[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na jego krtani - i nim na dobre poczuł wojownik rwący ból owego uścisku, opadła
martwa. Druga zaś, doskoczywszy na trzech łapach, w brzuch jęła się wgryzać, jak
wilki to czynią, aż porwała ogniwa kolczugi. Ułapił tedy Conan okaleczonego potwora
i olbrzymim wysiłkiem, co jęk wyrwał z okrwawionych warg, uniósł do góry drapiące i
wyrywające się cielsko. Zataczał się przez chwilę, w której cuchnący oddech bestii
parzył mu nozdrza, a szczęki mierzyły w szyję, a potem, z siłą zdolną kości
potrzaskać, cisnął hienę na marmurowe stopnie.
Gdy chwiał się na szeroko rozstawionych nogach, próbując złapać oddech, a
dżungla i księżyc we krwi zdawały się unosić przed jego oczyma, posłyszał głośne
uderzenia błoniastych skrzydeł. Pochylił się, by podjąć miecz, a uczyniwszy to,
wyprostował się niepewnie, oburącz uniósł nad głową ogromne ostrze i strząsając
krew z oczu, jął w górze wypatrywać nieprzyjaciela.
Nie nastąpiło wszelako uderzenie z powietrza - miast tego niespodziewanie i
przerażająco zachwiała się piramida pod jego stopami. Aomot w górze usłyszał i
spostrzegł, że wyniosła kolumna chwieje się jak gałązka na wietrze. Pobudzony do
czynu, skoczył z całych sił - w pół odległości od podstawy opadł na stopień, który
rozkołysał się pod nim; następny rozpaczliwy sus sięgnął ziemi. Gdy dotykały jej
stopy Conana, z grzmotem rozpadła się piramida, a kolumna runęła w dół tysiącem
potrzaskanych fragmentów. Przez oślepiającą okropną chwilę z nieba zdawał się
padać marmurowy deszcz. A potem potrzaskany kamienny gruz legł w świetle
księżyca białym płaszczem.
Poruszył się Conan, odrzucając odłamki, którymi na poły był okryty. Jakieś
uderzenie strąciło mu hełm i na moment oszołomiło. W poprzek kolan, przygniatając
go do ziemi, spoczywał wielki marmurowy złom; nie był Cymmeryjczyk pewien, czy
nogi są całe. Włosy na potylicy lepiły się od potu, krew sączyła się z ran na szyi i
dłoniach. Wsparty na jednym ramieniu jął się zmagać z więżącym go gruzem.
A potem coś przemknęło na tle gwiazd i w pobliżu opadło na murawę. Odwróciwszy
głowę, ujrzał skrzydlatego demona, który ruszył nań z przerażającą szybkością.
Przez mgnienie widział Conan niewyraznie człekopodobną postać, pędzącą na
krzywych, skarłowaciałych nogach, wyciągnięte włochate ramiona zakończone
koślawymi łapami o czarnych szponach, niekształtną głowę i szeroką twarz, której
jedyną dostrzegalną cechą była para krwistoczerwonych oczu. Istota owa, ani
człekiem nie będąca, ani zwierzem, ani diabłem, po równi nadludzkim i prymitywnym
przesycona była pierwiastkiem.
Ale nie miał Conan czasu na dłuższy namysł. Rzucił się w kierunku leżącego nie
19 z 21 2010-09-14 18:48
Conan:KrólowaCzarnegoWybrzeża file:///L:/ksiazki/Conan/conan/Howart Robert - Conan/Howard Robert E...
opodal miecza, lecz rozcapierzone palce chybiły o włos. Z rozpaczą chwycił tedy
bryłę przygniatającą nogi i żyły spęczniały mu na skroniach, gdy napiął mięśnie, by
ją odwalić. Jęła się z wolna poddawać, ale pojął Cymmeryjczyk, że nim zdoła się
uwolnić, potwór go dopadnie, i wiedział, że śmierć przyniosą jego czarne szpony.
Skrzydlata bestia nie zwolniła biegu. Lecz gdy jak czarny cień pochyliła się,
rozwierając ramiona, nad rozciągniętym wojem, biała błyskawica przemknęła między
nim a ofiarą.
Była tu - przez jedną oszałamiającą chwilę - sprężysta, alabastrowa postać,
rozedrgana z miłości, niebezpieczna jak pantera. Ujrzał porażony Conan między
sobą a nadciągającą śmiercią jej gibką sylwetkę, lśniącą w blasku księżyca jak kość
słoniowa, płomień jej ciemnych oczu, gęstwę połyskliwych włosów. Z falującą
piersią, rozchylonymi wargami, wydawszy okrzyk ostry i dzwięczny jak uderzenie
stali o stal, całą mocą ramion pchnęła skrzydlatego potwora.
- Belit! - jęknął Conan. Rzuciła nań szybkie spojrzenie i w jej ciemnych oczach
miłość dostrzegł płonącą, nagą, pierwotną miłość, gorącą jak ogień i rozżarzona
lawa. A potem znikła i widział Cymmeryjczyk tylko skrzydlatego wroga, który
uniósłszy ramiona jakby dla odparcia ataku, cofnął się, strachem opanowany
niezwyczajnym.
I pojmując, że w istocie spoczywa Belit na stosie swym, wzniesionym na pokładzie
"Tygrysicy", wspomniał jej namiętny okrzyk: "Gdybym legła martwa, a tobie przyszło
walczyć o życie, z otchłani pospieszyłabym ci na pomoc..."
Uniósł się z rykiem okropnym, odrzucając kamienny złom. Skrzydlaty znów uderzył,
a Conan, czując w żyłach ogień szaleństwa, porwał oręż i skoczył mu na spotkanie.
Mięśnie naprężyły się na jego ramionach jak postronki, gdy ciął olbrzymim swym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl