[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Taki odruch obronny.
 Jeżeli chodzi o raporty tygodniowe  przerwałem szefowi  to chciałem zauważyć, że
nie tylko nie zalegam z żadnym, ale nawet składam je przed ustalonym terminem. Raport z tego
tygodnia złożyłem już w czwartek.
 Więc&  próbował kontynuować szef.
 Więc nie jest tak, że nie słucham tego, co się do mnie mówi  ponownie przerwałem
szefowi.  Podobnie ma się sprawa z pozyskiwaniem nowych klientów. Tylko w tym tygodniu
moje obroty wyniosą czterdzieści siedem tysięcy, co w porównaniu ze średnią efektów z po-
przedniego półrocza oznacza sześćdziesięcioprocentowy wzrost. Także na tle innych pracowni-
ków zanotowałem wzrost stosześćdziesięciopięcioprocentowy, więc generalnie jestem w tej
chwili najlepszy.
 Zatem&  odezwał się mój szef, a ja uznałem za stosowne przerwać mu jeszcze raz.
 W innej kwestii, o której wtedy rozmawialiśmy, też zanotowałem znaczny postęp. Od
dobrych trzech tygodni utrzymuję na biurku całkowity porządek. Uporządkowałem także archi-
wum dokumentów, aby można było łatwo z niego korzystać w wypadku, gdy nie ma mnie
w firmie.
 Mimo to  doszedł wreszcie do głosu mój szef  uważam, że nadal nie dajesz z siebie
wszystkiego i, prawdę mówiąc, sądzę, że się opieprzasz. Kiedyś przynajmniej udawałeś, że
pracujesz, i miałeś na biurku stertę dokumentów, które co prawda mogły irytować kogoś przy-
zwyczajonego do porządku, ale zarazem dawały gwarancje, że przy jakiejś okazji w końcu na
nie spojrzysz. Teraz nawet nie chce ci się wyjmować papierów z segregatorów. Ponieważ moje
105
ostrzeżenia dotąd nie trafiały do ciebie w sposób skuteczny, postanowiłem obciąć twoją pen-
sję o trzydzieści procent. Potraktuj to jako ostrzeżenie, że wcale nie musisz zarabiać tyle, ile
wydaje ci się, że musisz. Poza tym za kilka tygodni upłynie rok od twojego przyjścia do nas.
Muszę cię uprzedzić, że będę cię cały czas obserwował, żeby w rocznicę twojego zatrudnienia
ocenić twoją przydatność. Zobaczę, czy należy cię przesunąć na inne, mniej samodzielne stano-
wisko, czy może po prostu zwolnić.
Tak powiedział mój szef. Od tamtej pory zacząłem powoli wynosić swoje osobiste rzeczy
z biura żeby być przygotowanym.
Dzisiaj tradycyjnie podpisałem listę za wczoraj. O 10.00 przyszedł do mnie szef (kochanka
chora albo zwolniona z pracy). W jednej ręce trzymał jakieś pismo, w drugiej listę obecności.
 Zapomniałeś się podpisać  powiedział, podtykając mi listę pod nos.  Podpisz się,
żeby się nie okazało, że cię dzisiaj nie ma.
Przyznaję, mimo że nie było następnych zamachów na moje pieniądze, czułem się bardzo
zagrożony. Intuicja podpowiedziała mi, że coś jest nie tak. Kazałem mojemu komputerowi wyłą-
czyć się i włączyć w trybie MS-DOS.
 A teraz  powiedział szef, kiedy bardzo się ociągając, by dać czas komputerowi, złoży-
łem w końcu swój podpis  tak jak zapowiadałem ci to wcześniej&  Tryumfalnie rzucił mi
na biurko wypowiedzenie umowy o pracę.
 Pieprz się!  burknąłem szefowi w nos, wbiłem z klawiatury polecenie
złapałem za teczkę i wybiegłem z pokoju ile sił w nogach. Nie czekając na windę, zbiegłem po
schodach na parter, minąłem znudzonego portiera i zatrzymałem się dopiero przed budynkiem.
Wyciągnąłem komórkę i wybrałem numer znajomego lekarza. W tym czasie mój komputer
w nie odwracalnym procesie wyczyścił zawartość całego mojego dysku, który na swoje potrze-
by wcześniej skopiowałem. Mój szef nie znajdzie na nim nic, co mógłby wykorzystać przeciw-
ko mnie, nie znajdzie też bazy adresowej moich klientów.
 Dawid, posłuchaj, kiepsko się czuję& Możesz mnie przyjąć? Najlepiej zaraz  poprosi-
łem kolegę.
 No dobrze, ale co ci da, że wystawię ci zwolnienie od dzisiaj  rozważał znajomy inter-
nista, gdy siedziałem już u niego w gabinecie. Przecież podpisałeś listę, więc nawet jeśli nie
podpisałeś wymówienia, szef będzie miał dowód, że ci je wręczył. Lista jest dowodem na to, że
byłeś w pracy.
 W niedzielę.
 Słucham?
 %7łe byłem w pracy w niedzielę. Podpisałem się w rubryce  niedziela .
Dawno nie pamiętam, żeby Dawid śmiał się tak głośno. Mnie też udzieliła się jego weso-
łość i chociaż wcale nie było mi do śmiechu, rechotaliśmy razem na całą przychodnię.
 Ale co dalej?  zapytał Dawid, wręczając mi zwolnienie.  Nie będę mógł cię leczyć
w nieskończoność&
106
 Ten miesiąc już z głowy, miesiąc mógłbym jeszcze u ciebie pochorować, potem mam
miesięczne wymówienie. W tym czasie będę szukał pracy&
 Powodzenia.  Uścisnął mi dłoń.
Powodzenie z pewnością będzie mi potrzebne.
Ewelina
 Pani Ludgardo  powiedział uroczyście dyrektor do otyłej, starej baby ubranej w bluzę
z kangurem na piersiach  to pani Ewelina Wagner, szefowa działu reklamy.
 Bardzo miło mi panią poznać  bąknęłam nieśmiało.
 Mów mi Ludka  powiedziała Ludgarda Damber.  W Australii wszyscy mówimy
sobie na ty, jestem przyzwyczajona. Będziemy razem pracować, więc tak chyba łatwiej&
Spojrzałam na wąsy Ludgardy i wcale nie byłam pewna, że będzie nam się razem łatwiej
pracować, kiedy będziemy do siebie mówić po imieniu tak jak w Australii. A w ogóle, to, po co
ona tu przyjechała aż z Australii?
 Dwadzieścia cztery godziny w samolocie  powiedziała Ludgarda.  Coś strasznego.
Ale chyba nie powinnam narzekać, bo wylądowaliśmy na lotnisku, a nie na jakimś wieżowcu.
No, ale tu nie ma takich wieżowców jak w Sydney.
Spojrzałam na dyrektora, ale on był wręcz zachwycony każdym słowem poetki Damber.
 Mąż mi mówi  ciągnęła swój wywód poetka,   Po co ty tak jezdzisz do tej Polski? .
Mąż jest Australijczykiem.  Ty, inwalidka, musisz sama jezdzić, tak jakby Polska nie mogła
przyjechać tutaj .
Spojrzałam na dyrektora jeszcze raz, coraz bardziej zaniepokojona.
 A ja na to mężowi:  Ty się módl, żebym w Polsce nie została . A wiecie, co na to ten mój
wstrętny mąż?
Dyrektor uśmiechnął się zachęcająco.
  Zostań, zostań. Będziesz miała bliżej do Sztokholmu!
 Ha, ha! Pyszne!  ucieszył się dyrektor.
 Wiecie, tę nagrodę to mogliby mi zacząć w ratach wypłacać, bo jak dostanę tyle pienię-
dzy w wieku Szymborskiej, to już mi się mogą nie przydać!
 W ratach! Zwietny koncept  dyrektor bawił się znakomicie.  Doskonałe. Prawda,
pani Ewelino?
 Doskonałe  zgodziłam się z dyrektorem.
Przypomniało mi się, że nie zapłaciłam ostatniej raty za mojego robota kuchennego. Znowu
dołożą mi odsetki.
 Nie ma to jak wrócić do kraju  mówiła poetka Damber.
108
 Tu jest prawdziwa żywiołowa publiczność. Tu są moi wielbiciele. Tutaj potrafią docenić
prawdziwą poezję. Nie to, co w Australii. Na wieczory poetyckie nikt prawie nie przychodzi.
Jak jest sto osób, to się wszyscy bardzo cieszą. Ich tam tylko interesują polowania na kangury!
 Polowania na kangury! Ha, ha, ha!  coraz sztuczniej śmiał się dyrektor.
 Obawiam się, że od czasu, kiedy wyjechała pani z Polski, sporo się tu zmieniło  posta-
nowiłam trochę schłodzić atmosferę.  My także bardzo się cieszymy, kiedy na spotkaniu
literackim mamy sto osób.
Dyrektor spojrzał na mnie groznie.
 To prawda, ale to też rezultat pewnego znudzenia literackiej publiczności. Przecież tych
wszystkich pisarzy ludzie kultury mają, na co dzień i doskonale wiedzą, co mogą od nich usły- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl