[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Witaj, kapitanie. Czekam na twoje rozkazy - jesteś tu jedynym oficerem Gwardii.
Cymmerianin miał ochotę przede wszystkim nakazać sierżantowi rozstawienie wart, by
żołnierze z drugiej kompanii włącznie z ich dowódcą zdołali się wyspać. Stwierdził jednak, że
pilniejsze jest wysłuchanie raportu podoficera.
Relacja sierżanta okazała się prosta. Po znalezieniu się w bezpiecznej odległości od pałacu
gwardzista zaczął szukać oficera, któremu mógłby oddać się pod komendę. Ponieważ
żadnego nie znalazł, sam podjął obowiązki dowódcy. Jego ludzie uformowali kolumnę
marszową i dość sprawnie dotarli do wioski na godzinę przed brzaskiem.
- Porzucono ją wcześniej, więc nie widziałem przeszkód, by rozlokować w niej ludzi.
- Naprawdę?
Conan nie miał ochoty na kłótnię z człowiekiem, który mógł się okazać przydatny, lecz nie
chciał również mieć do czynienia z kimś, kto przepędził z domostw swych rodaków.
- Przysięgam na Czerwoną Opokę, że tak było. - Wiekowy tron Królestwa Kresowego darzono
tak wielkim szacunkiem, że mało kto powołałby się nań przy krzywoprzysięstwie.
Przyciskanie sierżanta do muru wydawało się bezcelowe. - Wieśniacy naprawdę uciekli,
kapitanie. Wygląda na to, że dobytek wynieśli na plecach. Widzieliśmy paru ludzi z
włóczniami - zapewne osłaniających ich ucieczkę. Nie chciałem wysyłać żołnierzy, by ganiali
za nimi po lesie.
- Bardzo roztropnie.
Rewanżując się, Conan opowiedział o przejściach drugiej kompanii.
- Idę o zakład, że wieśniacy uciekli, kiedy dotarli tu szubienicznicy, których przegnaliśmy z
pola walki. Przy odrobinie szczęścia wydębimy prawdę z jeńców.
Sierżant zaprowadził Cymmerianina do chaty, w której kącie leżała sterta sienników.
- Niestety, roi się tu od szczurów, ale...
Conan przerwał jego przeprosiny, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Sierżancie, jeżeli tylko nie są większe ode mnie, poradzę sobie z nimi.
Cymmerianin udał się na spoczynek dopiero wtedy, gdy obydwie kompanie podzieliły się
pełnieniem wart. Wówczas barbarzyńca wrócił do chaty, ściągnął buty i wsunął się pod
liniejące baranice na pryczy.
Spał głęboko. Gdy się przebudził, okazało się, że obok niego znalazła się Raina. Bossonka
zdjęła nie tylko buty; jak gdyby było to niewystarczająco wyrazne zaproszenie, objęła
Cymmerianina i zdecydowanie przyciągnęła do siebie. Pózniej obydwoje zasnęli jeszcze
głębiej.
Gdy rozległa się gra piszczałek, była tak cicha, że nawet wartownicy sądzili, iż to tylko
złudzenie. Sierżant niczego nie słyszał; poza tym starał się unikać budzenia zmęczonych
oficerów. Dzięki jego postawie Conan i Raina mogli spać, aż słońce opuściło się niemal nad
widnokrąg.
Aibas chciał zapomnieć sen z minionej nocy. Jeszcze bardziej pragnął, by mu się w ogóle nie
przyśnił. Wiedział jednak, że to daremny trud. Bardziej realne było udzielenie pomocy
księżnej Chiennie, o ile tylko koszmar nie odbierze mu hartu ducha.
Nieproszone, oderwane fragmenty snu nawiedzały Aquilończyka bez względu na to, czym się
zajmował. W chwili gdy stał przed drzwiami chaty księżnej, na nowo przeżywał skok w
przepaść za jej dzieckiem. Pamiętał, że wiatr zdawał się go podtrzymywać, lecz również nieść
w stronę przeciwną niż niemowlę. Wyciągnął ręce, by chwycić drobną stópkę, lecz sięgały po
nie macki potworów, których nie okiełznaliby wszyscy czarownicy świata. Obmierzłe odnóża
wyłaniały się ze skłębionego bagniska pośród płomieni barwy gorejących rubinów i skał
czarniejszych niż bezgwiezdna noc...
- Księżna poleciła, byś wszedł do środka.
Ton głosu i wymowa świadczyły, że wypowiadająca te słowa kobieta pochodziła ze wzgórz,
lecz zaproszenie sformułowała jak prawdziwa dwórka. Aibas z trudem stłumił rozbawienie.
Księżna przestrzegała zasad etykiety i posłuszeństwa tak konsekwentnie, że nikomu nie
przyszłoby do głowy jej się sprzeciwić.
Nikomu - oprócz Bractwa Gwiezdnego. Aibas poprosił o spotkanie z Chienną w nadziei, że
zdoła zniweczyć plany czarowników.
Kobieta uchyliła drzwi na skórzanych zawiasach. Trzcinowe knoty lampek rzucały wątłe
światło, lecz można było dostrzec księżnę siedzącą na taborecie. Chienna miała na sobie strój
góralek Pougoi, włącznie z obcisłymi spodniami i grzebieniami z ptasich kości upinającymi
długie czarne włosy. Jej poza była równie pełna godności, jak gdyby odziana w jedwab i
złotogłów przyjmowała w pałacu obcego posła.
- Chciałabym stwierdzić, że miło mi cię widzieć, lecz wątpię, czy ktokolwiek w służbie twojego
pana zasługuje na takie powitanie.
- Wasza Wysokość, nie sądz... - Aibas urwał i popatrzył znacząco na najwyrazniej nie
kwapiącą się do wyjścia służkę.
- Możesz mówić przy niej otwarcie. - powiedziała księżna. - To krewna jednego z
wojowników, którzy zginęli tej nocy, gdy tu trafiłam. Nieudane zaklęcia czarowników były
przyczyną jego śmierci
Polecenie to sprawiło, że Aibas na chwilę stracił głos. Czy gdyby księżna dowiedziała się, że
nie darzył czarowników przyjaznią, wieść ta rozniosłaby się dalej? Pomyślał jednak, że można
równie dobrze wisieć za kradzież jednego konia, jak i dwóch.
- Wiem, że wśród kobiet tutejszego plemienia wyszukano mamkę dla twego syna. Według
tutejszych obyczajów czyni go to mlecznym bratem Pougoi, w tym plemieniu zaś mlecznych
braci traktuje się niemal na równi z rodzonymi.
- Tak słyszałam - powiedziała księżna.
Aibas sądził, że Chienna chciała w ten sposób ukryć swoją niewiedzę, niewielu bowiem
mieszkańców nizin znało poznanie góralskie obyczaje. Pomyślał, że gdyby było inaczej, być
może w Królestwie zdarzałoby się mniej waśni.
Bez względu na to, czy księżna znała zwyczaje Pougoi czy nie, dobrze odgrywała swoją rolę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl