[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Słońce było już bardzo nisko. Nadchodziła pora, gdy tętniąca życiem turystyczna
atrakcja zmienia się w sekretne miasto kochanków. Budynki nad brzegiem Canale
Grande były skąpane w świetle zachodu, podkreślającym ich przemijającą urodę.
R
L
T
- Byłbym zapomniał. - Lorenzo wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. - To dla
ciebie.
Podał jej, obserwując wyraz jej twarzy. Otworzyła szeroko usta i oczy ze zdumie-
nia. Pomimo szminki, tuszu i cieni znów była sobą, a jej emocje widoczne były jak na
dłoni, kiedy wyjęła delikatną pajęczynę ze srebrnych drucików i brylantowych gwiazde-
czek.
- Lorenzo! Jakież to piękne. Najpiękniejsze, co widziałam w życiu. Jesteś pewien,
że mogę to włożyć?
- Oczywiście. Jeżeli ci się podoba...
- Przepiękne. Natalie powiedziała, że nie było czasu na wypożyczenie biżuterii,
chodziło o ubezpieczenie, czy coś takiego. A tobie się udało? To chyba jakiś prawny
koszmar.
- Nie łam sobie tym głowy - powiedział sucho.
Nie wypożyczył tej błyskotki, tylko ją kupił w chwilowym przypływie szaleństwa,
wracając ze spotkania z angielskim aktorem, któremu zamierzał powierzyć rolę w filmie.
Damian King miał już na koncie sporo sukcesów, a kiedy przeczytał The Oak and the
Cypress", wpadł w niekłamany entuzjazm. Upojony szampanem i euforią, Lorenzo wstą-
pił do małego sklepiku z biżuterią i kupił naszyjnik z konstelacjami brylantowych
gwiazd. Była też mniejsza wersja, dla Lottie...
- Mógłbyś mi pomóc?
Jej gęste, lśniące miedziane włosy połyskiwały w zachodzącym słońcu i kiedy tak
stała przed nim z odkrytym karkiem, ogarnęło go czyste pożądanie, nad którym ostatnio
coraz trudniej było mu zapanować. Pomiędzy kuchnią a świątynią, pomiędzy ostrygami a
tortem, narodziło się coś, czego nie mógł już dłużej ignorować.
- Proszę. - Jak najszybciej zabrał dłonie, zaciskając pięści, żeby nie wpleść palców
w jej włosy, nie obrócić jej twarzy do siebie i nie zacząć całować pełnych różowych
warg.
- Och, jakież to piękne. Tak bym chciała móc pokazać to Lottie... no, może zrobią
mi zdjęcie. Dziękuję ci z całego serca.
R
L
T
- To nic takiego - bąknął, odwracając się, by nie patrzeć na jej jedwabistą skórę i
maleńki księżyc spoczywający w złocistym zagłębieniu pomiędzy wspaniałymi piersia-
mi.
- Popatrz, prawie jesteśmy.
Mrok przed nimi rozświetlił błysk fleszy, a kiedy podpłynęli bliżej, zobaczyli
wielką białą ścianę, rzędy flag poruszanych bryzą i usłyszeli wrzawę.
- Na nadbrzeżu czeka na nas samochód.
- Tak? Sądziłam, że to tutaj.
- Owszem - odparł sucho. - Ale celebryci nigdy nie chodzą piechotą.
Aódz przycumowała. Pomimo obcego szlifu" oczy Sarah miały ten sam ostrożny
wyraz, który już znał z pubu Pod Różą i Koroną" i Lorenzo poczuł się winny. Przywiózł
ją tutaj, by rzucić lwom na pożarcie i było już za pózno, by zawrócić. Mógł się tylko po-
starać, by rozszarpały najpierw jego.
To wszystko przypominało jeden ze snów, w którym nic nie miało sensu i w któ-
rym pod pozorem normalności działy się najdziwaczniejsze rzeczy. Sarah wsiadła do
samochodu i przycupnęła na lśniącym i śliskim siedzeniu. Na zewnątrz mrok rozświetla-
ły błyski tysięcy fleszów. I znów, jak we śnie, zapamiętała mnóstwo nieistotnych drobia-
zgów. Małe literki na szybie samochodu, szyba pancerna", szofer w białych rękawicz-
kach, mięsień pulsujący w zaciśniętej szczęce Lorenza, który za kilka chwil miał zoba-
czyć ukochaną kobietę w ramionach innego mężczyzny. Nic dziwnego, że wyglądał jak
torturowany.
Nie zdążyła go zapewnić o swoim zrozumieniu, bo samochód zatrzymał się przed
okazałym budynkiem, oświetlonym tak rzęsiście, że byłby zapewne widoczny z Księży-
ca. Przez chwilę nic się nie działo. Zaraz jednak drzwi od strony Lorenza zostały otwarte
przez niewidzialne dłonie. W tej sekundzie, zanim wysiadł, popatrzył na nią z ogromnym
znużeniem.
- Przepraszam - powiedział po prostu.
Hałas uderzył w nią jak ściana, kiedy na drżących nogach wyślizgnęła się z samo-
chodu. Ludzie krzyczeli. Wykrzykiwali jego imię - Lorenzo - ale jeszcze głośniej i bar-
dziej fanatycznie - Tia! Ricardo! Błyski fleszów oślepiały Sarah, aż miała ochotę ukryć
R
L
T
twarz w dłoniach i przebiec pomiędzy nimi. Ale Lorenzo podał jej ramię i mogła się
schronić za jego masywną postacią.
- Spójrz na niebo - szepnął jej do ucha.
Ostrożnie podniosła głowę. Nad nimi wisiał ogromny, blady księżyc, spoglądający
na całe to zamieszanie z chłodną obojętnością. Zgiełk wokół nich narastał, ale Lorenzo
nie odrywał od Sarah wzroku.
- Księżyc patrzy też na Lottie - powiedział miękko. - Powie jej, jaka jesteś piękna. -
Uśmiechnął się przelotnie. - A zwłaszcza, jakie masz piękne paznokcie.
Sarah roześmiała się i nagle wszystkie światła i błyski fleszów przybladły w po-
równaniu z tym uśmiechem. Z podniesioną głową, z palcami mocno splecionymi z jego
palcami pozwoliła się prowadzić do wejścia do teatru. Lorenzo, bardzo opanowany, wy-
dawał się zupełnie nie zwracać uwagi na kłębiący się wokół tłum i szeregi dziennikarzy
wykrzykujących jego imię.
Wchodzili już do środka, a krzyki tłumu odbijały się od ścian. Tia i Ricardo pozo-
wali do zdjęć. Ludzie cisnący się wokół Sarah i Lorenza, kiedy szli do wejścia, cofnęli
się teraz. Obie pary stanęły nagle twarzą w twarz. Nic, ani fotki w kolorowych magazy-
nach, ani rozbierane zdjęcia, które narobiły tyle szumu, ani oglądane filmy, nie przygo-
towało Sarah na to, jak zachwycająca jest w istocie Tia. W tym momencie zrozumiała, że
najbardziej wyszukany makijaż czy najdroższa nawet suknia nie zbliżą jej ani odrobinę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]