[ Pobierz całość w formacie PDF ]

westchnąłem.
- Był ubezpieczony - uspokoił mnie.
Popatrzył na dziennikarkę. Ona też spojrzała na niego. Wyglądała na przestraszoną.
- Postaram się coś wymyślić, żeby cię z tego wyplątać - pocieszył ją. - Zawiniłem.
A potem wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wystukał długi numer. Rozmawiał
dłuższą chwilę po szwedzku z jakimś Svenem. Wreszcie wyłączył urządzenie.
- No, to jeden problem z głowy - mruknął.
Uśmiechnął się do Juanity, aby dodać jej otuchy. Uścisnęła jego rękę.
Gesty czasem potrafią po wiedzieć więcej niż słowa. Spojrzałem przez okno. Pod
nami przesuwał się dziki, pierwotny las. Las, który omal nie stał się naszym grobem.
Siedzieliśmy we czwórkę w celi Pana Samochodzika. Zastępca prokuratora
przechadzał się powoli. Zachodzące słońce nadawało jego skórze odcień brązu.
- Proponuję układ - powiedziałem. - Wskażemy miejsce, w którym znajduje się miasto
 Z , zaginione miasto pułkownika Fawcetta. W zamian chcemy bezpiecznie opuścić Brazylię.
Pan Carino de Luxe zatrzymał się na chwilę. Patrzył przez okno.
- Kusząca propozycja - odezwał się wreszcie. - Obawiam się jednak, że bez większej
wartości.
Umilkłem zaskoczony.
- Będziecie mieli atrakcję turystyczną na miarę Machu Picchu - kusił Michaił. -
Możliwość przeprowadzenia fascynujących badań wykopaliskowych... Fakt, że przynajmniej
przez jakiś czas przebywali tam biali ludzie rzuci nowe światło na historię nowożytną
Brazylii.
Zastępca prokuratora zmęczonym ruchem zdjął okulary. Odwrócił się w naszą stronę.
Otworzył swoją teczkę i rzucił na stół garść czarno-białych fotografii...
- To znalezliście?
Przeglądaliśmy zdjęcia w milczeniu. Nie ulegało wątpliwości. Wykonano je w
 naszym mieście, a przedtem specjalnie wykarczowano sporą część chaszczy. Wszędzie na
fotografiach było widać archeologów. Chodzili z taśmami mierniczymi wzdłuż murów, coś
obliczali, zakładali wykopy sondażowe... Sądząc po ubiorach, zdjęcia zrobiono w latach
trzydziestych XX stulecia.
- Co to jest? - zdumiał się Michaił. - Chce pan powiedzieć, że ktoś już odkrył i badał
miasto Fawcetta?
- Fawcett wpadł w pułapkę - uśmiechnął się smutno nasz rozmówca. - Około 1800
roku jedna z banderii znalazła w pobliskich górach złoża malachitu. Zbudowali sobie fortecę.
Nazwali ją Port Anna. Oczywiście wznosili ją siłami Indian z miejscowego surowca, czyli z
kamienia. Gdybyście zmierzyli dowolną ścianę, to moglibyście stwierdzić, że jej długość
idealnie da się przeliczyć na łokcie wówczas używane... Złoża były dość skromne, za to
odkryto rudy miedzi. Eksploatowano je do lat osiemdziesiątych XIX wieku. Potem osada
została ostatecznie opuszczona. Fawcett musiał usłyszeć od Indian jakieś legendy o tym
miejscu. Skojarzył to błędnie z miastem z dokumentu Raposo, wyciągnął fałszywe wnioski i
wyruszył na poszukiwania. Jeśli kiedykolwiek dotarł do Port Anna, wyobrażam sobie jego
rozczarowanie...
Zadzwonił telefon komórkowy. Zastępca prokuratora odebrał i słuchał przez chwilę.
- Pani jest wolna - skłonił się przed dziennikarką. - Zaś panowie będę musieli zapłacić
dwadzieścia tysięcy dolarów grzywny i jutro wieczorem odlecieć do Europy. Z zachowaniem
procedur deportacyjnych.
Milczeliśmy przygnębieni. Michaił wyciągnął z kieszeni nieco zawilgoconą
książeczkę czekową.
- Na kogo mam wystawić czek? - zapytał rzeczowo.
ZAKOCCZENIE
Nigdy dotąd nie przeżyłem deportacji. Wprawdzie w  czerwonych beretach
powiedziano nam z grubsza, jakie procedury są zazwyczaj stosowane w razie wydalania z
obcego kraju naszych wojskowych lub dyplomatów, ale co innego słyszeć o czymś, a co
innego przeżyć to na własnej skórze.
Prowadzono nas, skutych kajdankami, przez hol głównej hali lotniska. Pod ostrzałem
ukradkowych spojrzeń innych pasażerów czułem, że się czerwienię. Uszy Michaiła przybrały
malinową barwę. Tylko Pan Samochodzik szedł dumnie, nawet w tak niezręcznej sytuacji nie
stracił nic ze swojej godnej postawy. Podkute buty konwojentów wybijały równy takt na
pokrytej kafelkami podłodze. Rozglądałem się za Juanitą, ale najwyrazniej nie przyszła nas
odprowadzić. Poczułem ukłucie żalu. Urzędnik doprowadził nas do stanowiska kontroli
paszportowej.
- Deportanci - powiedział do kolegi za barierką i wręczył mu nasze paszporty.
Urzędnik przejrzał je spokojnie, a potem wyjął z szuflady okrągłą pieczęć i po kolei
wbijał ją w miejscu przeznaczonym na wizy i inne stemple. Wreszcie oddał komplet
dokumentów konwojentowi. Nas nie zaszczycił ani jednym spojrzeniem. Przeszliśmy przez
halę, przeznaczoną dla oczekujących. Na płycie lotniska czekał na nas wojskowy gazik.
Urzędnik upchnął nas, konwojenci zawrócili. Samolot do Sztokholmu czekał już tylko na nas.
Kierowca ruszył niezłym zrywem i szybko pokonał dystans dzielący nas od maszyny. Przy
samych schodkach konwojent zdjął nam kajdanki. Rozcierałem przez chwilę dłonie. Rozdał
nam dokumenty, po czym wygłosił dłuższe zdanie po angielsku.
- Rząd Brazylii uznał, że nie jesteście godni, by dłużej przebywać na jej terytorium.
Odjedzcie, skąd przybyliście, i nie wracajcie tu nigdy - zakończył okolicznościową formułkę.
Wręczył nam po gęsto zadrukowanej karcie papieru, zaopatrzonej w pieczęcie i
podpisy. Jak się okazało, było to uzasadnienie ekstradycji. A potem odwrócił się,
demonstrując nam swoją obojętność i pogardę.
Wspięliśmy się bez zwłoki po schodkach. W drzwiach stała stewardesa. Sprawdziła
nasze bilety. Była to młoda i ładna Szwedka, ale zauważyłem na jej twarzy wyraz
odpychającej pogardy. Samolot był prawie pusty, zarezerwowano nam miejsca daleko od
reszty pasażerów, jakbyśmy byli nieczyści... Obok nas siedziała tylko jakaś dama w jedwabnej
sukni i szerokim słomkowym kapeluszu. Na dzwięk naszych kroków uniosła głowę. Juanita.
Mogłem się tego domyślać.
- O! - zdziwił się Pan Samochodzik.
- Doszedłem do wniosku, że nie mogę jej tu zostawić - mruknął Michaił.
Pocałowali się na powitanie i siedli obok siebie. Maszyna ryknęła silnikami i oderwała
się od spalonego słońcem pasa startowego.
- Wreszcie do domu - westchnął Pan Samochodzik. - Ile mnie to nerwów kosztowało...
- A mnie? - westchnąłem. - Taplanie się w bagnach, jadowite węże, ludożercy
depczący po piętach, zaginione miasta, krokodyle, piranie, pułapka na helikoptery...
- Było, minęło - uśmiechnął się Michaił. Objął Juanitę, a ona położyła mu głowę na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl