z rozczuleniem patrzył na lekko zaróżowione policzki chłopca, zmierzwioną grzywkę, gęste, ciemne
rzęsy i palce ufnie wczepione w rękaw jego koszuli. Przez cały tydzień bronił się przed tym uczuciem, mimo iż
w głębi serca wiedział, że więz, która ich połączyła, już nigdy nie ulegnie zerwaniu i nawet czas jej nie naruszy.
Max oddychał miarowo, cichutko pochrapując. Rzeczywiście musiał być zmęczony zarówno fizycznie po
podróży, wyładowywaniu bagaży z samochodu i gonitwach w ogrodzie, jak i psychicznie. Wciąż przecież nie
wiedział, co go czeka, kto się nim zaopiekuje, gdzie przyjdzie mu zamieszkać.
Jak w ogóle Michele mogła pomyśleć o odesłaniu go na Hawaje? Dlaczego na własną rękę zatelefonowała
do Ogle'a? To było do niej niepodobne. Z ich dwojga to Michele zawsze była bardziej wrażliwa, pełna dobroci i
zrozumienia dla ludzkiego cierpienia. Była wspaniałą matką - kochającą, wyrozumiałą, cierpliwą i opiekuńczą.
Nie mogła choć na chwilę zapomnieć o przeszłości, by spróbować wczuć się w to, co działo się w sercu
Maxa? Czy przed wykręceniem telefonu do adwokata nie mogła przynajmniej zapytać o niego?
Ale zaraz, przecież zapytała o niego. Zadała takie pytanie Elizabeth, gdy dzwoniła do nich w połowie
tygodnia. Słyszał odpowiedz córki. Elizabeth rozpływała się w zachwytach nad Maxem. Mówiła mamie, że jest
bardzo sympatyczny, że razem z Susan już zaprzyjazniły się z nim, że spodobało mu się łowienie ryb i spanie w
namiocie.
Tak więc Michele o tym wiedziała. Miała świadomość, że między Connorem a Maxem zaczęła rodzić się
więz, że Elizabeth i Susan wcale nie były o to zazdrosne, a mimo to bez jego wiedzy zadzwoniła do Ogle'a.
Gdy zmagając się z tymi myślami, rozglądał się po pokoju, jego wzrok padł na wiszący na ścianie obraz
olejny przedstawiający jego i Michele w dniu ślubu. Obraz ten został namalowany na podstawie jednego ze
ślubnych zdjęć. Connor zmrużył oczy i zaczął uważnie przyglądać się twarzy Michele. Wyglądała prześlicznie.
Nie chodziło wyłącznie o jej urodę. Była nie tylko piękna, ale miała też złote serce. Roztaczała wokół siebie
aurę dobroci i miłości. Taką ją znał, taką ją kochał i chciał pamiętać. Taka była jeszcze do niedawna. Czyżby
swoją zdradą sprawił, że utraciła wszystkie te cechy i z dnia na dzień stała się osobą niezdolną do miłości i
współczucia?
Connor musnął wargami czoło Maxa. Chłopiec pachniał trawą, wiatrem i czymś jeszcze, czego Connor nie
potrafił nazwać. Odpowiedz na pytanie dotyczące jego żony była oczywista. Michele nie zmieniła się i nadal
potrafiła kochać, jej obecne zachowanie było wynikiem wewnętrznego niepokoju, bólu i gniewu.
Nagle przypomniały mu się słowa, które w przeddzień wyjazdu nad jezioro usłyszał z ust pastora, do którego
udał się po poradę małżeńską. Zapytał go wtedy, co powinien zrobić, by Michele mu wybaczyła. W odpowiedzi
na jego pytanie sędziwy duchowny udzielił mu wskazówki, która wtedy wydała mu się niedorzeczna i zupełnie
niezrozumiała.  Zacznę od pana" - powiedział.
