[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pan Krepel przed kilkunastu laty, jeszcze jako młody człowiek, wysłany został
przez własnego rozumnego ojca w zagraniczne wojaże w celach szkoleniowych
i dwa lata spędził w Amsterdamie, a dwa w Londynie. Trafił tam akurat na dia-
mentową aferę, która go żywo zainteresowała. Napomknął o niej teraz francuskie-
mu hrabiemu przy okazji prezentowania rozmaitych precjozów.
Pogawędka na ten temat z miejsca rozkwitła bujnie, bo francuski hrabia okazał
żywe zainteresowanie. Pan Krepel, świadek nie tknięty żadnymi podejrzeniami,
mógł sobie pozwalać na wszelkie dywagacje i z wielkim zadowoleniem wycią-
gnął nawet swoje własne listy, pisane wówczas do ojca, zawierające wszystkie
szczegóły.
O, proszę rzekł z zadowoleniem, wertując korespondencję to był sir
Henry Meadows, ten się znał na rzeczy! W jego firmie praktykowałem pół roku.
Osobiście ze mną rozmawiał, bo nie byłem w końcu chłopcem na posyłki, mój
ojciec liczył się na rynku, no i od niego samego wiem, że przedmiot sporu ist-
niał z pewnością. Widział go radża. . . radża Kharagpuru w dzieciństwie, no i ten
pułkownik-samobójca, także kapłani zaświadczali. Sir Meadows kontaktował się
68
z policją, był pewien, że nastąpiła tam kradzież i twierdził stanowczo, iż diament
znalazł się w Anglii. . .
Hrabiemu de Noirmont zrobiło się w tym momencie trochę gorąco, bo przy-
pomniał sobie, że przecież Marietta przyjechała z Anglii. . .
Mnie to ciekawiło także ze względów fachowych ciągnął pan Krepel.
Sądząc z opisu, ten diament aż się prosił o przecięcie. Można było uzyskać z niego
szalenie rzadką rzecz, mianowicie dwa identyczne kamienie olbrzymiej wielkości.
Czegoś takiego nie zawierał nawet ów słynny naszyjnik Marii Antoniny. I nie
płaskie, proszę zauważyć, on podobno stanowi bryłę. . .
O tym, że diament stanowi bryłę, hrabia de Noirmont wiedział lepiej niż kto-
kolwiek inny.
. . . a fakt, że nie wypłynął, że do tej pory znajduje się gdzieś w ukryciu,
najlepiej świadczy o nielegalności posiadania. . .
Nie przyznając się ani słówkiem do osobistego udziału w karygodnym przed-
sięwzięciu, hrabia de Noirmont, z lekkimi wypiekami na twarzy, chciwie wysłu-
chał całej opowieści i nawet poczynił sobie notatki. Zachwycony wzbudzonym
zaciekawieniem i dumny ze swej wiedzy, pan Krepel z radością służył szczegóła-
mi. Nie krył przekonania, że sir Meadows jeszcze żyje, bo dla dobrze zakonser-
wowanego Anglika sześćdziesiątka to nie wiek, bez wątpienia żyje też młodszy
od niego inspektor policji, a już na pewno pełnią zdrowia cieszy się lady Arabella
Blackhill, wdowa po samobójcy. Też była w Indiach w tamtym czasie.
Rezultatem tej sensacyjnej pogawędki był list hrabiego do przebywającego
w Anglii teścia. Wysyłając ten list osobiście i nie mając najbledszego pojęcia
o filatelistyce i przyszłym zbieractwie, hrabia przylepił na kopercie znaczki po
dziesięć kopiejek, cięte, bez ząbków. Do głowy mu nie przyszło, bo i skąd, że ta
właśnie drobnostka pozwoli jego potomkom odnalezć kiedyś bezcenny skarb, po-
mijając już to, że w tej akurat chwili swoich potomków miał już głęboko w nosie.
W liście, podając zapamiętane i zanotowane szczegóły afery, poprosił hrabie-
go Dębskiego o kontakt bezpośredni z wymienionymi osobami i zdobycie szersze-
go zakresu wiedzy o wydarzeniach i plotkach. Prośbę umotywował zwyczajnym
zaciekawieniem sensacją.
Zarówno list hrabiego, jak i odpowiedz jego teścia, pozostały w dokumen-
tach rodzinnych, bo nie wszystkie domy Europy druga wojna światowa zmiotła
z powierzchni ziemi.
* * *
Stara hrabina Dębska umarła, kiedy we Francji zapanował już względny spo-
69
kój i hrabiostwo de Noirmont mogli bezproblemowo wrócić do domu.
Córka Klementyny, najśliczniejsza dziewczynka świata, miała w tym momen-
cie sześć lat i stanowiła przedmiot uwielbienia czternastoletniego panicza Przy-
leskiego z sąsiedniego Przylesia. Cała rodzina Przyleskich zachwycała się hra-
bianką Dominiką zupełnie szczerze, bo też istotnie dziecko prezentowało słodycz
aniołka i wyjątkowy wdzięk. Młodszy od niej braciszek, czteroletni Jasio-Piotruś,
też miał dużo uroku, ale do siostrzyczki się nie umywał. Klementyna, wiedziona
instynktem i własną burzliwą młodością, dzieci chowała rozumnie i rozpuszczała
bez przesady. Zachwyt ludzki ją cieszył, zaprosiła zatem małego Krzysia Przyle-
skiego do Francji, wyraznie widząc, że o konkurenta dla córki nie będzie musiała
się martwić. Omal, zwyczajem głów koronowanych, nie zaręczono dzieci w po-
bliżu kołyski.
W 1884 roku, w cudownej epoce fin de siecle u, mariaż został zawarty i Do-
minika przeniosła się do Polski prawie na stałe. Brat i rodzice mieszkali w No-
irmont, które prosperowało kwitnąco, przywrócone niemal do dawnej świetno-
ści, przystosowanej, rzecz jasna, do panujących czasów i obyczajów. Giermkowie
z halabardami nie stali u każdych drzwi i zbrojna straż nie krążyła po murach, ale
normalnej służby nie brakowało i miał kto obrządzać świnie, krowy i konie.
Hrabia de Noirmont kochał żonę miłością ognistą i zachłanną do końca życia
i obawa utracenia jej trwała w nim nieodmiennie. Dopiero na łożu śmierci, na
początku dwudziestego wieku, już nieco zamroczony starością i chorobą, uczynił
jej wyznanie.
Była mowa. . . rzekł z pewnym trudem. Pamiętasz może, najdroż-
sza. . .
Klementyna, wstrzymując łzy, zapewniła go, że pamięta wszystko, cokolwiek
przy nim przeżyła.
Diament wydusił z siebie hrabia. Wielki Diament. . .
Klementyna wysiliła się uczciwie.
Tak. Pamiętam. Było coś takiego, dawno temu.
On jest oznajmił hrabia z nagłym przypływem mocy i zamilkł.
Klementyna, przekonana, że mąż zaczyna majaczyć, ale wciąż pełna nadziei,
że jeszcze trochę pożyje, zgodziła się, że proszę bardzo, niech on sobie, ten dia-
ment, pobędzie.
Hrabia na nowo zebrał siły.
Ja go mam wyszemrał. Ukryłem w książce. W bibliotece. To było
to. . . przez co. . . miałem nadzieję. . . cię poślubić. . .
Ze zmarszczonymi brwiami Klementyna usiłowała dociec, co też jej mąż ma
na myśli. Poślubił ją przecież, więc na samej nadziei się nie skończyło. Teraz
wyraznie było widoczne, że czegoś chce i o czymś próbuje ją zawiadomić, inaczej
nie umrze spokojnie, wszelkimi siłami zatem starała się mu dopomóc. Coś ma
70
i coś ukrył. W książce. Nie diament przecież, diamenty na ogół ukrywa się inaczej.
Jakiś dokument może. . . ?
List? spytała niepewnie. Pismo?
Nie. Przynieś. Książka. Sokoły. Polowanie. Stara. . .
Hrabia mówił słabo, ale patrzył rozpaczliwie. Klementyna sięgnęła do dzwon-
ka, żeby wezwać służbę i kazać przynieść pożądany przedmiot, mąż jednakże
zdołał ją powstrzymać.
Nie jęknął. Ty sama. . . Ty sama. . .
W bibliotece panował porządek. Klementyna orientowała się doskonale w lo-
kalizacji rozmaitych dzieł i do części najstarszych trafiła od razu. Trudność spra-
wił jej wybór, bo polowania i ptactwo okazały się tematem wręcz ulubionym. Nie
mogła przynieść wszystkiego, ciężar owych lektur przekraczał ludzkie siły, na
chybił trafił wyciągnęła najstarsze.
Okazało się, że uczyniła słusznie. Hrabia z radości odzyskał trochę siły i sam
spróbował otworzyć dzieło, okładka jednak, z wytłaczanej skóry, inkrustowana
złotą nicią i gęsto poutykana ozdobnymi kamieniami, była dla niego za ciężka.
Klementyna mu pomogła, wnętrze księgi wydało jej się nieco dziwne, jakby ska-
mieniałe, czymś zlepione. Kartki nie dały się rozdzielić.
Nóż wyszeptał mąż niecierpliwie i nakazujące.
Posłusznie rozejrzała się, zdjęła ze ściany sztylet, wiszący w charakterze de-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]