[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Stul pysk! — wrzasnął na niego Brodacz.
Chłopak umilkł przestraszony. Wacek Krawacik zapłacił za benzynę, wsiedli do
wartburga i wolno ruszyli ze stacji. Teraz ja podjechałem pod pompę.
Franek splunął w bok, manifestując w ten sposób swoją pogardę dla Romana.
— Ech, żeby pan miał lepszy wóz — powiedział — pogonilibyśmy ich trochę. Przy-
dałby się im taki kawał: przyjeżdżają, a tu już torby z mapą nie ma. Jeszcze karteczkę
można by im zostawić z napisem: adios pomidory.
Ogarnęło mnie drżenie, które zawsze odczuwałem, gdy zapowiadała się nowa
przygoda. Rozmyślałem:
„Nie zabiorę im tej mapy, choć to nie ich własność. Ukradli ją człowiekowi, który
siedzi w więzieniu. Ale nie znam go i nawet nie wiedziałbym, w jaki sposób mu ją zwró-
cić... Mam jednak prawo... zerknąć do niej”.
Ile trwało tankowanie paliwa? Najwyżej trzy minuty.
— Trzymajcie się dobrze! — krzyknąłem do Bronki i Franka.
Ze stacji benzynowej wyskoczyłem jak z procy, na najwyższych obrotach silnika. Z
piskiem opon wyszedłem z zakrętu ulicy i wpadłem na szosę do Karczmiska.
— On jednak nieźle ciągnie — zauważył Franek.
Wacek Krawacik i Brodacz nie spodziewali się pogoni. Dognałem ich dwa kilometry
za Iławą.
I wtedy się zaczęło. Krawacik zobaczył mój wehikuł i zaczął dodawać gazu.
Osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt, potem sto kilometrów na godzinę. Wreszcie przycisnął
gaz do deski, mój licznik wskazywał sto dwadzieścia kilometrów na godzinę.
Wacek zdał sobie chyba sprawę, że w ten naszej pogoni coś się kryje. A może nie
miał tego rodzaju podejrzeń, tylko po prostu żyłka sportowca nie pozwalała mu dać się
wyprzedzić przez samochód, który powinien był jechać na Bukowiec „trzy dni i trzy
noce, często zmieniając konie”?
Sto dwadzieścia kilometrów na godzinę to było zdaje się wszystko, co potrafił
wyciągnąć ze swojego samochodu. Trzy cylindry wartburga dawały z siebie maksy-
malny wysiłek. Krawacik przycisnął pedał przyspieszacza aż do oporu i jego gaźnik
tłoczył tyle benzyny, na ile pozwalała mu jego konstrukcja.
A w moim wehikule? Dwanaście cylindrów, wielkich jak garnki, jeszcze nie osią-
gnęło nawet połowy swojej mocy, trzy gaźniki dwukanałowe tłoczyły do nich taką ilość
benzyny, że pedał gazu zaledwie był przyciśnięty. Przy tej szybkości mogłem dopiero
wrzucić czwarty bieg.
Jego silnik już wył na najwyższych obrotach, cała karoseria zapewne leciuteńko
dygotała od okropnego wysiłku. A mój wehikuł dopiero zaczynał „czuć się dobrze”, była
to jego robocza prędkość, przy której najmniej palił benzyny i najmniej się grzał.
— Boże mój... co pan wyprawia? — jęknął radośnie Czarny Franek, gdy zobaczył
jak szybko doganiam Wacka, choć na liczniku strzałka szybkościomierza osiągnęła
liczbę sto dwadzieścia.
Bronka powiedziała półgłosem:
— A ja tak źle mówiłam o pana samochodzie...
Rozpierała mnie duma. Czułem się jak ktoś, kto zmuszony do noszenia brzydkiej
maski nareszcie może ją zrzucić i ukazać swoje prawdziwe oblicze. Wybaczcie mi tę
słabość, ale i ja lubię czasem zaimponować. Czyż nie po to z takim spokojem znosiłem
częste drwiny z mego wehikułu, aby przeżyć tę jedyną wspaniałą chwilę: pokazać, jakie
możliwości kryje mój brzydki samochód?
— Podobno znasz się na markach samochodów? — powiedziałem do Czarnego
Franka. — Czy słyszałeś o ferrari 410?
— No pewnie. To jeden z najszybszych turystyczno-sportowych samochodów
produkowanych we Włoszech, na prywatne zamówienie.
Kiwnąłem głową.
— I to jest właśnie ferrari 410.
Usłyszałem tylko westchnienie zachwytu.
Nie mogłem jednak w pełni upoić się triumfem. Nie jechałem przecież, autostradą, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl