[ Pobierz całość w formacie PDF ]

samobójstwa prawie bez wyjątku mają za przyczynę albo jakieś zwariowane motywy natury
politycznej, jak na przykład inwazja Stanów Zjednoczonych na Górną Bałkanię, lub uratowanie
przed zagładą gatunku papużki białonóżki, albo dotyczą sfery życia uczuciowego.
Przerwał, by odchrząknąć, i po chwili powiedział:
- Ludzie, którzy zamieniają się w pochodnie... no cóż, widywałem palących się ludzi,
osobiście wolałbym odejść w inny sposób. Nie, proszę pana, uprzejmie dziękuję. Lecz
rozmawiałem dziś rano z naszą panią psycholog i ona powiedziała mi, że czynią to po to, by się
w jakimś sensie oczyścić. Niemal tak, jak gdyby chcieli się pozbyć tych wszystkich zarazków,
od których, jak uważają, roimy się my wszyscy.
- Nie bardzo to rozumiem - przyznał Lloyd, choć w gruncie rzeczy tylko udawał, że
słucha.
- No cóż, chciałbym, żeby to dało panu do myślenia, panie Denman, ponieważ wszelkie
poszlaki dotyczące stanu umysłu pańskiej narzeczonej mogłyby się okazać pomocne.
- W porządku, pomyślę nad tym. Sierżant Houk obdarzył go uśmiechem.
- Podwiezć pana z powrotem na komendę? Dopiero co zreperowali mi klimatyzację. To
jak siedzenie w jakimś cholernym igloo.
Lloyd w otępieniu przyjął zaproszenie. W środku samochód sierżanta Houka pachniał
sosnowym odświeżaczem powietrza i zastarzałym dymem papierosowym, a na tablicy
rozdzielczej przyklejona była nalepka głosząca:  Pierdzenie surowo wzbronione . Tapicerka z
beżowej dermy nosiła liczne ślady przypalenia papierosem. Na lusterku wstecznym kołysała
się naga plastykowa laleczka z pomalowanymi na czerwono sutkami: pamiątka z Tijuany.
Sierżant Houk wystawił rękę za okno i w absolutnie zabroniony sposób zawrócił z piskiem
opon.
Co do klimatyzacji, miał rację. We wnętrzu riviery odczuwało się przejmujący chłód:
taki jak w kostnicy, gdzie pokazano mu zwłoki Celii. Tak przejmujący, że Lloyd począł mieć
dreszcze.
Sierżant Houk prowadził z dłonią ulokowaną niedbale na kierownicy.
- Zabawna sprawa z tymi samobójcami. Najczęściej zostawiają listy. Lecz nawet gdy
jest inaczej, najbliżsi i najdrożsi prawie zawsze odnajdują przyczynę. Kiedy tylko miną skutki
pierwszego szoku, odkrywają prawdziwe oblicza ukochanych osób i zaczynają analizować. I
nagle... ciach, rozumieją, co i dlaczego się stało. Z początku jednak trudno jest zaakceptować
fakt, że ktoś, kogo kochaliśmy, nie kochał nas dostatecznie mocno, by chcieć z nami żyć dalej.
To znaczy, żyć dalej na tym samym co my świecie. Spakować manatki i uciec do mamusi to
jedna sprawa. Spalić się żywcem, no cóż, to już coś zupełnie innego.
- O, tak - zgodził się tępo Lloyd.
Przez minutę lub dwie jechali w zupełnym milczeniu. Wreszcie sierżant Houk
rozpoczął:
- Wie pan, moim zdaniem... - Wtem w pół słowa przerwał mu komunikator radiowy.
- Trzy-dziewięć, trzy-dziewięć.
Houk podniósł do ust nadajnik, który do tej pory leżał porzucony na siedzeniu pod
niechlujnym stosem gazet, papierków od baloników i złożonych na pół nakazów sądowych.
- Trzy-dziewięć, słucham.
Aparat zatrzeszczał w momencie połączenia z innym rozmówcą.
- Dave? Tu porucznik Pratt. Słuchaj, właśnie otrzymaliśmy pilny komunikat od policji
z Parku Stanowego Pustynii Anza-Borrego.
- Doprawdy? - spytał sierżant Houk. - Czego to tym razem dusza jęczy?
- Około pół godziny temu dwaj funkcjonariusze Patrolu Drogowego dwadzieścia pięć
kilometrów na północ od Borrego Springs zlokalizowali spalony autobus.
Sierżant Houk nic nie odpowiedział, tylko odwrócił się w stronę Lloyda i rzekł:
- I tak jest zawsze, wie pan? Spalony autobus na środku pustyni, a komu oni o tym
mówią? Mnie. Postawię własny tyłek przeciwko befsztykowi burrito, że będzie to taka
paskudna robota, że własnego psa człowiek by do niej nie zagnał.
Jakby go słyszał, porucznik Pratt powiedział:
- Policja stanowa zgłosiła prośbę o pomoc w sprawdzeniu firmy wynajmującej
autobusy. Wypożyczalnia Autobusów Balboa, Mark Street 2339.
- Znam tę firmę - beznamiętnie odparł sierżant Houk. - Prowadzi ją facet o nazwisku
Dan Browder. Akurat naprzeciwko hotelu Playa.
- Proszą także o pomoc w sprawdzaniu tożsamości ofiar.
- Ofiar? Ilu ofiar?
- Trzynastu. Wszystkie śmiertelne.
- Trzynaście? Jezusie!
Nastąpiła długa pauza. Czekali pod znakiem przejścia dla pieszych, podczas gdy przed
nimi defilował długi wąż meksykańskich dzieci. Sierżant Houk pociągnął nosem i kichnął.
- A nie mówiłem panu? Turyści! Jestem uczulony. Głos z odbiornika powiedział:
- Sierżancie? Jesteście tam jeszcze?
- Jeszcze jestem, poruczniku.
- Chcę, żebyście sprawdzili wypożyczalnię autobusów. Potem pojedziecie do Borrego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl