[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wciągnęła powietrze.
- Materiał przywarł do rany - stwierdził Jim, tak jakby
Andie nie poczuła bólu. - Trzeba namoczyć.
- Och, na litość boską, przestań się ze mną cackać. Po
prostu oderwij. - Andie zamknęła czy. - No, ju\. Nic mi się nie
stanie.
- Kiedy nie mogę.
Otworzyła oczy. Zanim Jim zdołał ją powstrzymać, wolną
ręką złapała chustkę i mocno szarpnęła. Z otwartego
skaleczenia popłynęła świe\a krew. Andie zaczęła delikatnie
wsączać ją w chustkę.
- Daj. - Jim wepchnął poplamioną chustkę za pas z
narzędziami. - Jest brudna. Masz to. - Z tylnej kieszeni wyjął
czystą chusteczkę do nosa i przyło\ył do skaleczenia. - Gdzie
jest apteczka? - zapytał.
- Nie potrzebuję \adnej pomocy - zaprotestowała Andie. -
To małe zadraśnięcie. Zaraz przestanie krwawić.
- Coś takiego łatwo zainfekować.
- Nic mi nie będzie. W zeszłym roku miałam robiony
zastrzyk przeciwtę\cowy.
- Gdzie jest apteczka?
- W mojej skrzynce z narzędziami. W głównej łazience.
Jim zaprowadził protestującą Andie do łazienki.
- Siadaj - kazał jej usiąść na opuszczonej mahoniowej
desce zakrywającej zabytkowy sedes z malowanej porcelany. -
Przytrzymaj przez chwilę. - Umieścił jej palce na chusteczce i
odwrócił się, \eby otworzyć skrzynkę z narzędziami.
Andie zaczęło się podobać, \e tak się o nią troszczy.
Obserwowała Jima, gdy sięgał po apteczkę. Był pewny siebie i
nieco despotyczny, ale równocześnie taki miły... śaden
mę\czyzna nie skakał tak jak on teraz wokół niej od... od
niepamiętnych czasów. Prawdę powiedziawszy, od chwili gdy
jako młoda dziewczyna opuszczała dom ojca.
Nathan Bishop zawsze był opiekuńczy, bez względu na to,
czy kobiety sobie tego \yczyły, czy nie. Natomiast mą\ z
zasady wymagał od Andie, \eby to ona troszczyła się o niego,
wręcz mu nadskakiwała. Z wiadomym skutkiem. Przysięgła
sobie nigdy więcej nie powtórzyć tego błędu. Nie zostanie
niczyją \oną. Nigdy.
- Podaj mi rękę - poprosił Jim, klękając przed Andie.
Obok niego na ziemi stała apteczka. - No, chyba przestało
krwawić - stwierdził.
- Mówiłam ci, \e tak będzie.
Zignorował tę uwagę i rozerwał opakowanie sterylnego
opatrunku.
- Mo\e trochę szczypać - uprzedził.
Szczypało, i to jak diabli, ale Andie powstrzymała się od
jęku i pozwoliła Jimowi opatrzyć rękę. Delikatnie oczyścił
zadraśnięcie, a potem na nie podmuchał, \eby mniej piekło.
- Gdzie się tego nauczyłeś?
- Moja siostra Janet ma czworo dzieci, a Jessie jedno. -
Wytarł własne palce, a potem wycisnął z tubki trochę
aseptycznego \elu i rozsmarował wzdłu\ skaleczenia. Długie,
lecz dość płytkie, biegło od wierzchu dłoni a\ pod palce.
Zaczynało ju\ się zasklepiać, ale Jim uznał, \e nale\y zało\yć
opatrunek. - śeby zachować czystość i chronić przed
ponownym otworzeniem się skaleczenia - wyjaśnił,
przykładając zło\oną gazę i przylepiając ją plastrami.
Andie uznała tak solidny opatrunek za sporą przesadę, ale
nie miała serca powiedzieć o tym Jimowi.
- Dziękuję - szepnęła.
- Nie ma za co. - Pochylił się i pocałował jej palce tu\
przy opatrunku. - Teraz ju\ wszystko będzie dobrze - dodał
miękkim głosem, zupełnie jakby pocieszał małego siostrzeńca
lub siostrzenicę.
Andie poczuła nagle łzy pod powiekami. Jim był taki
kochany... Zamrugała szybko i czubkami palców dotknęła
jego policzka.
- Naprawdę nie chciałam zranić twoich uczuć -
powiedziała łagodnym tonem, gdy spojrzał na nią zdziwiony.
- Wiem. - Odwrócił dłoń Andie i przycisnął do własnego
policzka, a potem zło\ył na niej lekki pocałunek. - A ja wcale
się z ciebie nie śmiałem - wyjaśnił. - Rozbawiła mnie nasza
głupota. Zrozumiałem, co chciałaś mi powiedzieć. I zgadzam
się z tobą. Flirtowanie w miejscu pracy to nie jest dobry
pomysł. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Będziemy więc
flirtować gdzie indziej. Zgoda?
Andie nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
- Zgoda. - Zapragnęła nagle, aby Jim na przekór
wszystkiemu mocno ją teraz pocałował i przytulił. Pochyliła
się i zbli\yła twarz do jego twarzy.
- Andie, przepraszam, \e przeszkadzam.
Drgnęła nerwowo. Pewnie zerwałaby się na równe nogi i
zaczęła się niezręcznie tłumaczyć, gdyby Jim nie przytrzymał
jej za kolana. Nabrała głęboko powietrza i odwróciła głowę w
stronę drzwi.
- Słucham, Brooker - powiedziała spokojnie - o co
chodzi?
- Mówiłaś, \ebym tu przyszedł, gdy tylko skończę robotę
na górze, w łazience dla słu\by - wyjaśnił. Był czerwony jak
rak. Nawet na czubkach uszu. Przenosił zdumiony wzrok z
szefowej siedzącej na sedesie na klęczącego przed nią
mę\czyznę. - Więc... - zająknął się - więc jestem.
- To dobrze. Bardzo dobrze. Mo\emy zaczynać. - Andie
spojrzała na Jima. - Ju\ wszystko gotowe?
- Tak. Jeśli będziesz chroniła opatrunek przed brudem, nic
złego nie powinno się stać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]