Dopiero teraz zrozumiał, o co chodziło pastorowi. Ten romans nie zdarzył się ot tak, sam z siebie. Nie był
skutkiem zbiegu niefortunnych okoliczności. Connor nie mógł zrzucić winy na Federalny Zarząd Lotnictwa
Cywilnego, ani na ojca, ani na depresję Michele, ani na Kiahnę, która zaufała mu tamtej nocy i której zaufania
nadużył.
To wszystko zdarzyło się dlatego, że złamał najważniejszą przysięgę w swoim życiu - przysięgę małżeńskiej
wierności. To on, Connor Evans, swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem wyrządził wielką krzywdę
Kiahnie, Maxowi i Michele. Mało tego, to przez niego mogły też ucierpieć Elizabeth i Susan, a nawet to
hawajskie małżeństwo.
Bolesna prawda wreszcie do niego dotarła. Jak to się stało, że wcześniej nie potrafił dostrzec, że nie był
ofiarą, lecz sprawcą? To przez niego Kiahna zaszła w ciążę, przez niego musiała zrezygnować z marzeń o
studiach medycznych. Pośrednio to on ponosił winę za to, że znalazła się na pokładzie Lotu 45 linii Western
Island Air z Honolulu do Tokio. To on nie znalazł w sobie odwagi, by po rozstaniu z Kiahną, spojrzeć w twarz
Michele i przyznać się do zdrady. To przez niego Max wychowywał się bez ojca i to przez niego Michele
pogrążyła się teraz w rozpaczy.
Ogarnął go smutek, przytłaczający i czarny jak smoła. Równocześnie uzmysłowił sobie coś jeszcze.
Uświadomił sobie, że nigdy nie okazał najmniejszej nawet skruchy z powodu tego, co się stało. Nikogo nie
przeprosił: ani Kiahny, ani Ogle'a, a w szczególności Michele. Za każdym razem, gdy mówił o swoim
romansie, starał się tylko usprawiedliwić siebie, znalezć okoliczności łagodzące. Nigdy nie spojrzał Michele w
oczy i nie poprosił jej, by mu wybaczyła. Dlaczego nie chciał lub nie umiał przyznać się do błędu i uznać
swojej winy?
Max poruszył się we śnie. Connor położył dłoń na jego plecach. Najciszej, jak potrafił, szepnął mu do ucha:
- Max... co ja narobiłem...
Przymknął powieki i spróbował wyobrazić sobie, co Bóg myśli o jego postępowaniu.
 Boże, cóż za hipokryta ze mnie? Do tej pory tylko uciekałem przed tym wszystkim... przed Michele, przed
prawdą, a zwłaszcza przed Tobą. Nie zdziwiłbym się, gdybyś się ode mnie odwrócił".
Wtedy w głębi duszy usłyszał głos:  Synu, nie opuszczę cię ani nie pozostawię... Wróć do Mnie".
 Wróć do Mnie?". Czyżby po tym wszystkim, co uczynił, Bóg wciąż czekał na niego i był gotowy
przebaczyć mu jego winy? W sercu Connora zaświtał promyk nadziei. Otworzył oczy i spojrzał na Maxa.
 Boże, on jest moim synem, kocham go, jeśli go utracę, to tylko z własnej winy".
Musiał teraz dokonać wyboru. Musiał zdecydować, czy chce zostać z Maxem, czy z Michele. Także i za to
nie miał prawa winić nikogo prócz siebie. Z pozoru sprawa była prosta. Otworzył oczy i jeszcze raz spojrzał na
pamiątkowy portret ślubny Decyzję podjął już dawno temu w pewnym kościele w Kalifornii w obecności
blisko setki krewnych i przyjaciół.
Wiedział, że zrobi to, czego zażąda od niego żona. Zbyt wiele jej zawdzięczał. Odruchowo mocniej przytulił
Maxa. Jemu też był coś winien, ale Michele miała pierwszeństwo. Zawsze i wszędzie.
Aączyło go z nią coś wyjątkowego i cudownego, coś, czego doświadczały tylko niektóre pary małżeńskie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl