[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pewni ludzie próbowali wykazać, że człowiek posiada instynkt, który
nazywali imperatywem terytorialnym. Ale...
- Podoba mi się ta nazwa - stwierdził Burton. - Dobrze brzmi.
- Wiedziałem, że ci się spodoba: Audrey i inni uważali jednak, że
człowiek nie tylko instynktownie uznaje pewien obszar za swoją własność,
ale także, że pochodzi od drapieżnej małpy. I że odziedziczył po niej
silny instynkt zabijania. Co tłumaczy istnienie granic państwowych,
patriotyzm narodowy i lokalny, kapitalizm, wojny, morderstwa,
przestępczość i tak dalej. Inna szkoła, myśli albo inklinacji
temperamentu, utrzymywała, że wszystko to wynika z uwarunkowań
cywilizacyjnych, z kulturowej ciągłości społeczeństw, od najdawniejszych
czasów kultywujących wrogość plemienną, wojnę, mordy, przestępstwa i tak
dalej. Zmień kulturę, a drapieżna małpa zniknie. Zniknie, ponieważ nigdy
jej nie było, tak jak skrzata w sieni. Drapieżne było społeczeństwo i to
ono właśnie wychowywało nowych drapieżców z każdego miotu dzieci. Istniały
jednak społeczeństwa, prehistoryczne, co prawda, ale jednak społeczeństwa,
które nie wychowywały drapieżców. I one dowodzą, że człowiek nie pochodzi
od drapieżnej małpy. To znaczy, może i pochodzi, ale nie przenosi już
genów zabójcy. Tak, jak nie przenosi genów wysuniętych łuków brwiowych,
owłosionej skóry, grubych kości czy czaszki o pojemności tylko 650
centymetrów sześciennych.
- Wszystko to jest niezwykle interesujące - oświadczył Burton. - Innym
razem może omówimy tę teorię dokładniej. Pozwól jednak sobie przypomnieć,
że prawie każdy członek wskrzeszonej ludzkości pochodzi ze społeczeństwa,
które zachęcało do wojny, mordu, przestępstw, gwałtów, kradzieży i
szaleństwa. Tacy są ludzie, wśród których się znalezliśmy i którymi musimy
żyć. Może kiedyś nadejdzie nowa generacja. Nie wiem. Za wcześnie na
przewidywania, jesteśmy tu przecież dopiero siedem dni. Ale, chcesz czy
nie, nasz świat zaludniony jest przez istoty, które często zachowują się
tak, jakby b y ł y drapieżnymi małpami. Tymczasem wróćmy do naszego
modelu.
Siedzieli na bambusowych stołkach przed chatą Burtona. Na niedużym
bambusowym stoliku leżał przed nimi model łodzi z sosnowego drewna i
bambusa. Miała podwójny kadłub, na którym umieścili otoczoną niskim
relingiem platformę. Na środku wznosił się pojedynczy, bardzo wysoki maszt
z gaflowym żaglem i wielkim sztakslem oraz lekko podwyższony mostek z
kotem sterowym. Zrobili ten model używając kamiennych noży i ostrzy
nożyczek. Burton postanowił, że gdy katamaran będzie gotowy, nazwie o
"Hadżi". Popłynie na pielgrzymkę, choć nie Mekka miała być jej celem. Miał
zamiar pożeglować łodzią w górę Rzeki, jak daleko się uda (w ciągu
minionego tygodnia rzeka stała się Rzeką).
Rozmowa na temat imperatywu terytorialnego została wywołana
przewidywanymi trudnościami przy budowie łodzi. Ludzie w okolicy zdążyli
się już zagospodarować. Ogrodzili tereny i albo zbudowali swoje siedziby,
albo właśnie nad nimi pracowali. Były one bardzo różne: od prostych
szałasów do wspaniałych domów, wznoszonych z bambusowych pni i kamieni,
mających cztery pokoje i piętro. Większość stała w pobliżu kamieni
obfitości nad Rzeką i u stóp gór. Badania, które Burton zakończył dwa dni
temu wykazały, że żyje tu średnio 260 do 261 ludzi na milę kwadratową. Na
każdą milę kwadratową równiny po obu brzegach przypadało mniej więcej 2, 4
mili kwadratowej wzgórz. Te jednak były tak wysokie i nieregularne, że ich
rzeczywista powierzchnia nadająca się do zamieszkania, wynosiła około
dziewięciu mil kwadratowych. Na obszarach, które badał, stwierdził, że
dwie trzecie ludzi budowało swe siedziby w pobliżu nadbrzeżnych kamieni
obfitości, natomiast jedna trzecia wokół głazów położonych w głębi lądu.
Dwieście sześćdziesiąt jeden osób na milę kwadratową mogłoby się wydawać
gęstym zaludnieniem, lecz wzgórza były tak zalesione i mocno pofałdowane,
że niewielka grupa mogła czuć się odizolowana. Równina także nieczęsto
bywała zatłoczona, z wyjątkiem pór posiłków. Jej mieszkańcy przybywali na
ogół wśród drzew lub łowili ryby na brzegu. Niektórzy budowali dłubanki
lub bambusowe łódki i wypływali nimi na połów, na środek Rzeki. Część z
nich, podobnie jak Burton, szykowała się do wypraw.
Wielkie kępy bambusów zniknęły, choć jasne było, że wkrótce pojawią
się na nowo. Rośliny te miały fenomenalną szybkość wzrostu. Burton
oceniał, że pęd długości pięćdziesięciu stóp może wyrosnąć w ciągu
dziesięciu dni.
Grupa Burtona pracowała ciężko i ścinała wszystkie drzewa, które mogły
się przydać przy budowie łodzi. Musieli jednak powstrzymać jakoś złodziei,
więc część drewna wykorzystali na wzniesienie wysokiego płotu. Ukończono
go tego samego dnia co model łodzi. Kłopot polegał na tym, że katamaran
trzeba było budować na równinie. W żaden sposób nie przenieśliby go przez
las i wzgórza.
- Tak, ale jeśli się przeniesiemy i założymy nową bazę, natrafimy na
opór - stwierdził Frigate. - Na granicy wysokich traw nie pozostał nawet
cal wolnej ziemi. Już teraz trzeba przechodzić przez cudze tereny, żeby
się dostać na równinę. Jak dotąd nikt nie próbował jeszcze zbyt twardo
egzekwować swoich praw własności, ale może się to zmienić lada dzień.
Jeśli zbudujemy statek trochę dalej, to owszem, wyciągniemy go spomiędzy
drzew i przeniesiemy między chatami. Za to trzeba będzie dzień i noc
trzymać wartę, żeby nie rozkradli nam materiałów. Albo nie zniszczyli.
Znasz tych barbarzyńców.
Chodziło mu o chaty, zburzone, gdy właściciele zostawili je na pewien
czas bez nadzoru i zanieczyszczone jeziorka w pobliżu katarakty i zródła.
A także o wysoce niehigieniczne zwyczaje wielu mieszkańców najbliższej
okolicy, którzy nie chcieli korzystać z małych budek, wystawionych przez
rożnych ludzi do publicznego użytku.
- Zbudujemy nowe domy i hangar jak najbliżej równiny - oświadczył
Burton. - Potem zetniemy każde drzewo, które wejdzie nam w drogę i
przebijemy się przez tych, którzy odmówią nam prawa przejścia. To Alicja
zeszła do ludzi mieszkających na granicy między równiną a wzgórzami i
namówiła ich na zamianę. Nikomu nie mówiła, co zamierza. Znała trzy pary
niezadowolone z lokalizacji ze względu na brak odosobnienia. Zawarli umowę
i przeprowadzili się do chat grupy Burtona dwunastego dnia po
zmartwychwstaniu, w czwartek. Wedle powszechnie uznanej konwencji
niedziela była Dniem Zmartwychwstania. Ruach uważał, że pierwszy dzień
powinien zostać nazwany sobotą, a jeszcze lepiej po prostu Pierwszym
Dniem. Ponieważ jednak znalazł się na terenie zamieszkałym głównie przez
gojów, czy też byłych gojów (choć kto raz był gojem, zostaje nim na
zawsze), zgodził się z większością. Miał bambusowy pręt, wbity w ziemię
przed chatą, na którym odliczał dni, co ranka robiąc kolejne nacięcie.
Przenoszenie drewna na budowę łodzi zajęło cztery dni ciężkiej pracy.
W tym czasie włoskie pary uznały, że mają dość zaharowywania się na
śmierć. Po co budować statek i płynąć gdzie indziej, kiedy wszędzie na
pewno jest tak samo jak tutaj? Zostali przecież wskrzeszeni z martwych, by
cieszyć się życiem. Jakiż byłby inny powód dostarczania im alkoholu,
papierosów, marihuany, gumy snów, nie mówiąc już o powszechnej nagości?
Odeszli bez żalu i nie raniąc uczuć żadnej ze stron. Z tej okazji
wydano nawet pożegnalne przyjęcie. Następnego dnia, dwudziestego, w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl