[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabić, bo nie mógł go znalezć. Wysiał grozną wiadomość: Ju\ raz cię ostrzegałem. Teraz cię
wyzywam. Poka\ się - albo trzymaj się ode mnie z daleka!
Gromadził moc, spiętrzał ją, myśląc o wszystkich śmiertelnikach, dzięki którym ją
zebrał. Przytrzymywał ją, kształtował, przygotowywał do zadania, które miała spełnić.
Wykorzystał wszystkie umiejętności, jakie nabył w kilkusetletniej karierze myśliwego. W
końcu poczuł, jakby trzymał w dłoniach bombę atomową. I wtedy ją wypuścił. Fala eksplozji
oddalała się od niego niemal z prędkością światła.
Teraz na pewno powinien poczuć śmierć czegoś bardzo potę\nego i sprytnego -
czegoś, czemu udało się przetrwać poprzednie ataki.
Wytę\ył zmysły, czekając, a\ usłyszy albo poczuje, \e coś zostało pokonane - \e
spada zakrwawione z gałęzi, z powietrza, skądkolwiek. Coś powinno spaść i uderzyć b ziemię
albo wbić się w nią wielkimi pazurami - jakaś istota na pół sparali\owana i zupełnie
zgubiona, wypalona od środka, Ale chocia\ słyszał wycie wiatru i widział, jak zbierają się nad
nim czarne chmury, wcią\ nie mógł wyczuć \adnej istoty znajdującej się wystarczająco
blisko, by wedrzeć się do jego umysłu.
Jak silne jest to coś? Skąd pochodzi?
Jakaś myśl zabłysła w jego głowie. Okrąg. Okrąg z punktem w środku. Okrąg
oznaczał zasięg uderzenia mocy, ab punkt w środku byt jedynym, do którego uderzenie nie
dotarło . Wewnątrz niego...
Nagłe poczuł uderzenie w głowę. Oszołomiony próbował zebrać myśli. Myślał o
uderzeniu mocy, tak? I \e spodziewał się, \e coś umrze i spadnie z du\ej wysokości.
Do diabła, nie mógł dostrzec w lesie nawet zwykłych zwierząt większych od lisa.
Chocia\ u\ył mocy tak, by zadziałała tylko na istoty mroku podobne do niego, zwierzęta tak
się przestraszyły, \e w popłochu uciekły. Spojrzał w dół. Hm, Zostały tylko drzewa wokół
samochodu. Ale one nie polowały na niego. Poza tym to były szpony niewidzialnego zabójcy.
Nie miały zmysłów.
Czy mógł się pomylić? Częściowo jego gniew kierował się przeciw niemu samemu -
poniewa\ był tak syty i pewny siebie, \e zapomniał o ostro\ności.
Syty... hej, mo\e się upiłem, pomyślał i znów mimowolnie się uśmiechnął. Upiłem się
i mam paranoję. Pijacka furia.
Oparł się o drzewo. Wiatr wył coraz głośniej i był coraz zimniejszy. Niebo wypełniło
się pędzącymi czarnymi chmurami, które zasłoniły wszelkie światło księ\yca i gwiazd.
Uwielbiał taką pogodę.
Wcią\ byt podenerwowany, chocia\ nie widział powodu. Ciszę zakłócał tylko cichy
płacz w samochodzie. To musiała być ta mała ruda ze smukłą szyją. Ta, która narzekała, \e
\ycie tak bardzo się zmienia.
Damon oparł się nieco mocniej o drzewo. Myślami powędrował w stronę samochodu,
ze zwykłej ciekawości. Tb nie była jego wina, \e złapał ich, kiedy rozmawiali o nim. Ale to z
pewnością zmniejszało ich szanse na ratunek.
Zamrugał.
To dziwne, \e zdarzył im się wypadek, niemal w tym samym miejscu, gdzie on prawie
rozbił swoje ferrari. Dziwne, \e i om, i on próbowali minąć jakieś zwierzę. Szkoda, \e go nie
zauwa\ył, ale gałęzie drzew były zbyt gęste.
Ruda znowu płakała.
No co, teraz chcesz zmiany, mała wiedzmo? Zdecyduj się. Musisz ładnie poprosić.
A potem, oczywiście, ja zdecyduję, na jaką zmianę zasłu\yłaś.
ROZDZIAA 11
Bonnie nie mogła przypomnieć sobie \adnej modlitwy, więc powtarzała jak dziecko:
- Bo\e, zlituj się nad moją duszyczką...
Rozpaczliwie wzywała pomocy, ale bez skutku. Była ju\ bardzo senna. Ból ustąpił,
czuła się otępiała. Tylko zimno przeszkadzało jej usnąć. Ale temu mo\na było zaradzić.
Mogła okryć się kocem, grubym, puszystym kocem. I ju\ byłoby jej ciepło. Wiedziała to,
choć nie wiedziała skąd.
Nie poddała się tylko dlatego, \e mama by rozpaczała. To kolejna rzecz, którą
wiedziała, nie wiedząc skąd. Gdyby tylko mogła przekazać mamie wiadomość, wyjaśnić, \e
walczyła tak długo, jak mogła, ale wyczerpanie i zimno ją pokonały. I \e wiedziała, \e
umiera, ale to nie bolało, więc mama nie powinna płakać. A następnym razem Bonnie będzie
mądrzejsza... następnym razem...
Damon miał, oczywiście, dramatyczne wejście. Gdy stanął na masce samochodu, na
niebie pojawiła się błyskawica. Jednocześnie wysłał falę mocy w stronę drzew sterowanych
przez niewidzialnego zabójcę. Uderzenie było tak mocne, \e poczuł reakcję Stefano. A
drzewa..... wycofały się w mrok, odrywając dach samochodu jak wieko konserwy. To bardzo
pomysłowe, stwierdził.
Potem zwrócił uwagę na Bonnie, tę rudą, która powinna teraz całować jego stopy i
szeptać:  Dziękuję! .
Ale nie robiła tego. Le\ała nieruchomo, jakby związana przez gałęzie. Damon
zirytowany sięgnął po jej dłoń, ale coś go poraziło. Zanim poczuł to na palcach, wyczuł
dziwny zapach. Setki małych nakłuć, a z ka\dego cieknie krew. Igły sosen musiały pokłuć
dziewczyny, aby wyssać jej krew albo raczej \eby wpompować do jej \ył jakąś substancję.
Coś znieczulającego, \eby nie ruszała się podczas... czegokolwiek, co było następnym etapem
konsumpcji ofiary. Sądząc po dotychczasowym zachowaniu tych istot, nie było to nic
przyjemnego. Wstrzyknięcie soków trawiennych wydawało się najbardziej prawdopodobne.
A mo\e to było coś, co miało utrzymać ją przy \yciu, jak środek zapobiegający
zamarzaniu, pomyślał. Nieprzyjemnie zaskoczyło go, \e była lodowato zimna, gdy dotknął jej
nadgarstka. Spojrzał na pozostałych dwoje ludzi, ciemnowłosą dziewczynę o niepokojąco
chłodnym wzroku i jasnowłosego chłopaka, który zawsze chciał się bić. Być mo\e jednak
trochę przedobrzył. Oboje wyglądali naprawdę zle. Ale tę rudą zamierzał uratować. Taki miał
kaprys. Poniewa\ wzywała pomocy tak \ałośnie. Poniewa\ te istoty, malaki, chciały zmusić
go, by patrzył, jak umiera. Malak - to określenie istoty mroku: siostry lub brata mocy. Ale
Damon miał teraz wra\enie, \e samo to słowo jest czymś złym, \e wypowiadając je, trzeba
szeptać bądz spluwać.
Nie miał zamiaru pozwolić im wygrać. Podniósł Bonnie, jakby była piórkiem i
przerzucił ją sobie przez ramię. Potem odleciał. Lot bez zmiany postaci był wyzwaniem, ale
Damon lubił wyzwania.
Postanowił zabrać ją do najbli\szego miejsca, gdzie była gorąca woda, czyli do
pensjonatu pani Flowers. Nie musi niepokoić Stefano. Wiedział, \e są tam puste pokoje.
Stefano nie jest na tyle wścibski, by węszyć po cudzych łazienkach.
Jak się okazało, Stefano był nie tylko wścibski, ale te\ szybki. Niemal się zderzyli:
kiedy Damon z nieprzytomną Bonnie mijał zakręt, z naprzeciwka nadjechał Stefano. Elena
frunęła za samochodem jak weselne balony.
Rozmowa braci nie była ani dowcipna, ani błyskotliwa.
- Co ty robisz, do diabła? - zawołał Stefano.
- A co ty robisz? - Damon odpowiedział pytaniem na pytanie, zanim zauwa\ył
niezwykłą zmianę w Stefano. I niezwykłą moc Eleny. Zszokowany natychmiast zaczął
analizować sytuację, zastanawiając się, w jaki sposób Stefano stał się...
Na wrota piekielne. No nic, musi tak czy owak robić dobrą minę do złej gry.
- Wyczułem walkę - powiedział Stefano. - Odkąd to jesteś Piotrusiem Panem?
- Ciesz się, \e to nie ty w niej uczestniczyłeś. A ja mogę latać, bo mam moc, chłopcze.
To była brawura. Chocia\ w jego czasach do młodszego krewnego zwracano się per
ragazzo, czyli  chłopcze .
Ale czasy się zmieniły. Część umysłu Damona wcią\ próbowała zrozumieć, co się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl