[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się do urzą-dzania się jak najwygodniej w naszym nowym domu. Wielbłądy i konie wprowadzono
przez zaułek na podwórze, gdzie Halef wydał odpo-wiednie zarządzenia, jak je umieścić, a Kara
Ben Halef i Omar Ben Sadek zajęli się rozlokowaniem Haddedihnów w rozmaitych pomie-
szczeniach. Cztery pokoje parterowe podzieliłem tak, że jeden przy-padł Hanneh, drugi Halefowi i
jego synowi, trzeci Munedżiemu i Persowi, wreszcie czwarty mnie. Duży hall miał być wspólnym
pomie-szczeniem, a zarazem jadalnią i łączyć frontową budowlę z tylnymi. Dwóch Haddedihnów
miało być stale na posterunku i szczególnie uważać, by nikt obcy nie miał dostępu do Munedżiego.
Nasz stary dostojny przewodnik okazał się szejkiem mutawwifich, naczelnym przewodnikiem
obcokrajowców. Mutawwifi mianowicie tworzą prawdziwy cech. Każda narodowość ma swych
własnych prze-wodników, którzy podlegają jednemu szejkowi. 1 ak więc jest szejk Tiirków,
Egipcjan, Maghrebijczyków, Hindusów itd. Nad nimi jednak jest mistrz cechowy, szejk szejków.
On rozstrzyga w wypadkach spor-nych, które dość często powstają pomiędzy grupami cechowymi.
Gdy-by ktoś, kto nie należy do cechu, odważył ~ię za pieniądze, tak jak mutawwif, ofiarować
pielgrzymom swoje usługi, członkowie cechu jak 64 jeden mąż wystąpiliby przeciwko niemu.
Biada także pielgrzymowi, który by skorzystał z usług takiego partacza. Nam się udało, że trafi-
liśmy na właściwego człowieka. Stary uczepił się nas jak rzep psiego ogona, a pozbyliśmy się go
dopiero wówczas, kiedy opuszczaliśmy Mekkę. Załatwiał nam wszystko: żywność, namioty i
drewno na opał w czasie pielgrzymki na górę Arafat, zwaną przez Arabów Dżebel er Rahme, Górą
Miłosierdzia oraz na tak zwaną małą pielgrzymkę do el Umrah. Wiedziałem co prawda, że stary
przy tym wszystkim ma niemały zysk, ale w Mekce nie dało się tego uniknąć, a przy tym wskutek
swych groteskowych blagierstw budził ogólną wesołość. Kiedyśmy się oczyścili z najgorszego
kurzu po podróży i spożyliśmy obfity posiłek składający się z makaronu posypanego cukrem,
wyru-szyliśmy, by zadośćuczynić pierwszemu przepisowi obowiązującemu na pielgrzymce, Pdwaf
el Kudum. Munedżiego i dwóch Haddedihnów, pozostali na straży. I~kże ja jako chrześcijanin ani
myślałem brać udział w rytuałach mahometańskich. Wobec naszego mutawwifa mia-łem dość
wiarygodnych wymówek, byłem uczonym effendim, który przybył do Mekki w sprawach
naukowych i dawno już wypełniłem obowiązki hadżdżu.
Uszliśmy kilka kroków i znalezliśmy się na szerokiej ulicy prowa-
dzącej z es Szafa do el Merwa, a przed nami znajdowała się brama
powitania, Bab es Ssalam. Podczas gdy reszta pod przewodnictwem
mutawwifa pozostała, by dokonać swych wstępnych obrzędów, po-
szedłem sam po schodach przez bramę na dziedziniec meczetu i przez
ten dziedziniec w kierunku Kaaby. Właśnie dotarłem do drugiej
bramy, prowadzącej do wykładanego marmurem, owalnego dziedziń-
ca Kaaby i chciałem go przejść, gdy wpadłem na człowieka, który z
Mekam Ibrahim pospiesznie skręcił za róg i na mój widok błyskawi-
cznie się cofnął. Był to Ghani. Przez pięć sekund staliśmy mierząc się
wzrokiem, potem ręce jego zacisnęły się w pięści, a twarz wykrzywiła
się w okropnym grymasie. Sądziłem, że jeszcze chwila, a rzuci się na
mnie, ale nie. Zreflektował się i rzucając przekleństwo, szybko mnie
5 - W podziemiach Mekki 65
minął. Mekka, co prawda nie święta, powitała swego gościa przekleń-stwem.
Spotkanie z Ghanim obudziło we mnie chęć ujrzenia jego domo-stwa przynajmniej z zewnątrz.
Ibteż opuściłem meczet przez Bab el Wida i skierowałem się do dzielnicy el Mesfalah. Tworzy
ona z dziel-nicą Bab el Umrah dolne miasto i wypełnia najgłębszą zapadlinę doliny Mekki, podczas
gdy druga z wymienionych dzielnic przylega do krańców Dżebel Omar oraz Dżebel Hindi i dlatego
położona jest wyżej.
O dom Abadilaha nietrudno było się dopytać. Tworzył róg dwbch stykających się pod kątem
prostym ulic, ciągnących się od północy i wschodu, na południe. Był to duży budynek i mimo
różnych przysto-sowanych do nowoczesnego gustu zmian robił wrażenie, jak gdyby jui oglądał
wiele stuleci. Stał cofnięty do wnętrza obszernego podwórza, które wskutek wysokiego
kamiennego muru nie rzucało się w oczy. Ze wzrokiem skierowanym na ten dom szedłem ulicą
ciągnącą się od wschodu. Spostrzegłem, że do domu przylega duży ogród pełen drzew owocowych,
przechodzący w cały szereg ogrodów warzywnych, ciąg-nących się aż do stóp Dżebel Abu Kubes i
pokrywających j eszcze część jego zboczy. Gdybym, tak jak planowałem, chciał złożyć domowi
Ghaniego potajemną wizytę, musiałbym przedtem poznać dokładnie całą okolicę. Toteż wspiąłem
się na kawałek Dżebel Abu Kubes i dotarłem pod wielką odnowioną przez Othmana paszę twierdzę
Qal- at Dżijad. W miejscu, gdzie nie byłem widoczny ani z góry ani z dołu, usiadłem i spoglądałem
na Zwięte Miasto.
Leżało przede mną w porażającym świetle słońca miasto, do któ-rego tęskniły miliony.
Wymarzony cel każdego pobożnego pielgrzy-ma, ale też czyhającego na zyski handlarza, który
wybrał sobie jako przedmiot wyzysku pobożność szczodrych muzułmanów. Tlitaj zbie-gały się nici
całego świata mahometańskiego. Mekka jest sercem islarnu. Jak w tysiącach i setkach tysięcy żył
skupiają się tu podcza~ wielkiego hadżdżu soki i siły tego olbrzymiego ciała i przepompowują 66
do tysięcy i setek tysięcy arterii nowe życie i nową świeżą krew aż do ostatnich czubków jego
szeroko rozgałęzionej sieci nerwów. Mimo to nie mogę powiedzieć, że teraz, kiedy dane mi było
słuchać pulsowania tego serca, wypełniało mnie jakieś wzniosłe uczucie. By-łem w
najsłynniejszych miastach Wschodu, stałem na kopule Dżebel es Salehije, pod Damaszkiem i mój
zachwycony wzrok wędrował po leżącym u mych stóp ziemskim raju, w którego środku meczet
Omaj-jadów unosi ku niebu swoje minarety. Stojąc na galerii wieży Galata patrzyłem z zawrotnej
wysokości na Stambuł, zwany także Dair i Sa adet, który ze swymi ogrodami, meczetami i
wieżami amfiteatral-nie unosi się z morza jak bajka z tysiąca i jednej nocy. Siedziałem na Dżebel
Mokattam oczarowany widokiem bajecznie pięknego Kairu w świetle zachodzącego słońca,
urokiem jego wspaniałej przeszłości. Patrzyłem z podziwem, a zarazem ze smutkiem z mostu
pontonowego przerzuconego nad Tygrysem z powrotem na Bagdad - Miasto Zba-wienia, dawną
rezydencję Haruna ar Raszida, które leżało przede mną w blasku słońca w całej swej wspaniałości i
przepychu, a zarazem ze wszystkimi rozpoznawalnymi oznakami rozkładu. Ale nigdy nie miałem
takiego uczucia jak teraz, uczucia,-które prawie mógłbym nazwać przerażeniem. Położona między
nieurodzajnymi, gołymi wzgórzymi dolina Mekki budziła we mnie obraz rozkopanego gro-bowca,
a samo Zwięte Miasto wydawało mi się jak trup wysuszony wskutek spiekoty. Ten obraz
spotęgował się przez Kaabę, która ze swym czarnym jedwabnym pokryciem wyglądała zupełnie
jak sarko-fag przykryty czarnym całunem, wznoszący się pośrodku tego grobow-ca. I dziwna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]