[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wielkie płuca, krzyknął:
 Morenus, cofnij się! Wyjedz ze Szczerby! Dajcie koniom ostróg! %7ływo!
We wnętrzu Szczerby nastąpiła chwila zamieszania, gdyż rozkaz był przekazywany po
linii i żołnierze starali się zawrócić swe konie na wąskiej ścieżce. Na szczycie urwiska
czarnoksiężnik wykrzyknął ostatnie zaklęcie i uderzył w skałę laską.
Pomruk, ledwie słyszalny głęboki grzmot, dobył się spod ziemi. Nad wycofującymi
się jezdzcami zakołysały się kamienne ściany. Bloki granitu zaczęły odpadać od skalnej
macierzy, najpierw ze zwodniczą powolnością, potem przyspieszały, kruszyły się, pękały na
kawałki, odbijały od siebie i waliły do rzeki Bitaxa. Wylatujące w górę bryzgi wody sięgały
równie wysoko jak sam wodospad.
Conan nie bez trudności wsadził stopę z powrotem w strzemię. Porażone strachem
zwierzę miotało się na wszystkie strony. Cymmerianin klnąc wskoczył na siodło i zatoczył
koniem ku kolumnie piechoty, wciąż maszerującej ku Szczerbie.
 Cofnąć się! Cofnąć się!  wrzasnął, lecz słowa zginęły w grzmocie gigantycznych
kamiennych żaren. Zajechał im drogę, gorączkowo gestykulując. %7łołnierze na przedzie
zrozumieli i zatrzymali się, ale pozostali nadal szli przed siebie. Kolumna zamieniła się w
skłębioną masę.
Z przerazliwym rykiem gigantyczne masy skał kaskadą runęły w otchłań. Ziemia pod
stopami powstańców zadygotała z taką siłą, że jedynie chwytając się jeden drugiego żołnierze
byli w stanie utrzymać się na nogach.
Ogarnięta paniką, chorągiew jazdy Conana wyjechała pędem z rozkołysanego
wąwozu. Jadący na czele wpadli na piechotę. Kilka koni przewaliło się, wyrzucając jezdzców
z siodeł. Wielu pieszych zostało poturbowanych. Nad huk trzęsienia ziemi wybiły się krzyki
ludzi i rżenie koni.
Spieniona Bitaxa wystąpiła z brzegów, fale wywołane upadkiem skał pędziły na
płaskim terenie i zalewały drogę. %7łołnierze brodzili po kolana w wodzie wznosząc modły do
wszystkich bogów, jakich znali.
W końcu szamoczący się w tłumie swoich ludzi Conan zdołał przywrócić jako taki
porządek.
 Morenus!  ryknął.  Czy wszyscy twoi ludzie się wydostali?!
 Może z tuzin zostało, generale!
Rzuciwszy gniewne spojrzenie w kierunku Szczerby, Conan przeklął stratę. Gęsty
obłok kurzu spowił przełęcz. Dopiero po dłuższej chwili wiatr zdołał go rozproszyć. Gdy pył
rozrzedził się, Conan spostrzegł, że Szczerba jest o wiele szersza niż dotąd, a jej zbocza stały
się znacznie mniej strome. Wąwóz był wypełniony olbrzymim zwałowiskiem potrzaskanych
skał wielkości od drobnych kamyków po odłamy wielkie jak namiot. Od czasu do czasu małe
lawiny z klekotem zsuwały się ze zboczy i utykały na zwałowiskach. Każdy, kto znalazł się
pod tym skalnym rumoszem, był pogrzebany na zawsze.
Dziwnym zrządzeniem losu jeden fragment urwiska pozostał nie zmieniony i przybrał
teraz postać wąskiej wieży. Na czubku tej kamiennej iglicy Conan dojrzał dwie postacie w
czarnych szatach. Jedna z nich trzymała uniesione w górę ramiona.
 To czarnoksiężnik króla, Thulandra Thuu, albo jestem Stygijczykiem! 
wycharczał jakiś głos za plecami Conana.
Barbarzyńca odwrócił się i zobaczył Cromela.
 Sądzisz, że to on zesłał trzęsienie ziemi?  zapytał Cymmerianin.
 Tak. Gdyby zaczekał, aż wszyscy wejdziemy w Szczerbę, bylibyśmy już krwawą
miazgą. Jest za daleko, by trafić go z łuku, ale gdybym go miał, mógłbym spróbować.
Usłyszał to jakiś łucznik i wręczył mu swój łuk, mówiąc:
 Spróbuj mojego, panie.
Cromel zsiadł z konia, naciągnął cięciwę za ucho, wycelował i wypuścił strzałę.
Pocisk zatoczył wysoki hak i uderzył w urwisko jakieś dwadzieścia stóp poniżej szczytu.
Drobne figurki zniknęły.
 Niezły strzał  mruknął Conan.  Ale powinniście raczej ustawić balistę.
Cromel, ludzie połamali kości i trzeba przygotować łubki. Przypilnuj, żeby medycy zrobili, co
do nich należy.
Spod przymrużonych powiek Cymmerianin przyjrzał się rumowisku. Barbarzyński
instynkt kusił go, żeby zagrzać swych ludzi do boju, spieszyć jazdę i poprowadzić ich do
rozstrzygającego ataku pod górę. Doświadczenie jednak mówiło mu, że byłby to daremny
gest i poświęcenie ludzkich istnień bez rozsądnej potrzeby. Podejście byłoby powolne i
męczące, a grunt niepewny. Jego ludzie stanowiliby wymarzony cel dla łuczników, ci zaś,
którym udałoby się pokonać zbocze, byliby zbyt wyczerpani, by przyjąć bój. Rozejrzał się
dookoła.
 Hej tam, Trocero! Prospero, do mnie! Morenus, wyślij gońca do Publiusa i
Pallantidesa, niech im powie, aby się tu stawili. I co teraz zrobimy, przyjaciele?
Hrabia Trocero podjechał bliżej Conana i przyjrzał się zwałom skał.
 Armia w żaden sposób nie zdoła pokonać tego zbocza. Piesi mogliby się jakoś
wdrapać, o ile Numidor nie zaatakowałby ich, a czarnoksiężnik nie rzucił jeszcze jakiegoś
zaklęcia. Nie konie jednak, a w żadnym razie nie wozy.
 Może moglibyśmy sami zbudować drogę na miejscu dawnego traktu?  poddał
myśl Prospero.
Trocero zastanowił się nad tym pomysłem.
 Mając tysiąc robotników, kilka miesięcy i złoto na zbyciu wybudowałbym ci każdą
drogę, jaką byś tylko sobie wymarzył. I na dodatek dwa mosty&  dodał ponuro.
 Nie mamy ani czasu, ani pieniędzy  burknął Conan.  Jeżeli nie damy rady [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl