[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jego nadbrzeżu, gdzie Ged przystanął, aby przyjrzeć się, jak Pechvarry stawia maszt
na małej żaglówce. Cieśla, szczerząc zęby, podniósł oczy na czarnoksiężnika i
powiedział:
- Cały miesiąc trwała ta robota; dopiero teraz zbliżam się do końca. Myślę
sobie, że ty umiałbyś to zrobić w jednej chwili za pomocą słowa, co, panie?
- Mógłbym - rzekł Ged - ale zatonęłaby najpewniej w następnej chwili, gdybym
nie podtrzymywał zaklęć. Lecz jeśli chcesz... - urwał.
- Tak, panie?
- To taka sobie zabawna sztuczka. Tej łodzi niczego nie brakuje. Ale jeśli
chcesz, mógłbym rzucić zaklęcie związujące, które chroniłoby ją przed uszkodzeniem,
albo zaklęcie znajdujące, które pomagałoby jej wrócić z morza do domu.
Mówił z wahaniem, nie chcąc urazić rzemieślnika, ale twarz Pechvarry'ego
rozpromieniła się.
- To łódka dla mojego syna, panie, i jeśli zechciałbyś tak ją zaczarować, byłby to
dowód wielkiej dobroci i życzliwości. - I wspiął się na nadbrzeże, aby od razu uścisnąć
dłoń Geda i podziękować mu.
Po tym wydarzeniu często pracowali razem; Ged dołączał swoją sztukę
czarodziejską do pracy ręcznej Pechvarry'ego przy budowie lub reperowaniu łodzi, w
zamian zaś uczył się od rzemieślnika, jak łódz jest skonstruowana, a także, jak nią
sterować bez pomocy magii; ta bowiem umiejętność zwykłego żeglowania była na
Roke czymś w rodzaju uświęconego tabu. Często Ged i Pechvarry oraz jego synek
Ioeth wypływali na kanały i laguny, żeglując i wiosłując na tej czy innej łodzi, póki
Ged nie stał się niezłym żeglarzem, a przyjazń pomiędzy nim a Pechvarrym nie
okrzepła ostatecznie.
Pewnego razu, pózna jesienią, syn budowniczego łodzi zachorował. Matka
sprowadziła z wyspy Tesk czarownice, która była dobrą znachorką, i przez parę dni
zdawało się, że wszystko jest w porządku. Potem, wśród burzliwej nocy, zjawił się
Pechvarry, waląc w drzwi Geda i błagając go, aby przyszedł uratować dziecko. Ged
popędził wraz z nim do łodzi i powiosłowali pośpiesznie, płynąc przez ciemność i
deszcz do domu rzemieślnika. Tam Ged ujrzał leżące na wyrku dziecko, przykucniętą
przy nim w milczeniu matkę oraz czarownicę, która kadziła dymem z korzenia corly i
śpiewała Pieśń Nagiańską, co było najlepszym ze znanych jej środków leczniczych.
Wyszeptała jednak do Geda:
- Czarnoksiężniku, ta gorączka to chyba róża i dziecko pewnie umrze na nią tej
nocy.
Gdy Ged ukląkł i położył dłonie na dziecku, pomyślał to samo i cofnął się na
moment. W końcowych miesiącach jego własnej długiej choroby Mistrz Ziół przekazał
mu wiele z wiedzy uzdrowicielskiej, a pierwsze i ostatnie przykazanie tej wiedzy
brzmiało:  Uzdrawiaj ranę i lecz chorobę, ale umierającemu duchowi pozwól odejść .
Matka dostrzegła jego ruch i zrozumiała jego znaczenie; zapłakała głośno z
rozpaczy. Pechvarry schylił się nad nią, mówiąc:
- Nasz czarnoksiężnik Krogulec uratuje go, żono. Nie trzeba płakać! On jest
teraz z nami. Potrafi to zrobić.
Słysząc matczyny lament i widząc ufność, jaka w nim pokładał Pechvarry, Ged
poczuł, że nie może ich zawieść. Zwątpił w swoje własne rozeznanie i pomyślał, że
może dałoby się uratować dziecko, gdyby można było obniżyć gorączkę. Powiedział:
- Zrobię, co będę mógł, Pechvarry.
Przystąpił do kąpania chłopca w zimnej deszczówce, którą, świeżo spadłą,
przynieśli ze dworu, i zaczął wypowiadać jedno z zaklęć powstrzymujących gorączkę.
Zaklęcie nie podziałało jeszcze i nie dobiegło do końca, gdy nagle Ged zdał sobie
sprawę, że dziecko umiera w jego ramionach.
Przywołując całą swoją moc naraz i nie myśląc o sobie samym, wysłał swego
ducha w pogoń za duchem dziecka, aby sprowadzić go z powrotem do domu.
Wykrzyknął imię dziecka: - Ioeth! - Czując, że jakaś nikła odpowiedz dotarła do jego
wewnętrznego słuchu, puścił się w dalszą pogoń i zawołał raz jeszcze. Wtedy ujrzał
chłopczyka zbiegającego szybko, daleko przed nim, po ciemnej pochyłości, po zboczu
jakiegoś ogromnego wzgórza. .%7ładen dzwięk nie mącił ciszy. Gwiazdy nad wzgórzem
były takimi, jakich oczy Geda nigdy dotąd nie oglądały. Minio to znał nazwy
konstelacji: Snop, Drzwi, Ten Co Się Obraca, Drzewo. Były to te gwiazdy, które nigdy
nie zachodzą, które nigdy nie bledną przy nadejściu dnia. W pogoni za umierającym
dzieckiem Ged zapędził się za daleko.
Wiedząc to zdał sobie sprawę, że pozostał sam na ciemnym zboczu wzgórza.
Zawrócić z drogi było trudno, bardzo trudno.
Zawrócił powoli. Powoli postawił przed sobą jedną stopę, aby wspiąć się z
powrotem na wzgórze, potem drugą. Szedł krok za krokiem, przymuszając się do
każdego stąpnięcia. I każdy krok był trudniejszy niż poprzedni.
Gwiazdy nie drgnęły. Ponad suchym spadzistym obszarem ani razu nie powiał
wiatr. W całym niezmierzonym królestwie mroku tylko Ged poruszał się, powoli
wspinając pod górę. Dotarł do szczytu wzgórza i ujrzał tam niski kamienny mur. Ale
za murem, naprzeciwko niego, był cień.
Cień nie miał postaci człowieka ani zwierzęcia. Był bezkształtny, ledwie
widoczny, lecz szeptał coś do Geda, choć w tym szepcie nie było słów, i sięgał w jego
stronę. I cień stał po stronie życia, a Ged po stronie śmierci.
Musiał albo zejść ze wzgórza w pustynne krainy i bez-świetlne miasta
zmarłych, albo powrócić ku życiu przekraczając mur, za którym ten bezkształtny zły
stwór czekał na niego.
Magiczna laska tkwiła w dłoni Geda; podniósł ją wysoko. Wraz z tym
poruszeniem napłynęła weń siła. Gdy zbierał się do skoku przez niski kamienny mur
wprost na cień, laska nagle zapłonęła białym światłem, które w tej ciemnej przestrzeni
jaśniało oślepiająco. Skoczył; poczuł, że pada, i przestał widzieć.
Tymczasem Pechvarry, jego żona oraz czarownica widzieli, co następuje: młody
czarnoksiężnik urwał w połowie zaklęcia i przez chwilę trzymał dziecko bez ruchu.
Potem łagodnie złożył małego Ioetha na sienniku, podniósł się i stanął bez słowa, z
laską w dłoni. Naraz podniósł wysoko laskę; ta zapłonęła białym ogniem, jak gdyby
trzymaj w garści błyskawicę, i wszystkie sprzęty w chacie wyłoniły się na moment z
półmroku, dziwne i jaskrawe w tym krótkotrwałym świetle. Gdy z oczu patrzących
ustąpiło olśnienie, ujrzeli, że młodzieniec leży skulony, twarzą do glinianej podłogi,
obok siennika, na którym leżało martwe dziecko.
Pechvarry'emu wydawało się, że czarnoksiężnik też nie żyje. %7łona rzemieślnika
płakała, on sam zaś miał w głowie zupełny zamęt. Czarownica posiadała jednak trochę
zasłyszanej wiedzy dotyczącej magii i sposobów postępowania prawdziwych
czarnoksiężników; widziała przy tym, że Ged, choć leży zimny i bez życia, nie sprawia
wrażenia człowieka martwego, lecz raczej kogoś chorego czy będącego w stanie
odrętwienia. Zaniesiono go do domu i pozostawiono przy nim staruchę, aby miała
nań baczenie i dostrzegła, czy zasnął, aby się. obudzić, czy też zasnął na zawsze.
Mały otak ukrywał się wciąż w krokwiach domu od chwili, gdy weszli
nieznajomi ludzie. Pozostał tam nadal, podczas gdy deszcz bił o ściany, a ogień
przygasał; noc wlokła się powoli, toteż starucha zdrzemnęła się wreszcie przy
kominku. Wtedy otak spełznął z góry i zbliżył się do Geda, który leżał wyciągnięty
sztywno i nieruchomo na łóżku. Otak zaczął lizać jego dłonie i przeguby, długo i
cierpliwie, swoim suchym, brązowym jak liść języczkiem. Przycupnięty przy głowie
Geda, lizał jego skroń, pokryty bliznami policzek i delikatnie muskał językiem jego
zamknięte oczy. Pod tym miękkim dotknięciem Ged bardzo powoli zaczął się budzić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl