[ Pobierz całość w formacie PDF ]

barykady. Posterunki sprawdzają dokumenty. Maszyny z wiatrakami...
- Helikoptery.
- Tak to się nazywa? Zapamiętam. No to helikoptery patrolują pola, by nikt się nie
przedostał, a wszyscy młodzi ludzie, nawet jeśli wyraznie widać, że to tubylcy, są
zatrzymywani i pobiera im się odciski dłoni na specjalnej płycie podłączonej do jakiejś
maszyny. Potem ich wypuszczają.
- Zostają pola po zmroku - mruknąłem.
- Nie chciałbym być zle zrozumiany - odezwał się Morton. - Niech jednak wyliczę na
początek helikoptery, reflektory, detektory ruchu, noktowizory, działka z celownikami na
podczerwień...
- Nie musisz tego ciągnąć. Wiem, zbyt ryzykowne. A więc musimy wymyślić coś
innego.
Prelegent ustąpił miejsca kolejnemu klubowi kolarskiemu, tym razem męskiemu, i
na ekranie pojawiła się owłosiona łydka, a po paru następnych chwilach dziewczęce twarze.
- Mam! - wrzasnąłem, zrywając się na równe nogi.
- W korytarzu, drugie drzwi na lewo.
- Zamknij się, Morton. Mam pomysł. A ty masz przed sobą jedynego człowieka,
który wie, jak bezpiecznie wydostać się z miasta i to z większą ilością dezerterów.
- Jak?
- A tak - odparłem, pokazując na ekran. - Stirner, spróbuj uruchomić swą agencję
plotkarską i powiedz wszystkim, że na południe trzeba zorganizować rajd kolarski. Wcześniej
chyba się nie da.
- Przepraszam, ale co? - Morton nic nie rozumiał. - Może byś tak rozwinął wątek?
- To jasne - wtrącił się Stirner. - Chce, byśmy wyjechali z miasta na rowerach, ale nie
wiem, jak ominie posterunki.
- Normalnie, bo będzie to damski rajd kolarski.
Kiedy pojęli pomysł do końca, zabraliśmy się za przygotowania. Ponieważ ja
zająłem się koncepcją, za praktyczną stronę odpowiedzialni byli inni.
Potem było nieco zamieszania. Przez domek przewalił się tabun ludzi, a ja zdążyłem
zjeść ledwie jedną kanapkę.
- Będziemy wkrótce ruszać - powiedział w końcu Morton. - Pierwsi chłopcy są już
na placu. I przestań rżeć na mój widok!
To ostatnie nie było łatwe, Morton był bowiem przebrany w kusą spódniczkę i
wypchany biustonosz oraz miał ogolone nogi.
- Przydałby się makijaż - stwierdziłem, oceniając go z bliska po otarciu łez i
pozbieraniu się z podłogi.
- Bardzo zabawne. Zobaczymy, jak ty będziesz wyglądał!
Zobaczyliśmy. Tym razem to Morton wycierał łzy, gdy stałem się atrakcyjną
brunetką w zielonej minisukience. Nie to go jednak dobiło, ale fakt, że sam sobie spodobałem
się w lustrze.
Pożegnaliśmy się z gospodarzami i pod przywództwem Stirnera, który okazał się
równie zapalonym kolarzem co maratończykiem, ruszyliśmy w drogę.
Plac Marka Czwartego pełen był niespodziewanych atrakcji, bowiem tylu zgrabnych
dziewczyn i poprzebieranych chłopów dawno nikt nie widział, i to nie tylko na tej planecie,
ale w całej galaktyce. Na dodatek część krypto-mężczyzn klęła na czym świat stoi, a
niektórzy od lat nie siedzieli na rowerze i właśnie usiłowali ukończyć przyspieszony kurs
łapania rowerorównowagi. Naturalnie lądowali co pewien czas na ziemi, klnąc jeszcze
głośniej
- Uwaga! - krzyknąłem, aż echo poszło. - Po pierwsze, przestać kląć, bo jeszcze ktoś
usłyszy. Po drugie, jeśli któryś wywali się w czasie mijania posterunku, to będzie zdany na
własne siły. Zaraz dostarczą nam jeszcze tandemy i trzykołowce, przestać zatem desperować,
tylko brać, co komu pasuje. Naszym celem jest punkt R.
- Co?
- Dowiecie się, gdy będziemy już na miejscu. Jeszcze jedno, jak mówię jazda, to
jedziemy, kto zostanie, może potem mieć pretensje tylko do siebie. Wsiadać!
Okrążyłem jeszcze z nimi trzy razy plac, by ustawili się w jakimś szyku, i dałem
znak autentycznym dziewczętom, które w pięknym stylu podjechały, otaczając nas ze wszys-
tkich stron. Szefowa miała przymocowany do bagażnika proporzec, aby łatwo można było
jechać jej śladem. Cały peleton przemknął jedną z ulic ku skrzyżowaniu, przy którym
ustawiono pierwszy posterunek. Z bocznej uliczki wyjechał jeszcze Kolarski Klub
Weteranów, wszyscy łysi albo siwi. Dotarli do ustawionej naprędce rogatki i ignorując
protesty oficerów i podoficerów, bowiem nie było tam ani jednego szeregowego, częściowo
objechali posterunek, a częściowo rozgonili, dając nam przejście. Zaraz za nimi pokonały
przeszkodę autentyczne dziewczęta. Niektóre z nich przyciągnęły przy tym uwagę oficerów
do tego stopnia, że w powstałym zamieszaniu cała nasza gromada przejechała, pedałując
zawzięcie, ile kto mógł.
- Nie zatrzymywać się! - krzyknąłem, gdy byliśmy już za zakrętem. - Jeszcze nie
koniec, przerwa będzie, jak dotrzemy do lasu. Ruszać się, panowie!
Ruszali się, klnąc, sapiąc i spływając potem, i tak dojechaliśmy między drzewa, a
konkretnie na atrakcyjną polankę pomiędzy nimi. Wtedy nastąpiła epidemia upadków, jakiej
nie notowały kroniki kolarstwa. Większość uczestników rajdu znalazła się na trawie dysząc
jak wyjęte z wody ryby. Reszta, by się nie wyróżniać, szybko do nich dołączyła.
- Nigdy więcej! - wychrypiał Morton.
- Kondycja ci, bracie, nawala - uśmiechnąłem się, spoglądając w kierunku, z którego
przybyliśmy.
Siadł z wysiłkiem, zaintrygowany moim zachowaniem. Obaj przyglądaliśmy się, jak
mija nas prawdziwy %7łeński Klub Kolarski z koszykami piknikowymi na bagażnikach.
Uśmiechałem się jak inni, ale w głębi duszy nie było mi wcale wesoło.
Podświadomie czekałem na reakcję Zennora na fakt, że stracił już połowę armii.
27
Odpowiedzią na polecenie dalszego pedałowania był zgodny jęk moich nietypowych
panienek.
- Przestańcie marudzić! - zdenerwowałem się. - Ludzie dla was ryzykują i musimy
trzymać się planu. Jeśli chcecie wyjść z tego cało, to musicie mnie słuchać. Teraz jedziemy
do fabryki, która ma bocznicę kolejową. Wjedzie na nią pociąg z północy, poczeka kwadrans,
a potem odjedzie, z nami lub bez nas. Teraz dość gadania, do cholery!
Jazda upłynęła w wyjątkowej ciszy, gdyż moi podopieczni (lub podopieczne) czuli w
nogach każdy przebywany kilometr. Pewną panikę wywołał helikopter, który zniżył się w
pewnej chwili, by lepiej nam się przyjrzeć, ale kazałem moim bohaterom pospuszczać głowy,
autentycznym panienkom zaś pomachać zalotnie. Wyszło dobrze i więcej alarmów już nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl