[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trochę go mdliło, z głodu kręciło się w głowie, i serce czasem zaczynało walić jak
szalone. To nic... Już niedługo. W obozie ten mękoła zapomni o swojej hańbie, zacznie
udzielać długich i wyczerpujących odpowiedzi na pytania i na całego  rozpawi pióra 
pierś wypięta, ogon niczym działko przeciwlotnicze. Wystarczy nie wspominać o jego
jęczeniu  i do grobu będzie wdzięczny temu, kto pozwolił mu po raz pierwszy w życiu
poczuć się mężczyzną  nie jednostką w obozie Stefana...
 Ciekawe, czy oni nas widzą?  zapytała Wiera.
%7łagiel pękł. Wiera wczepiła się w szota, usiłując schwytać gasnący podmuch. Peter
ostrożnie obrócił w wodzie pióro wiosła. %7łagiel na mgnienie oka nadął się i znowu
zwiędnął, załopotał. Podmuch ustał.
 Raczej nie. Patrz, gdzie jest słońce. Przeszkadzają im bliki.
 A przez szkła? Z filtrami?
 Przez szkła  tak. Ale musieliby wiedzieć, że wracamy, specjalnie wypatrywać.
Komu to potrzebne  Lorenzowi?
 Lorenz to nie wszyscy!
 Ciszej trochę  ostrzegł ją Peter.  On ma dobry słuch.
 Lorenz?  To był słaby dowcip, ale Wiera uznała, że lepszy taki niż żaden.
 W nosie mam Lorenza.
Przez kolejną godzinę płynęli w milczeniu, tylko w komorze dziobowej wiercił się
Joris, któremu było niewygodnie, i od czasu do czasu, uraziwszy rękę, pojękiwała Wiera.
%7łagiel nie do końca zwisł; ledwo odczuwalny wiaterek mimo wszystko popychał łódz.
Na środku jeziora drobne fale wygładziły się, spokojna woda zrobiła się jeszcze
ciemniejsza i jakby oleista. Peter często oglądał się, patrzył na kilwater. Teraz zaczął
żałować, że nie poszli brzegiem. Gdziekolwiek był wodny słoń, na pewno już wyczuł
zdobycz. Wkrótce wiatr w ogóle ustanie, a za dwie-trzy godziny zacznie się ściemniać.
Być może przed samym zmierzchem nie na długo znowu dmuchnie, a noc będzie cicha,
wstrętna pusta noc pod jasnym niebem bez księżyca i gwiazd, z odległym bezużytecznym
ognikiem latarni na tępym dziobie  Dekarda ... W takie noce na jeziorze powstają dziwne
prądy, unoszące na powierzchnię fosforyzujący ił. Niewidoczne w dzień, przez noc mogą
zanieść łódz gdzie tylko im się spodoba.
Ale jaki jest sens tego typu rozważań? Wodnemu słoniowi wystarczy znacznie mniej
czasu, by przeciąć jezioro w dowolnym kierunku. Wcześniej czy pózniej, ale raczej
wcześniej, trzeba będzie zaryzykować i chwycić wiosła. Nic głupszego, jak zostać
pożartym o dwa kroki od celu.
Peterowi zdarzało się widzieć wodnego słonia i o sto, i o trzydzieści kroków od łodzi.
Szalony Dave, najlepszy pływak w obozie, jedyny, który odważał się wypływać na głębinę,
raz został zaatakowany i zdołał uciec. Co prawda jezioro było w sztormie, a podczas
sztormu słoń gorzej wyczuwa zdobycz. No i wartownik na wieży nie zawiódł  Stefan
potem ukarał go za nadmierne zużycie bełtów.
Peter wiedział, kto jest temu winien. Manierka z ciemną cieczą z niewyróżniającego
się niczym parowu za działem wodnym, gdzie w okrągłych dołach ciamka i kłębi się
gorące błoto, a nafta sama wybąblowuje z ziemi, gdzie nie rośnie nawet porost i człowiek
oddycha z trudem  ta manierka pozbawiła go rozumu. W końcu znalazł to, co było
powodem niezliczonych ekspedycji  wcześniej czy pózniej to musiało nastąpić. Tyle że
on, Peter, straszliwie się pomylił, ufając swojej szczęśliwej gwiezdzie. Ale manierka nie
była temu winna.
 A przecież, tak sobie myślę, w obozie nie jeden i nie dwaj, będą mieli przesrane, jeśli
nie wrócimy...
Złapał się na tym, że omal nie wypowiedział tej myśli na głos. Nie wolno. To nawet
nie myśl, tylko takie gie. Głupie, niepotrzebne. Nie ma nic gorszego niż czekanie: coś się
we wnętrzu gubi, marnuje, coś nieuchwytnego, ważnego, bez czego nie można żyć, bo się
człowiek zmieni w Jorisa. Lepiej nie żyć, niż drżeć.
 A może on zdechł?  nagle odezwał się Joris.
 Kto?
 No, słoń... Przecież on żyje. Może przecież kiedyś umrzeć po prostu, ze starości?
 A może przylecą po nas z Ziemi?  powiedział z całą powagą Peter.  Lepiej polegaj
na sobie. I na nas z Wierą.
 Zdechł-srechł  prychnęła Wiera.
Poprawiała sobie humor, jak umiała. %7łagiel poruszył się i zwisł jak szmata. Wrzucona
do wody drzazga odpływała tak wolno, że patrząc na nią, chciało się płakać. Minęło pół
godziny, zanim zniknęła z oczu.
Słońce zjechało niżej; powietrze stało się rześkie. Wschodni brzeg chyba stał się
bliższy niż zachodni. A może tylko tak się wydawało.
Od siedzenia bez ruchu bolały kości.
 Cicho!  powiedział Peter.
Nieskończenie ostrożnie wyjął wiosło z wody. Słychać było, jak z wygiętego pióra
skapują krople wody.
 Jest gdzieś tu w pobliżu.
 Czujesz go?  zapytała szeptem Wiera.
Ona sama nic nie czuła, poza tępym bólem ręki, i rozglądała się, przyglądając się
wodzie.
 Nie czuję. Wiem.
 Pod nami?
 Nie... krąży.
Wiosło leżało już na dnie łodzi, a Peter zaciskał palce na pice. Wolno, wolniusieńko
łódz obracała się dziobem na południe. W kompletnej ciszy upływały minuty. Nagle Joris
głośno chlipnął.
 Cicho tam!
Pięćdziesiąt metrów na prawo od łodzi powierzchnia jeziora płynnie zakołysała się.
Jakby ogromny niewidzialny tłok pchnął wodę tak, że ta wybrzuszyła się gładkim
garbem, który wbrew oczekiwaniom utrzymał się na powierzchni przez kilka sekund.
Potem pagór zniknął, zostawiając rozbiegające się na wszystkie strony kręgi, i znowu
pojawił się na lewo od łodzi. Tym razem wynurzył się bliżej i długo pozostawał
nieruchomy. W pierwszej chwili bury, teraz stawał się bezbarwny.
 Daj nóż  poprosiła drewnianym głosem Wiera.
 W worku pod tobą.
Ten garb wcale nie byłby straszny, garb czy pagór, nieważne, gdyby Peter nie znał
prawdziwych wymiarów wodnego słonia. Czasem słoń, tak jak teraz, wystawia na pokaz
skraj jednej z nibynóżek, jakby przypatrując się zdobyczy z zimnym zaciekawieniem, ale
to złudzenie, ponieważ władca jeziora nie widzi. Następnie zacznie krążyć wokół łodzi, po
rekiniemu zawężając kręgi. Może wcale nie zaatakować, i taki przypadek odnotowano,
a może zaatakować od razu, łapczywie i bezpośrednio, drapieżnie rzucając się na
zdobycz. To jest najbardziej niebezpieczne. Peter przypomniał sobie kategoryczne
stwierdzenie Margaret z odległego w czasie sporu: zachowanie prymitywnego zwierzęcia
zawsze jest nieodwracalnie zaprogramowane i czas tego nie zmienia. Peter uśmiechnął
się: Margaret jest głupia. Gdyby wiosłowali, słoń już dawno odkryłby łódz i wywrócił ją,
ale gdyby na progu nie zniekształcili dna, to może udałoby im się spokojnie przepłynąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl