[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gniona przez pięć szkap i jednego osła. Helga wybiegła na drogę, ażeby jej się lepiej przyj-
rzeć. Buda miała prawdziwy komin i okna z brudnymi firankami; gęsto połatany trykot i
zniszczony kostium pierrota, z muślinu, w wielkie kwiaty, suszyły się na zewnątrz. Z boku,
znajdowały się drzwi, które się bezustannie zamykały i otwierały, wewnątrz zaś stała rozczo-
chrana kobieta, manewrując blaszanymi naczyniami; pod dachem, można było rozróżnić kilka
legowisk. Kobieta wyciągnęła nagie ramię i wylała na drogę mieszaninę brudnej wody i obie-
rzyn z kartofli. Między jej spódnicami a ramą drzwi, ukazała się dziecięca głowa.
%7łe też można było tak jezdzić po świecie, w prawdziwym domu  mieszkać, gotować i
jeść, podczas podróży, i spać, i wszystko! Może to był mąż z żoną i małe dzieci  tym się
przytrafiało niejedno!
Już wczesnym rankiem, na wszystkich drogach panował ożywiony ruch. Z zachodu nad-
ciągali przez całe przedpołudnie starzy, zgarbieni, krzywonodzy wyrobnicy, w futrzanych
czapkach. Większość z nich była prawie karlego wzrostu, ciężkie fajczysko dyndało im w
jednym kącie ust, ściągając je ku dołowi. Gnali przed sobą ociężałe świnie i stada owiec, nie
mogąc się uporać z krnąbrnymi wołami, które co dziesięć kroków stawały. Niekiedy kobieta
ciągnęła, podczas gdy mężczyzna poganiał; a kiedy bestie nie chciały iść dalej, zaczynał wy-
kręcać im ogon, aż w nim trzeszczało.
Ze wschodu nadciągały po większej części silne krowy, okazowe woły i lśniące klacze ze
zrebiętami. Były prowadzone przez parobków, a za nimi jechali wieśniacy, dobrze odżywieni
i wygodnie rozłożeni w pojazdach na resorach.
Na targowisku handel odbywał się już w pełni. Handlarze, w pyłochłonnych płaszczach i
wysokich butach, biegali od jednej grupy do drugiej i wypytywali o ceny, chcąc sobie wyro-
bić tymczasem sąd. Jeżeli znajdowali coś godnego uwagi, nadawali swym pytaniom lekcewa-
żący ton, wpełzali pod brzuch zwierząt, szczypali w nadbiodrza i wymiona, rozwierali pyski
koniom, wyciągali język lub próbowali pęcin.  Ta tutaj musi być sprzedana, żeby na stare
lata dobrze jej się działo. Wiele chcesz za to, żeby się jej pozbyć?  Chodziło o młodą klacz. 
No, poniżej sześciuset nie mieliśmy zamiaru jej oddać  odrzekł wieśniak obojętnie.  Wiele?
 Kupiec musiał przyłożyć rękę do ucha, ażeby pochwycić cenę. Chłop powtórzył swą odpo-
wiedz, dalej niewzruszony.  Wydajecie się dzisiaj usposobieni do żartów, Jensie Kristoffer-
sen! Ale to obojętne. Do djaska! dam za nią trzysta. Ubijmy więc targu, zanim tego pożałuję,
oto moja ręka.
Naokoło handel szedł w najlepsze, i wieśniacy i kupcy uderzali pięściami w dłonie, wy-
mieniając swoje cyfry, dopóki nie byli bliscy zgody. Ostatecznie jednak, kiedy rozchodziło
się zaledwie o 2 marki żaden nie chciał ustąpić i wołano sędziego-rozjemcę. Tam i sam, chło-
84
pi kłócili się z kupcami o olstro za 65 fenigów; ubili targ na pięćset marek i kupiec myślał, że
olstro należy do konia, wieśniak zaś uważał, że tak nie jest. Kupiec żądał unieważnienia inte-
resu.
Tam, gdzie wieśniacy handlowali między sobą, odbywało się to spokojniej. Stali w grup-
kach, po czterech, pięciu, i w milczeniu oglądali zwierzę, przeznaczone na sprzedaż, Tu i ów-
dzie, wyjął któryś fajkę z ust, wskazał ustnikiem to lub owo i wyrzekł zaledwie jedno zdanie.
Wówczas, pozostali, z rozwagą wypuszczając kłęby dymu, otaczali zwolna zwierzę, polecali
oprowadzać je parobkowi, i przyglądali się w milczeniu, pykając z fajek w zamyśleniu. I targ
zostawał ubity, bez wielkiego zamierzania.
Mieszkańcy  Klatki szpaków" przeciskali się w tłoku, wzdłuż długich szeregów koni,
zwróconych ogonami w stronę przejścia. Jeszcze ciągle była to główna arteria jarmarku, i
trzeba było na znacznej przestrzeni, dać się unosić prądowi, w ciągłym niebezpieczeństwie, że
zostanie się wypchniętym i przyciśniętym do końskich zadów. Halvor szedł na zewnątrz sze-
regów; obie kobiety od czasu do czasu kiwały doń głowami, gdy dostrzegały go pomiędzy
stołami. Już przy wejściu miał tego dosyć  jakiś koń wierzgnął i dotknął podkową jego wło-
sów nad jednym uchem, Halvor był blady, ale uśmiechał się do matki i córki.
Od czasu do czasu, stara klacz rżała, kładła uszy i wierzgała tylnymi nogami; woda i błoto
rozpryskiwały na wszystkie strony, a ludzie, śmiejąc się, uciekali. Obie kobiety podniecało
chodzenie między tą masą kopyt końskich, i przenikał je dreszcz podziwu, na widok wieśnia-
czek, które nieustraszenie przyciskały się do zwierząt. Na drugim końcu targowiska, przywi-
tały się z Mettą, która prezentowała kilku kupcom dużą krowę.
Halvora rozbolała głowa i ciągnął do domu, wobec czego obie natychmiast zrezygnowały
z przyjemności i towarzyszyły mu z zasmuconymi twarzami. Szli wzdłuż chałup. Każda z
nich była zamieniona na gospodę i wewnątrz dostrzegało się ludzi z jarmarku, siedzących
przy kawie i wódce, podczas gdy wyrobnicy z zakasanymi rękawami odgrywali rolę gospoda-
rzy.
Po południu kobiety znowu wyszły. Halvor nie chciał pójść z nimi; przyszły mu na myśl
tytuły rozdziałów do jego wielkiego dzieła, pragnął więc popracować.  Trzy kobiety poszły
zatem same.
Pogoda była sucha i słoneczna, i nad targowiskiem, rojącym się od ludzi, unosił się tuman [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl