[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dilsey nie odpowiedziała. Nie uczyniła żadnego ruchu, lecz pani Compson, choć
dostrzegała ją jedynie jako plamę bez cienia, bez głębi, wiedziała, że Dilsey pochyliła nieco
twarz i stoi jak krowa w deszczu, trzymajÄ…c pusty gumowy worek za szyjkÄ™.
 Na tobie nie ciąży to brzemię  powiedziała pani Compson.  Nie ponosisz żadnej
odpowiedzialności. Ty możesz odejść. Nie w ciebie walą te ciosy dzień po dniu. Niczego nie
jesteś winna ani im, ani pamięci mojego męża. Wiem, żeś od początku nie miała serca do
Jazona. Nigdy nie starałaś się tego ukryć.
Dilsey nic nie powiedziała. Odwróciła się powoli i zaczęła schodzić, zsuwając ciało ze
stopnia na stopień, tak jak to robią małe dzieci, ręką przytrzymywała się ściany.  Niech no
panienka więcej tam nie wchodzi. Poślę Lustera na górę, jak go tylko znajdę. Niech Benjy
jeszcze pośpi.
Wróciła cło kuchni. Zajrzała do piecyka, potem naciągnęła fartuch na głowę, wzięła
płaszcz, otworzyła drzwi na dwór i rozejrzała się na wszystkie strony po podwórzu. Wiatr z
deszczem zaciął ją w twarz, ostry i drobny, ale nic się wokół nie poruszało. Zstępowała po
schodkach ostrożnie, jakby zależało jej na zachowaniu ciszy, i obeszła węgieł domu od strony
kuchni. Właśnie w tym momencie Luster wychynął niewinnie z drzwi prowadzących do
piwnicy.
Dilsey stanęła.  Co cię tam nosi do tej piwnicy?
 Nic  odparł Luster.  Panicz Jazon przykazał, żebym poszedł i sprawdził, skąd tam
przecieka woda.
 Kiedy on ci przykazywał? W zeszły Nowy Rok, co?
 Tom sobie pomyślał, że sprawdzę póki co, jak oni jeszcze śpią  tłumaczył Luster.
Dilsey podeszła do drzwi piwnicznych. Luster odsunął się na bok, a ona zajrzała w ciemność
pachnącą ziemią, stęchlizną i gumą.
 Fu  mruknęła. Znowu przypatrywała się Lusterowi. Odpowiedział jej otwartym,
niewinnym, Å‚agodnym spojrzeniem.  Nie wiem, co ty wyrabiasz, ale pewnikiem coÅ›, czego
nie wolno. We wszystkich dzisiaj coś wlazło, to i w ciebie musiało. Jazda teraz do domu, na
górę, i żebyś mi się zajął Benjym, słyszysz?
 Tak, Nianiusiu.  Luster szybko ruszył ku drzwiom kuchennym.
 Hej tam!  zawołała Dilsey.  Jak już tu jesteś, to zanieś jeszcze jedną naręcz
drzewa.
 Dobrze, Nianiusiu.  Minął ją na schodkach i ruszył ku stercie. Kiedy w chwilę
pózniej łomotał pod drzwiami, ponownie niewidoczny za swym drzewnym wcieleniem i nic
nie widząc spoza niego, Dilsey otworzyła mu drzwi i mocną ręką poprowadziła przez
kuchniÄ™.
 Tylko mi jeszcze raz grzmotnij do skrzyni!  groziła.  Tylko mi grzmotnij.
 Muszę  tłumaczył Luster, dysząc.  Nie da rady inaczej.
 To stój i trzymaj  Dilsey rozładowała go szczapa po szczapie.  Co w ciebie dzisiaj
wlazło?! Nigdy mi jeszcze nie przynosiłeś więcej jak sześć kawałków naraz. Co chcesz ode
mnie wyciągnąć, powiadaj. Czy te aktory nie wyjechały z miasta?
 Wyjechały na dobre.
Włożyła ostatnią szczapą do skrzyni.  A teraz idz na górę do Benjy'ego, jak ci
przykazywałam. I żeby nikt na mnie nie wrzeszczał ze schodów, póki nie zadzwonię na
śniadanie. Słyszałeś?
 Tak, Nianiusiu.  Luster zniknął za wahadłowymi drzwiami. Dilsey dorzuciła drzewa
do kuchni i wróciła do stolnicy. Po chwili zaczęła znowu śpiewać.
W izbie zrobiło się cieplej. Wkrótce skóra krzątającej się po kuchni Dilsey nabrała
połyskliwości bogatej w porównaniu z normalną, jakby przykurzoną popiołem drzewnym
barwą twarzy jej i Lustera. Murzynka szykowała produkty do gotowania układając sobie
kolejno robotę. Na ścianie nad kredensem tykał szafkowy zegar, niewidoczny, chyba tylko w
nocy, bo wtedy oświetlała go lampka, ale nawet i wówczas okazywał jakąś enigmatyczną
głębię, jako że posiadał jedną tylko wskazówkę, i z ostrzegawczym dzwiękiem, jakby
odchrząkiwaniem, wybił pięć uderzeń.
 Ósma  mruknęła Dilsey. ZnieruchomiaÅ‚a i zadarÅ‚szy nieco gÅ‚owÄ™, nadsÅ‚uchiwaÅ‚a.
Ale nic nie było słychać prócz tykania zegara i syku ognia. Otworzyła piecyk i spojrzała na
blachę z bułkami, potem, pochylona, przerwała robotę słysząc, że ktoś schodzi po schodach.
Kroki przemierzały jadalnię, potem otworzyły się drzwi wahadłowe i wszedł Luster, a za nim
wielki mężczyzna; wydawać by się mogło, że został ukształtowany z substancji, której
cząsteczki nie mogą czy nie chcą wiązać się ze sobą ani też z dzwigającym je kośćcem. Jego
bezwłosa skóra miała wygląd martwy i obrzękły, chodząc powłóczył nogami jak tresowany
niedzwiedz. Włosy miał jasne i piękne, sczesane gładko na czoło jak dzieci na starych
dagerotypach, oczy czyste, o słodkim szafirowym kolorze chabrów, grube usta obwisłe w
rozwarciu, lekko zaślinione.
 Czy jemu nie zimno?  spytała Dilsey. Otarła ręce w fartuch i dotknęła jego ręki.
 Jak nie jemu, to mnie  odparł Luster.  Zawsze mi zimno na Wielkanoc. Każdego
roku tak samo. Panna Kahlina powiada, że jeśli Nianiusia nie ma czasu przynieść jej worka z
gorącą wodą, to żeby się Nianiusia nie martwiła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl