[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- No pewnie. W pobliżu jamy Czerwonego Smoka nie polują żadne inne stwory.
Rozładowali wóz. Każdy wziął na plecy olbrzymią wiązkę strzał, a mimo to nie odciążyli
furmanki nawet w połowie. W niedalekiej odległości znajdował się duży czarny głaz. Cindella
rzuciła strzały na ziemię obok niego i wdrapała się na górę.
- Chodzcie tutaj. Ustalimy pozycje.
Wszędzie w urwiskach ziały ciemne otwory, z których każdy mógł być wejściem do
jaskini. Skalne podłoże, zupełnie pozbawione szaty roślinnej, ciągnęło się do samych podnóży
ścian otaczających odludną kotlinę. I - jakby na złą wróżbę - na ziemi w wielu miejscach leżały
popioły, a także porozrzucane kości i zardzewiałe fragmenty uzbrojenia.
- Nie przejmujcie się - pocieszył ich Erik z nerwowym śmiechem - to prawie same resztki
po mnie.
Bjorn pokręcił głową.
- Cieszę się, że znasz te strony. Inaczej nie zgadlibyśmy, w której jaskini siedzi smok.
- W tej. - Cindella wskazała najdalszy zakątek kotliny, położony dokładnie na wprost. Tam
właśnie, gdzie wapienne ściany wyglądały jak rozprute w trakcie pojedynku potężnych
czarowników, ział wielki, budzący trwogę, czarny otwór groty.
Posługując się śladami swoich przegranych starć jak punktami orientacyjnymi, Erik
wskazał każdemu jego stanowisko i zarazem miejsca, których smok nie powinien przekraczać,
gdyż mógłby ich wtedy razić swoim ognistym tchnieniem. Zmiałkowie po dwa razy wędrowali
do wozu, póki przy każdym nie piętrzył się sięgający pasa stos strzał. Chociaż Erik zapewniał,
że nie muszą się niczego obawiać, poruszali się w bezwzględnej ciszy i z takim niepokojem, że
wstrzymywali oddech, ustawiając się na swoich pozycjach.
- Gotowi?
Kiedy potwierdzili, Cindella ruszyła do złowieszczej szczeliny w skalnej ścianie. Z bliska
był to wielki otwór, pogrążony w czarnym cieniu. Cindella nie musiała iść dalej. Podniosła
kamień.
- Hej, ty tam! Goście przyszli! - Cisnęła kamień w głąb jaskini; szybko zniknął w mroku.
Zaraz za nim poleciały następne. Upadały z donośnym stukotem, jeden za drugim, aż ostatni
zniknął bezgłośnie.
Cindella odwróciła się i śmignęła przed siebie, przeskakując zwinnie nad większymi
kamieniami.
Potworny, ogłuszający grzmot wstrząsnął kotliną. Ziemia zadrżała w posadach, jakby i ją
ogarnął dreszcz trwogi. Rozwścieczony smok przypomniał o sobie i teraz wychodził na
zewnątrz.
Pierwsza ukazała się wężowa głowa, uniesiona wysoko; w chytrych oczach czaiła się
złośliwość. Aapa uzbrojona w ostre jak brzytwa pazury uderzyła o ziemię, czemu towarzyszył
dzwięk podobny do tłuczonego szkła. Gibkie, okryte łuską cielsko potwora wynurzało się z
cienia jaskini. Kolejny przerażający ryk, od którego długo dzwoniło w uszach, zmroził ich
serca. Wtedy Inry'aat rozpostarł swoje wspaniałe skrzydła; mieniąc się odcieniami szkarłatu,
odzwierciedlającymi palący żar jego trzewi, porażał swoim majestatem. Był olbrzymi i przez
chwilę Erik zmagał się ze świadomością, że zabicie tak potężnej, dzikiej bestii graniczy z cudem.
Nagle D.E. wypuścił strzałę, która ugrzęzła w ciele smoka niczym maleńka drzazga. Potwór
natychmiast obrócił głowę i spojrzał na malutkiego elfa, który odważył się rzucić mu wyzwanie.
Szybko postąpił krok w stronę D.E., lecz w tym momencie inna strzała, wystrzelona z
przeciwnej strony, ugodziła go w bok. I znów przerażająco zwinny obrót, a po nim wolniejszy,
ostrożny ruch wielkiej, szponiastej łapy. Wtedy D.E. raził go po raz drugi.
I tak się to wszystko toczyło. Na smoka spadło czternaście strzał - Erik przeczuwał już, że
zdarzy się pudło - zanim Bjorn opuścił łuk ze świadomością, że strzała odbiła się od skalnego
podłoża. W tym samym momencie wystrzeliła Sigrid i chociaż jej strzała odskoczyła niegroznie
od łusek smoka, wystarczyło to w zupełności, żeby odciągnąć jego uwagę od D.E.
Przy następnym pudle Erik stracił rachubę. Ponownie Bjorn nie trafił w potwora i
ponownie Sigrid uratowała go przed atakiem bestii. Przez następną godzinę z hipnotyzującą
regularnością ostrzeliwali swojego przeciwnika. Strzała, warknięcie, obrót, strzała, warknięcie,
obrót. Swoim atakiem sprawiali, że bestia obracała się w kółko; razili ją to z jednej strony, to z
drugiej, a gdy z rzadka ktoś popełnił błąd, druga osoba ratowała go z opresji i przywracała
zaburzony rytm walki. W zasadzie trudno było chybić, strzelając do takiego olbrzyma. Być
może starcie było szczególnie wyczerpujące dla Erika, ponieważ zamiast strzelać, czekał w
ciągłym napięciu na podwójne pudło, pozbawiony choćby chwili wytchnienia, podczas gdy za
prowadzenie ostrzału odpowiadała raz jedna, raz druga para uczestników.
Druga godzina minęła bez najmniejszej zmiany schematu walki, tyle że niebo zaczęło
ciemnieć, a cienie skalnych urwisk - pełznąć ku walczącym. Trzecia godzina też upływała na
monotonnym ostrzale. Człowiek zapominał o wszystkim z wyjątkiem schematu. Nic, tylko
furkot strzał. I obroty smoka. Trzy godziny maksymalnego skupienia i pozornie żadnych zmian.
Potwór wydawał się nie mniej zdolny do mordowania niż na samym początku, ledwie
powstrzymywany od wściekłego wybuchu kanonadą wątłych pocisków. Walka odcisnęła
swoje piętno na Inry'aacie tylko w jeden widoczny sposób: jego grzbiet jeżył się trzonami strzał,
jakby wyrosło na nim futro.
I kolejna godzina wytężonej uwagi. Nadal nie mogli sobie pozwolić na potknięcie. Gdyby
Inry'aat zniszczył schemat walki, w ciągu kilku sekund wszyscy byliby unicestwieni. Musieli
więc dbać, aby smok robił w miejscu swoje gwałtowne zwroty, nie mogąc wykonać ostatniego
decydującego ruchu, który pozwoliłby mu bluznąć wzburzonym potokiem ognia. Erikowi
trochę przypominało to bąka, którym kiedyś się bawił. Napędzało się go za pomocą pionowego
tłoczka i puszczało, kiedy już kręcił się z niewiarygodną szybkością. Jeśli zrobiło się to jak
należy, zabawka wydawała się nieruchoma, może z wyjątkiem lekkiego kołysania, choć w
rzeczywistości obracała się z taką prędkością, że gdy natrafiała na drobną nierówność, wybijała
się kilka stóp nad ziemię. Podobnie rzecz się miała z Inry'aatem: poruszał się tam i z powrotem
praktycznie w jednym miejscu, grożąc uwolnieniem swej wulkanicznej mocy, stale kierując się
na nowego przeciwnika. Sprawiał wrażenie bezsilnego, a jednak wystarczyłby mały błąd, by
bez większego wysiłku zniszczył drużynę.
- Erik! - wrzasnął D.E. - Musisz przynieść mi trochę strzał Injeborg!
- Właśnie, a mnie tych, które ma Sigrid! - zawołał Bjorn z cienia, który powoli wydłużał się
od strony skał.
No przecież! Powinni byli mądrzej podzielić strzały! Główni łucznicy strzelali ze
dwadzieścia razy częściej niż ci na rezerwie. Również zapas Erika był niepotrzebnie duży;
jeszcze ani razu sytuacja nie wymagała jego interwencji.
- Dobra, nie rozpraszajcie się, zaraz to załatwię!
Nagle do jego strachu przed porażką dołączyło jeszcze jedno uczucie, które należało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl