[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wych rozgałęzień. Idz więc. Szybkiego marszu.
 Dziękuję  rzuciłem, chwilowo zapominając o wypoczynku. Stanąłem
w otworze.  Doceniam twoją pomoc.
 Cała przyjemność po mojej stronie  odpowiedział mi zza pleców.
Postąpiłem o kilka kroków, gdy coś trzasnęło pod stopą, a kopnięte na bok
zagrzechotało. Trudno zapomnieć taki odgłos.
Tunel zasłany był kośćmi.
Z tyłu dobiegł jakiś cichy głos i wiedziałem, że nie mam już czasu, by wy-
dobyć Grayswandira. Odwróciłem się błyskawicznie i pchnąłem mocno laską.
Trafiłem bestię w bark, co zablokowało atak. Lecz ja również przewróciłem się
na plecy i potoczyłem między kości. Uderzenie wyrwało mi łaskę. W ciągu ułam-
ka sekundy, jaki dał mi upadek przeciwnika, zdecydowałem raczej sięgnąć po
Grayswandira, niż jej szukać.
Udało mi się wyrwać go z pochwy. Nic więcej. Wciąż leżałem na plecach,
z ostrzem broni skierowanym w lewo, gdy szakal podniósł się i skoczył znowu.
Z całej siły walnąłem go głownią w pysk.
Od wstrząsu zdrętwiała mi ręka i ramię. Głowa szakala odskoczyła, a ciało
skręciło się i upadło po mojej lewej stronie. Natychmiast skierowałem ku niemu
klingę, oburącz ściskając rękojeść. Zanim warknął i zaatakował znowu, zdąży-
łem przyklęknąć na prawym kolanie. Kiedy tylko wymierzyłem, całym ciężarem
68
naparłem na rękojeść, głęboko wbijając ostrze. Natychmiast puściłem miecz i od-
toczyłem się  byle dalej od tych groznych szczęk.
Szakał wrzasnął, spróbował wstać, przewrócił się.
Leżałem dysząc tam, gdzie upadłem. Wyczułem pod sobą laskę, więc chwyci-
łem ją, wysunąłem przed siebie dla obrony i przeczołgałem się pod ścianę. Szakal
już się nie podniósł. Leżał tylko w drgawkach i widziałem, jak wymiotuje. Odór
był potworny. Potem zwrócił wzrok w mają stronę i znieruchomiał.
 Cudownie byłoby pożreć księcia Amberu  powiedział cicho.  Zawsze
chciałem poznać. . . królewską krew.
Zamknął oczy i przestał oddychać, a ja zostałem sam w tym smrodzie.
Wstałem, wciąż oparty plecami o ścianę, wciąż trzymając przed sobą laskę.
Przyglądałem mu się. Minęło wiele czasu, zanim zmusiłem się, by wyrwać z niego
miecz.
Szybkie badanie wykazało, że nie był to tunel, ale zwykła jaskinia. Kiedy wy-
szedłem na zewnątrz, mgła stała się żółta, poruszana podmuchami wiatru z niż-
szych regionów doliny.
Oparty o skałę myślałem, w którą stronę wyruszyć. Nie było tu żadnego szla-
ku.
W końcu skierowałem się w lewo. Było tam trochę bardziej stromo i miałem
nadzieję szybciej wyjść ponad poziom mgły. Laska służyła mi dobrze. Na próżno
wytężałem uwagę, czy nie usłyszę gdzieś szumu płynącej wody.
Drapałem się coraz wyżej, a mgła rzedła i zmieniała kolor. Wreszcie spostrze-
głem, że wspinam się na rozległy płaskowyż. Ponad nim dostrzegałem już skrawki
wielobarwnego, wirującego nieba.
Wiele razy słyszałem za sobą ostre trzaski piorunów, lecz nadal nie wiedzia-
łem, jak daleko jest burza. Przyspieszyłem kroku, ale po kilku minutach zakręciło
mi się w głowie. Zatrzymałem się, dysząc ciężko, i usiadłem na ziemi. Przytła-
czało mnie przeczucie klęski. Nawet jeśli zdołam osiągnąć płaskowyż, to miałem
wrażenie, że burza przetoczy się przez niego nie zwalniając nawet.
Grzbietem dłoni przetarłem oczy. Po co iść dalej, jeśli w żaden sposób nie
zdołam dotrzeć do celu?
Jakiś cień spłynął z pistacjowej mgły i runął w moją stronę. Uniosłem łaskę,
ale zobaczyłem, że to tylko Hugi. Wyhamował i wylądował u moich stóp.
 Corwinie  powiedział.  Daleko zaszedłeś.
 Może nie dość daleko  odparłem.  Burza jest chyba coraz bliżej.
 Tak sądzę. Medytowałem i chciałbym teraz podzielić się z tobą dobrodziej-
stwem swoich. . .
 Jeśli koniecznie cbcesz mi wyświadczyć przysługę, to powiem ci, co mógł-
byś zrobić.
 Co takiego?
69
 Poleć i sprawdż, jak daleko naprawdę jest ta burza i jak szybko się przesu-
wa. Potem wróć i powiedz mi.
Hugi przestąpił z nogi na nogę.
 Dobrze  zgodził się po chwili namysłu. Wystartował i machając skrzy-
dłami ruszył w stronę, o której sądziłem, że jest północnym zachodem.
Podparłem się laską i wstałem. Równie dobrze mogłem wspinać się dalej naj-
szybciej, jak potrafię. Znów sięgnąłem do Klejnotu i energia wypełniła mnie jak
uderzenie czerwonej błyskawicy.
Wilgotna bryza dmuchnęła od strony, gdzie odleciał Hugi. Znów ostro trzasnął
piorun. Skończyły się głuche grzmoty i dudnienia.
Wykorzystując przypływ energii, przez kilkaset metrów wspinałem się szybko
i skutecznie. Jeśli muszę przegrać, to mogę najpierw dotrzeć na szczyt. Mogę naj-
pierw sprawdzić, gdzie jestem, i przekonać się, czy pozostało jeszcze coś, czego
mógłbym spróbować.
Im wyżej wchodziłem, tym lepiej widziałem niebo. Zmieniło się od ostatnie-
go razu, kiedy mogłem na nie popatrzeć. Połowę kryła nieprzenikniona czerń,
drugą połowę mieszanina płynnych kolorów. I cała niebieska czasza zdawała się
wirować wokół punktu wprost nad moją głową. Ogarnęły mnie emocje. Takiego
nieba szukałem  nieba, które miałem nad sobą, gdy wyprawiłem się do Cha-
osu. Ruszyłem wyżej. Chciałem wznieść jakiś okrzyk, który dodałby sił, ale krtań
wyschła mi na wiór.
Zbliżałem się już do granicy płaskowyżu, gdy usłyszałem łopotanie skrzydeł
i nagle na moim ramieniu usiadł Hugi.
 Burza szykuje się, żeby wlezć ci na tyłek  oznajmił.  Będzie tu lada
minuta.
Wspinałem się dalej. Dotarłem do krawędzi płaskiego terenu, podciągnąłem
się i stanąłem, dysząc ciężko. Znalazłem się wysoko i wiatr musiał przepędzić
mgłę; wyraznie widziałem niebo. Ruszyłem szukać punktu, z którego mógłbym
spojrzeć poza przeciwną krawędz.
Odgłosy burzy stały się wyrazniejsze.
 Nie wierzę, żeby udało ci się przejść  oświadczył Hugi.  Na pewno
zmokniesz.
 Wiesz, że to nie jest zwyczajna burza  wychrypiałem.  Gdyby nie,
byłbym szczęśliwy, że mogę się napić.
 Wiem. To była taka przenośnia.
Burknąłem coś nieprzyzwoitego i szedłem dalej. Perspektywa poszerzała się
stopniowo. Niebo wciąż wykonywało ten swój obłąkany taniec z welonami, ale
nie brakowało światła. Wreszcie dotarłem do miejsca, gdzie bez żadnych wątpli-
wości mogłem stwierdzić, co leży przede mną. Wtedy stanąłem i ciężko wsparłem
się na lasce.
 Co się stało?  chciał wiedzieć Hugi.
70
Nie mogłem mówić. Wskazałem tylko ręką rozległe pustkowie, które zaczy-
nało się gdzieś poniżej krawędzi płaskowyżu i ciągnęło przynajmniej sześćdzie-
siąt kilometrów, sięgając kolejnego łańcucha gór. A daleko po lewej biegła wciąż
bardzo wyrazna czarna droga.
 Ta pustynia?  zdziwił się.  Mogłem ci o niej powiedzieć. Dlaczego nie
spytałeś?
Wydałem dzwięk pomiędzy jękiem i szlochem. Wolno osunąłem się na ziemię.
Nie wiem, jak długo tak leżałem. Majaczyłem chyba. Gdzieś wśród majaków
dostrzegłem możliwe rozwiązanie, choć coś we mnie buntowało się przeciw nie-
mu.
Ocknąłem się, słysząc odgłosy nawałnicy i paplanie Hugiego.
 Nie wyprzedzę burzy na tej pustyni  szepnąłem.  Nie dam rady.
 Twierdzisz, że przegrałeś  rzekł Hugi.  Ale to nieprawda. W staraniach
nie ma zwycięstwa ani klęski. Wszystko jest jedynie iluzją ego.
Z wolna uniosłem się na kolana.
 Nie mówiłem, że przegrałem.
 Powiedziałeś, że nie możesz osiągnąć celu swej wyprawy.
Obejrzałem się tam, gdzie płonęły błyskawice. Burza wspinała się ku mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl