[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Panie inspektorze! - W głosie Madziara zabrzmiało jakby rozbawienie. Przecież pan go
zna i wie, że on nie popuści, kiedy usłyszy o jakiejś zbrodniczej sekcie... Dając mi tę sprawę,
wiedział pan, że pana stary kumpel nie da mi żyć i tak długo będzie mnie męczył, aż wszystko
mu opowiem. No i puściłem farbę... Cała wina spada na mnie. A on chce tę sprawę dalej
poprowadzić sam... Oczywiście w ścisłym kontakcie ze mną. Jego atutem są umiejętności
szachowe. Potrafi udawać i żółtodzioba, i Karpowa. Był kiedyś arcymistrzem. Gra w szachy
to dobry pretekst, aby się zaprzyjaznić z Czekańskim, który jest wybitnym szachistą.
- Mówisz, Junior, że go znam. - Fałoch zamyślił się na kilka sekund. - Tak, znam dobrze
Romana. I dlatego boję się o niego, nie chcę wpierdolić na minę starego kumpla...
- Proszę się o to nie martwić - przerwał mu Madziar. - On dzwoni do mnie o stałych
porach, a wie pan, jaki jest obowiązkowy Jeśli nie zadzwoni, to znaczy, że nie żyje...
- Popierdoliło cię?! - Fałoch wstał i nie mógł ukryć gniewu. - No i co będzie, jeśli właśnie
nie zadzwoni? Jeśli Czekański jest naprawdę zbrodniarzem z sekty i zabije Romana? Co
wtedy zrobisz? A mnie wezwą do ministra... Mówisz, żebym się nie martwił, bo on do ciebie
codziennie dzwoni. Ale ja właśnie martwię się, że nie zadzwoni! A zresztą, co ty mówisz?! -
wrzasnął Fałoch. - Jak to dzwoni?! To on już tam jest?!
Junior spuścił wzrok i milczał. Fałoch szybko się opanował. Wstał, odkręcił kran w rogu i
demonstracyjnie włożył obie dłonie pod strumień wody. W gabinecie zniknęły promienie
słońca. To wcale nie zmartwiło Fałocha.
Dom Seniora Eden", 4.07.2006, 3:25
Jarosław Pater zagryzał wargi. Mówił z coraz większym trudem.
- I co, jak dalej było? - policjant wolno cedził słowa. - Pewnego pięknego dnia zaginął
Czekański...
- Proszę wyjść z mojego gabinetu! - wrzasnął Libling. - Jak pan śmie zakłócać spokój i
wysuwać pod moim adresem jakieś oskarżenia?! Jest pan na terenie prywatnym! Moim
terenie! Proszę go opuścić, ale to już!
- Dlaczego dopiero teraz mnie pan wyrzuca? - zapytał Pater. - A nie od razu, kiedy pana
obudziłem w środku nocy? Odpowiem na to pytanie. - Poprawił się na krześle. - Był pan po
prostu ciekaw, co ja wiem. A teraz obudził się w panu lew, bo zdaje się panu, że nic więcej nie
wiem. A może stał się pan lwem, bo czymś pana dotknąłem... Może idę właściwym tropem?
Wyjaśnijmy sobie dwie rzeczy. - Pater z charakterystycznym świstem wciągnął przez zęby
powietrze, jakby chciał osuszyć bolący ząb. - Po pierwsze, nie prowadzę żadnego oficjalnego
śledztwa w tej sprawie i występuję przed panem jako osoba prywatna, w dodatku na urlopie.
Po drugie, nawet gdybym potajemnie nagrywał to, co pan mi powie, to może pan za chwilę
udawać pijanego i potem każdy pański ewentualny obrońca będzie wnioskował o
nieuwzględnianie tego nagrania jako dowodu nawet bez badań fonoskopijnych. I każdy sąd
przychyli się do tego wniosku. To co? Porozmawiamy jeszcze chwilę czy chce pan, żebym to
ja dziś przywitał pańskich touroperatorów - wypowiedział to słowo z wyraznym
obrzydzeniem - i już na wstępie powiedział, że znalezli się w Domu Seniora Inferno"?
- No so jest, kurwa? - zabełkotał Libling. - Gadasz szy, kurwa, nie gadasz?
- Szybko odkrył pan, doktorze, że Maziarski jest pseudoinwalidą.
- A niby jak to odkryłem?
- Jest pan specjalistą od zmiany wyglądu. Zawodowcem. Nie oszukał pana ktoś, kto
wygląd zmienia po amatorsku. Farbuje włosy i udaje inwalidę. Bezbłędnie pan rozpozna, czy
ktoś swój inwalidzki wózek obsługuje od dawna, czy od kilku tygodni, prawda?
- No dobszsze... No i so dalej?
- Maziarski coś wywęszył. Mógł być agentem. Co gorsza, mógł coś odkryć. Na przykład
coś śmierdzącego w sprawie śmierci Adeli Wozniak, która złamała sobie kręgosłup,
zjeżdżając w dół po schodach na zaciągniętym ręcznym hamulcu. Alkoholizm i przeszłość
Marcina Ryby też nie uszłaby uwadze agenta. A najgorsze było to, że Maziarski zaprzyjaznił
się z Czekańskim. Z sadystą, który lubił dręczyć psychicznie ludzi. I ten sadysta znika nagle z
twojego, przepraszam, pańskiego sanatorium. Może ktoś go zabił? Kolejna tajemnicza śmierć
w Edenie", w raju dla seniorów? W pańskim pachnącym sosnowym lesie pojawiają się
długowłosi, pozbawieni skrupułów młodzieńcy z prasy brukowej. Ich komórki nieustannie
dzwonią. Zanieczyszczają torebkami po hamburgerach pańskie wyżwirowane ścieżki. Za
drzewami i w krzewach pojawiają się produkty ich niezdrowej przemiany materii. Tego by
pan już nie zniósł. Pański Dom Seniora zostaje przechrzczony na znikający punkt", a
Rzeznik z Milanówka" staje się nagle w tytułach brukowców doktorem Inferno" albo
doktorem Potasikiem", jak ten od łowców skór". Mam mówić dalej czy w końcu coś pan
powie swym pijackim głosem?
Twarz Liblinga spurpurowiała i pokryła się sinymi plamami. Paterowi zdawało się, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]