[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z dzieciństwa, także patrzy na niego inaczej, bardziej go
rozumie. To niepotrzebne. Dla własnego dobra powinna
trzymać się z dala od takich rzeczy, od takich osobistych
wynurzeń. Bo przez to staje się jej bardziej bliski, wcho
dzi w jej życie.
Jest jeszcze jeden aspekt takiej sytuacji - bezwiednie za
czyna marzyć o tym, co nie jest jej pisane. O mężu, z któ
rym łączyłoby ją głębokie uczucie. Na którego zawsze mo
głaby liczyć. Ojca jej dziecka. Jeśli wspólne zakupy są dla niej
wyzwaniem, co dopiero powiedzieć o życiu pod jednym da
chem? To nie na jej siły, nie na jej odporność. Męczyłaby się
tylko, zadręczała tak, że w końcu by tego nie wytrzymała.
Wyprowadziłaby się do innego miasta, by go więcej nie wi
dzieć. Cierpiałaby katusze, gdyby Joe domyślił się, co do nie
go czuje. Może by się nad nią litował? Nawet nie dopuszcza
ła do siebie takiej myśli. Woli, by ją nienawidził, niż żeby się
nad nią litował. Musi być bardzo ostrożna i wyważona. By
on nigdy nie poznał prawdy.
O czym on teraz myśli? Zerknęła na niego ukradkiem.
Czy to możliwe, by widok tych dziecinnych ubranek poru
szył go tak mocno, jak ją? Czy też zadaje sobie pytania na te
mat przyszłości? Joe Callaway, milioner, który do wszystkie
go doszedł własnymi rękami, właściciel wielkiej firmy, nagle
R S
obawia się tego, co go czeka? Możliwe. Niewiele brakowało,
by położyła mu dłoń na ramieniu, by dodać mu otuchy. By
powiedziała, żeby się nie martwił, jeśli nie czuje się goto
wy do roli ojca. Nie musi martwić się o nią i dziecko, sama
da sobie radę. Na szczęście zwalczyła pokusę, opamiętała się.
Odwróciła się i ruszyła w stronę parkingu.
W drodze powrotnej prawie nie rozmawiali. Wysiadła po
śpiesznie i pobiegła do drzwi. Miała nadzieję, że poza Mol
ly nikogo nie będzie, zwłaszcza jej chłopaka. Musi trochę
ochłonąć, marzy o ciszy i spokoju.
Molly powitała ją na progu.
- Claudio - rzekła, patrząc na nią poważnie. - Muszę z to
bą pogadać.
Ogarnęły ją złe przeczucia. Poczuła skurcz w żołądku.
Chyba coÅ› jest nie tak.
- Molly - zaczęła z niepokojem w głosie. - Co się stało?
Dobrze siÄ™ czujesz?
- Tak, jak najbardziej. Rzecz w tym, że Vince zamierza się
do mnie wprowadzić.
Zamurowało ją.
-Och!
- Pomyślałam sobie, że dla ciebie to bez różnicy - ciąg
nęła Molly. - Masz nowego chłopaka, pewnie sama chcesz
przenieść się gdzieś, gdzie nikt wam nie będzie przeszkadzać.
Mieć dom tylko dla siebie i...
- Ależ Joe nie jest moim chłopakiem. To mój szef. Skąd ci
przyszło do głowy, że...
-Robi bardzo dobre wrażenie - rzekła Molly. - Sama
chciałabym mieć takiego szefa. - Zciągnęła z kanapy śpią
cego kota i usiadła.
R S
- Joe jest w porządku, ale... - Boże, i co ona teraz po
cznie? Gdzie się podzieje? Co z nią będzie?
- Nie mów, że nic was nie łączy - nastawała Molly. - Nie
zaprzeczaj. Gdy tu przyszedł, od razu poczułam, że coś wi
si w powietrzu.
Coś wisi w powietrzu? Owszem, tak. Napięcie. I nic
więcej.
- Jesteśmy przyjaciółmi. To wszystko. Nie przejmuj się
mną. Znajdę inne mieszkanie. To żaden problem. - To nie
problem? Co ona wygaduje?
- Jesteś pewna? - zapytała Molly, przyglądając się jej
uważnie.
- Jestem pewna - powtórzyła. - Wyprowadzę się do koń
ca tygodnia.
- Nie musisz się tak śpieszyć, nie ma powodu.
Nie będzie z tym zwlekać. Nie ma na co czekać. Jeszcze
nim Joe nawiązał do tego tematu, sama doszła do wniosku,
że mieszkanie w takich warunkach nie jest dla niej dobre.
Nieco pózniej zamknęła się w swoim pokoju i obdzwoniła
wszystkie koleżanki, choć z góry wiedziała, jaki będzie re
zultat. Kilka tygodni temu szukała mieszkania i tylko Molly
miała wolny pokój.
W nocy nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok,
rozważając swoją sytuację. Właściwie nie ma wyboru. Jest
tylko jedno wyjście. Może zamieszkać u kogoś, kto jej to za
proponował. Choć nie powinna. Joe ma dla niej pokój, nale
ga, by się do niego przeniosła. Bo ma poczucie winy. I jako
dobry człowiek poczuwa się do odpowiedzialności.
Przez całą noc daremnie szukała innych rozwiązań, roz
patrywała plusy i minusy mieszkania z Joem. Nie dość, że bę-
R S
dą widywać się pracy, to jeszcze w domu. W dodatku ona go
kocha. Ukryła twarz w poduszce. Nieproszone obrazy ciągle
przesuwały się przed jej oczami. Joe przy śniadaniu, Joe przy
kuchennym stole. W weekendy pewnie chodzi po domu w luz
nych dresowych spodniach, boso... Aż jęknęła na tę myśl.
Będzie widywać go w przedpokoju. Gdy przyjdzie do sa
lonu, on będzie siedzieć w szlafroku i przeglądać gazetę. Nie,
nie, nie.
Męczyła się całą noc. Inne rozwiązania odpadały. Pozo
stało tylko jedno - to, na które nie powinna się zdecydować.
Wstała bardzo wcześnie i pojechała do pracy. Bez śniadania,
choć wiedziała, że nie powinna wychodzić z domu z pustym
żołądkiem.
Nie była w stanie niczego przełknąć. Może dopiero wte
dy, gdy wreszcie podejmie decyzjÄ™. Na razie zajmie siÄ™ pracÄ…,
oderwie myśli od swoich problemów. W budynku panowa
ła niezmącona cisza. Nikogo nie było. Joe miał dzisiaj ważne
spotkanie z dyrektorami, musiała przygotować mu materia
Å‚y. Jest cicho, nikt nie przeszkadza, nikt nie dzwoni. Powinna
szybko uwinąć się z robotą.
Nawet się nie spostrzegła, jak minęła godzina czy więcej.
Joe wszedł do pokoju. Wyglądał fatalnie. Jakby przez całą
noc nie zmrużył oka.
- No to jak? - zapytał bez wstępów, stając przy jej biurku.
Miał przekrzywiony krawat. - Jesteś gotowa?
Poderwała się z miejsca, podała mu papiery.
- Jeszcze tylko jedna rzecz i...
- Nie mówię o zebraniu - przerwał jej, kładąc dokumenty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]