[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uparcie zgodnie z zasadą, że przesłuchanie to nie towarzyska rozmowa, tylko wyciąganie prawdy.
Przyłapanie delikwenta na kłamstwie też ją do niej zbliży.
- Już ci powiedziałem. Nie mam pojęcia. - Znów spojrzał na monitory.
Renee pomyślała, że faktycznie może być taki niechlujny i zmęczony z powodu ciężkiej pracy w
wiosce. Akurat w tej kwestii mógł mówić prawdę. Ale cała reszta historii była niejasna, mówiąc
delikatnie.
- Go pana sprowadziło z powrotem? Skąd pan usłyszał o posunięciach brata? Jeśli on był w połu-
dniowym Meksyku, kto poinformował go o pana pracy przy odbudowie wioski?
Nie odwracając głowy od monitorów, odpowiedział:
- Jakiś miesiąc temu pojechałem do mojej rodzinnej wioski, Meridy, żeby znalezć dodatkowych
robotników. Pojmali mnie ludzie mojego brata i więzili aż do wczoraj. Zupełnie nie wiem dlaczego.
Z obrazów na monitorach wynikało, że agenci DEA kończą przeszukiwanie domu. Renee pod-
65
skoczył puls na myśl, że niedługo opuszczą bezpieczny pokój i będzie zdana na łaskę tego mężczyzny,
kimkolwiek był. Skupiła na nim wzrok.
- Jak udało się panu uciec?
- Jedna ze służących zrozumiała moją beznadziejną sytuację i złowrogie plany brata, więc zor-
ganizowała ucieczkę. Nie pytałem, skąd taka nagła zmiana. Chciałem po prostu stamtąd uciec.
- Czyli jest tam ktoś, kto może potwierdzić pana tożsamość?
- Jeśli jeszcze żyją, to tak.
- A dlaczego pański brat miałby ich zabić?
- Z tego samego powodu, dla którego zabije i mnie, i każdego, kto stanie na jego drodze.
Ruch na jednym z monitorów zwrócił ich uwagę. Czterech mężczyzn wróciło do głównej sypialni i
zaczęło od nowa dokładnie sprawdzać każdy kąt i każdą ścianę pokoju. Jeden z nich skupił się na
półkach bibliotecznych.
Reyes spiął się.
- Znajdą nas? - zapytała Renee, spoglądając to na niego, to na monitory. Może to nie byłoby takie
głupie, pomyślała. Ale musiała najpierw upewnić się, kim był ten mężczyzna. DEA musi poczekać.
- Jeśli nas znajdą, znaczyć to będzie, że mój brat wygrał.
ROZDZIAA CZWARTY
Chicago
Czwartek, 3 maja, 03:00
Jim z ciężkim westchnieniem przetarł piekące oczy, wybudząjąc się ze snu. Zasnął przy biurku,
czekając na telefon od Vaughn. Jej komórka nie odpowiadała. Kontakt z nią urwał się rankiem po-
przedniego dnia. Minęła prawie doba. Coś musiało pójść nie tak.
Słysząc lekkie pukanie, odwrócił głowę do drzwi. Kto, do diabła, mógł się tu dobijać w środku nocy?
Przecież dokładnie zamknął obydwa wyjścia z budynku.
- Skoro nie pojawiałeś się w domu, więc odwiedziłam cię w biurze.
Jim uśmiechnął się na widok Tashy, która pobrzękiwała kluczami.
- Co z Jamie? - zapytał.
- Nasza córka śpi u babci.
Tasha, od dwóch lat jego żona, przysiadła na brzegu biurka. Jego spojrzenie prześlizgnęło się od
opalonych nóg wystających spod krótkiej czarnej spódniczki aż po przedziałek między piersiami
67
widoczny przez dekolt czerwonej jak piekielne płomienie bluzki.
- Straciłem poczucie czasu. - Jim kochał tę kobietę nad życie. Dziwne to było uczucie. Nie rozumiał go
do momentu, gdy po raz pierwszy wziął na ręce swoją malutką córeczkę. Nigdy w życiu nie czuł
czegoś podobnego. - Zasnąłem na biurku, dopiero przed chwilą się obudziłem.
- Victoria martwi się o ciebie. - Tasha zrzuciła jeden but na wysokim obcasie, potem drugi i wy-
ciągnęła nogi na biurku.
Matka Jimiego, Victoria Colby-Camp, za bardzo się o niego martwiła, a on, jako młody ojciec, zaczął
dobrze rozumieć kwestię prywatnego terytorium i odrębności stada, czyli rodziny.
- Zawsze za bardzo o wszystko się troszczy. - A przecież tyle miała zajęć, pomyślał zgryzliwie, jak
choćby budowa nowej siedziby firmy. - Powinna mieć pełne ręce roboty, a tu proszę, martwi się o nas.
- Znasz swoją matkę. - Tasha przesunęła się po biurku na jego stronę, odsuwając teczki z doku-
mentami i papiery na bok. Usiadła w rozkroku przed nim, spódniczka przesunęła się wyżej. - Nawet
gdyby ktoś wysadził w powietrze jej biurowiec, i tak troszczyłaby się o tych, których kocha
najbardziej.
- Jasne, jasne... - mruknął Jim, skupiając się na wdziękach żony.
- A tak przy okazji, panie Colby, to ja też się o pana niepokoję. - Zaczęła odpinać guziki bluzki.
68
- Bardzo się zmartwiłam, gdy nie przyszedł pan wieczorem do domu. - Kiedy ostatni guzik opuścił
dziurkę, Tasha zsunęła z pleców jedwabną bluzkę, odsłaniając koronkowy czarny biustonosz. - Ale
najbardziej... - przyciągnęła stopami jego fotel na kółkach - ...to tęskniłam za moim mężem.
Jim nawet nie wyjaśnił, że akurat ma lekarstwo na jej zmartwienia, tylko przystąpił do czynów.
Najpierw mocno pocałował ją w usta, a potem wstał, odsunął fotel i położył Tashę na biurku. Mieli
czas tylko dla siebie. Przez kilka godzin nikt im nie będzie przeszkadzał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]