[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lustrują mnie ciekawymi, a czasem nawet podejrzliwymi spojrzeniami. Teraz i ja byłam
jednym z Dziwaków, może najbardziej rzucającym się w oczy swoją cudzoziemskością.
Mnie, która zawsze uważała, że znika niemal w każdej grupie, która wyobrażała sobie, że
może przyglądać się innym, pozostając w tle, dano teraz odczuć, co znaczy być cierniem w
oku tainaronian.
Królowa Trzmieli siedziała naprzeciw mnie. Toteż gdy ochłonęłam z pierwszego
wrażenia, mogłam wpatrywać się w nią do woli, w jej matczyną postać w obcisłym stroju w
tygrysie pasy, w jej włochatą ciemną twarz rozświetloną mglistym poblaskiem pręcików
wzrokowych.
Zaczynamy! zakomenderowała Królowa Trzmieli donośnym basem, który również
przywodził na myśl bzyczenie słonecznej łąki. Psammotettix, pan pierwszy!
Obróciwszy się, dostrzegłam, że pod tym majestatycznie brzmiącym imieniem kryje się
szarawy, skromnie, niezgrabnie wyglądający osobnik, który od początku spotkania
bezustannie mruczał coś pod nosem. Przypuszczam, że powtarzał swoje wspomnienie, żeby
go nie zapomnieć w najważniejszym momencie.
Psammotettix niezwykle szybko zaczął snuć długą opowieść. Prawie nic z niej nie
zrozumiałam, bo przerywały ją być może dla wzmocnienia efektu szczególne
pomlaskiwania i burczenia, które w kulminacyjnych momentach tak przypuszczałam
zmieniały się w chrapliwe krakanie. Zrozumiałam jedynie dwa słowa, ponieważ
Psammotettix powtórzył je wielokrotnie: piana i pęcherzyk , ale to wszystko.
Natomiast pozostali uczestnicy Dnia Wspomnień słuchali opowiadania Psammotettixa z
dużym zainteresowaniem, a kiedy skończył, okazywali mu swoje uznanie w najróżniejszy
sposób: stukając połówkami chitynowych pancerzy, bębniąc, połyskując, zmieniając barwy
albo głośno łącząc kończyny.
Królowa Trzmieli uniosła młoteczek czy raczej krótką, w blasku świec połyskującą
złotem pałkę i zastukała kilkakrotnie w stół.
Przyjęte! obwieściła, zwracając się w stronę Kieszonkowca i zachęcając go gestem,
aby przemówił.
Byłem raz za granicą zaczął cienkim głosem wyraznie zdenerwowany
Kieszonkowiec, lecz przerwało mu wycie pozostałych Dziwaków:
Nieprawda! Nieprawda!
Wtedy młoteczek zastukał ponownie, hałasy ucichły i Kieszonkowiec wrócił do początku:
Raz za granicą, w dużym mieście, w poszukiwaniu pracy poszedłem do pewnego
centrum handlowego. Było to w wigilię wielkiego święta i w sklepach aż się roiło od
klientów, w głośnikach ogłoszenia przeplatały się z muzyką, a całą uwagę kupujących
przyciągały błyszczące witryny i głośne prezentacje produktów. Warunki, że tak powiem,
były doskonałe i też drugiego tak owocnego dnia chyba nie miałem w całej mojej karierze.
W tym momencie Kieszonkowiec przerwał i przy stole podniósł się pomruk
niezadowolenia; zobaczyłam ściągnięte usta Królowej Trzmieli.
Nie mogę tego przyjąć oświadczyła, lecz Kieszonkowiec wykrzyknął pospiesznie:
Nie skończyłem, to jeszcze nie koniec! No więc, kiedy tuż przed zamknięciem centrum
handlowego szykowałem się do wyjścia ze swoim łupem, obok mnie przemknęła wytworna
dama z kołyszącą się na ramieniu małą, ozdobioną perłami torebką. Wprawnym okiem od
razu spostrzegłem, że jej srebrny zamek tylko wygląda na zamknięty, więc błyskawicznie
ruszyłem za nią. Zrównawszy się z damą, zrobiłem coś takiego (machnął w powietrzu ostrym
pazurem), torebka bezszelestnie się otwarła i po chwili w swojej siatce miałem już jak
sądziłem spory zwitek tamtejszej waluty. Lecz oto (i tu Kieszonkowiec uniósł w górę
kończynę, domagając się ciszy, ponieważ goście znów zaczęli hałasować) cóż ujrzały moje
oczy, gdy w swojej kryjówce zacząłem dokładniej badać zdobycz? Banknoty okazały się
cienkimi, zupełnie pustymi karteluszkami z wyjątkiem jednego, na którym było napisane,
było napisane...
W tym momencie Kieszonkowiec urwał i zaczął się wiercić na siedzeniu, spoglądając
błagalnie na Królową Trzmieli.
Mów dalej odezwała się, kiwając zachęcająco głową, lecz to go nie uspokoiło.
Nie, nie mogę tak przy wszystkich wydusił z siebie wreszcie, wskazując na
siedzących przy stole gości.
Zapomniał wspomnienia! rozległ się krzyk, a po nim drugi:
To wcale nie jest dobre wspomnienie!
Podejdz tu! rozkazała Królowa Trzmieli. Powiedz mi na ucho. Rozważę sprawę.
Kieszonkowiec podszedł do Królowej Trzmieli i szepnął jej parę słów. Wytężyłam słuch,
ale byłam zdecydowanie za daleko; zrobiłam się zła na siebie, że takie miejsce sobie
wybrałam, bo koniecznie chciałam wiedzieć, co też na tej kartce takiego było, że
rozgoryczenie Kieszonkowca zmieniło się w dobre wspomnienie.
Niechaj będzie! powiedziała, obracając się, Królowa Trzmieli i ku mojemu
przerażeniu teraz na mnie spoczęły jej oczy, przy czym soczewki pręcików wzrokowych
zalśniły dziwną barwą.
Wtedy przydarzyła mi się rzecz zaskakująca: moja przeszłość zniknęła. Rozpłynęła się w
milionach innych przeszłości i we wrzawie nieprzeliczonych wspomnień nie potrafiłam
odróżnić nic swojego ani jednego dobrego czy złego wspomnienia.
Było to tak, jakby zawaliły się mury i zniknęły granice, jakby pękły tak potrzebne
tamy i w zalewającym mnie strumieniu dostrzegłam strzępy dawno zasłyszanych rozmów,
dialogi z powieści i filmów oraz wir twarzy i losów ludzkich, kipiący obok mnie niczym
wzburzony kilwater.
Udało mi się jednak wszystko to przejrzeć na wskroś i zobaczyć nieporuszoną,
majestatyczną twarz Królowej Trzmieli i napotkać jej rozkazujące spojrzenie, w którym
pałała iskierka niezadowolenia. W odruchu beznadziei uchwyciłam jedno z wirujących wkoło
mnie wspomnień i o dziwo! wiedziałam, skąd pochodzi: była to odpowiedz w ankiecie
pewnego tygodnika, w której proszono czytelników o wspomnienia z najwspanialszych chwil
swojego życia. Modląc się w duchu, żeby zadowolić Królową Trzmieli i aby nikt nie
spostrzegł oszustwa, zaczęłam:
Zdarzyło się to może dziesięć lat temu. Mój ukochany głaskał moją twarz. Wtedy nagle
poczułam, że staję się lekka. Przed moimi oczyma otwarły się jakieś drzwi, za nimi był jasny
pokój. Tak jasnego pokoju nie widziałam ani przedtem, ani potem. Weszłam do środka. I było
mi tak dobrze jak nigdy.
To wszystko. Lecz mówiąc z pamięci, która z fotograficzną dokładnością odtwarzała
tekst, kolejne zdania tego krótkiego wyznania, zrozumiałam, że nie dopuściłam się żadnego
oszustwa. To, co się zdarzyło tej kobiecie, zdarzyło się mnie: przypomniałam sobie zapach
palców ukochanego i to, że było to w pierwszy chłodny, cudowny dzień, który przyszedł po
długim lecie.
I oszołomiona nieprzebranym bogactwem swojego życia zamilkłam w oczekiwaniu na
stukot złotego młoteczka.
Przyjęte! zagrzmiał bas Królowej Trzmieli i w jej twarzy dostrzegłam zawoalowany
uśmiech, jakby poczuła właśnie na podniebieniu jakąś niewymowną słodycz. A zatem i moje
wspomnienie, mimo że kradzione, włączyła do swego zbioru, do wielkiego zbiornika nektaru,
stanowiącego podstawę jej całego gospodarstwa, do plastrów, z których czerpała radość i
gościnność i których żaden złodziej nigdy nie opróżni.
Narożnica zbrojówka
List dwudziesty piąty
Pamiętasz entomologa, któremu się zdawało, że zobaczył na ziemi narożnicę zbrojówkę?
Ucieszył się i wziął ją do ręki, lecz po chwili stwierdził, że to zwykły spróchniały patyk. Był
zawiedziony i oczywiście od razu rzucił go na ziemię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]