[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spodziewałem, ale dostrzegam też dziwny zarys na chodniku przy ścianie. Wygląda to tak, jakby ktoś
wziął patyk i wyrył w świeżo wylanym, jeszcze mokrym betonie prostokąt o wymiarach trzy metry na
półtora. Włączam termowizję i widzę pod nim ciepło - rozróżniam tylko cienkie smugi światła. Ktoś
zadał sobie dużo trudu, żeby winda towarowa do sutereny antykwariatu była niewidoczna. Człowiek
bez mojego wyszkolenia nigdy by jej nie zauważył.
Wracam przed sklep i zaglądam ostrożnie przez okno wystawowe. Wewnątrz, jest ciemno, pali się
tylko lampa, która oświetla biurko i kasę na zapleczu. Najlepiej wejść od tyłu. Idę z powrotem za
budynek i wytrychem otwieram drzwi. Zajmuje mi to pięć minut. Zamek w końcu ustępuje i dostaję
się do środka.
Klawiatura alarmu jest tuż za progiem na lewo ode mnie. Urządzenie nadaje przerywany sygnał
dzwiękowy i świetlny. Wiem, że mam piętnaście czy dwadzieścia sekund, żeby wprowadzić kod, który
podała mi Anna Grimsdottir. Kiedy tylko wciskam odpowiednie przyciski, system się wyłącza. Miło.
Jestem na zapleczu, pełnym pudeł i zakurzonych towarów. Mnóstwo rupieci, które ktoś mógłby
nazwać antykami. Przy jednej ścianie stoi regał z książkami, obok są drzwi do małej toalety. Ale
żadnych schodów do sutereny. Musi być inne zejście na dół.
Zaglądam do sklepu. Nic ciekawego. Papiery na biurku to faktury i inne dokumenty. Starannie
ułożone. Przesuwam dłonią pod ladą w poszukiwaniu jakichś dzwigni lub przycisków, ale nic takiego
tam nie ma. Wracam na zaplecze i zaczynam badać ściany. Ani śladu ukrytych drzwi. Kiedy dochodzę
do regału z książkami, znów przydaje się termowizja. Ze szpary między dwoma segmentami sączy się
słabe światło. Za nimi jest wejście do sutereny.
Ale segmenty regału ani drgną. Ciągnę je za boczne ścianki, próbuję unieść i znów szukam dzwigni lub
przycisków. Nic. Przypominam sobie sztukę teatralną, w której jeden z bohaterów otwierał ukryte
drzwi, wyciągając określoną książkę. Taki mechanizm stosowano już setki razy, ale wciąż się
sprawdza. Zaczynam wyjmować z regału książki. Po jednej. Jest ich około pięćdziesięciu, ale szybko mi
to idzie. Kiedy dochodzę do półki na wysokości ramienia, zauważam dwie książki, które lekko wystają,
jakby ktoś je ostatnio wyciągał. Jedna to dzieła Szekspira, druga to biografia Christophera Marlowe'a.
Domyślam się, że muszą działać razem, wyjmuję więc najpierw jedną, potem drugą. Słyszę trzask
zamka i regał się uchyla. Otwieram go i widzę spiralne schody prowadzące w dół.
Skrzypią, gdy po nich schodzę. O wiele za głośno jak na mój gust. Przystaję i ruszam wolno dalej,
pokonując po jednym stopniu. Kiedy jestem w połowie drogi, słyszę chrapanie. Posuwam się w
ślimaczym tempie, ale sądząc po tym, jak mocno facet kima, nie mam się czego obawiać. Gdy
docieram na dół, widzę go za biurkiem. Jest w marynarce i krawacie. Leży na pasjansie, który stawiał.
Na podłodze obok krzesła stoi butelka rosyjskiej wódki. To tyle, jeśli chodzi o rosyjską czujność.
Podchodzę do faceta.
- Zpisz? - pytam po rosyjsku. Parska, mamrocze, w końcu odwraca głowę w drugą stronę i znów
zaczyna chrapać. Jedzie od niego gorzałą, więc uznaję, że moja obecność nie będzie mu
przeszkadzała. Wygląda na to, że potrzebuje kilku godzin, żeby odespać to, co wypił.
Dwoje drzwi w korytarzu prowadzi do oddzielnych pokoi biurowych. Na końcu jest większe
pomieszczenie, pełne pudeł i skrzyń. Wchodzę tam i od razu widzę, że to nie magazyn antyków.
Drewniane pudło w kształcie trumny wypełniają karabiny szturmowe. Na półkach wzdłuż ścian leży
broń krótka wszystkich rodzajów i kalibrów. Na innej półce są zapalniki czasowe, materiały
wybuchowe, które okazują się plastikiem, i pudełka amunicji.
Na środku podłogi stoi otwarta skrzynia, najwyrazniej niedawno rozpakowana. Wokół walają się
wióry, wieko jest oparte o ścianę. Zaglądam do środka. Pusto. Ale brakująca zawartość pozostawiła
na wiórach odcisk przedmiotu o szerokości jakichś dwudziestu centymetrów i długości
dziewięćdziesięciu.
Oglądam skrzynię w poszukiwaniu wskazówek, co w niej było. Nic. Potem patrzę na wieko. Jest na
nim logo, miejsce pochodzenia i napis po rosyjsku, chińsku i angielsku, wypalony w drewnie: TOWAR
AATWO PSUJCY SI, BURAKI, CHRONI PRZED WYSOK TEMPERATUR. Skrzynia przyszła z Moskwy.
Buraki? Akurat. Nagle przypominam sobie, co znalazłem w domu generała Prokofiewa - listę
zaginionych głowic jądrowych. Frances Coen powiedziała mi, że odręczna notatka generała przy
jednej z pozycji to przepis na barszcz, zupę z buraków. Czy to może być...?
Wychodzę z magazynu i idę z powrotem do pierwszego pokoju biurowego. Mój przyjaciel, rosyjski
strażnik, nadal chrapie obojętny na świat. Zamykam drzwi, siadam przy biurku i włączam komputer.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]