[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na fali gospodarczego boomu, i okoliczne pomarańczowe wzgórza. Przyszło mu do głowy, że tę
perspektywę pomogła mu osiągnąć nie tylko zemsta.
Czegoś nauczył się od Cidry. Jej łagodna natura stępiła w nim zaciętość. QED było bogate w rudy i
minerały. Firmy i jednostki wydobywały swoje majątki z ziemi z pomocą wszechobecnych tirantuli.
Przechodząc przez lądowisko w drodze do terminalu, Severance musiał ustąpić jednemu takiemu
ruchomemu metalowemu monstrum. Przydatne przy pokonywaniu nierównego terenu długie, cienkie
wsporniki, podobne do odnóży insektów, minęły jego but o centymetry.
- Hej tam, na górze! - zawołał do mężczyzny zajmującego miejsce kierowcy. - Jeśli nie umiesz tym
kierować, to ktoś da ci w końcu szkołę.
- Nie potrzebuję rad, jak to robić - odparł były górnik w średnim wieku. - A szkoły też nie
potrzebuję. Znowu jesteś tutaj, Severance? Zatęskniłeś do miejscowych mordowni?
- Tęsknię tylko do tego, żeby uwolnić cię od zbędnych pieniędzy, Tanner. Myślę, że zagramy w
wolny rynek. - Severance przystanął obok tirantuli, zatrzymanej przez kierowcę. - Chcesz spróbować,
czy uda ci się odzyskać chociaż część tego, co straciłeś za mojej ostatniej bytności?
- Jasne, ale zagramy moimi kośćmi. - Tanner wyszczerzył zęby w uśmiechu, a setki bruzd na jego
ogorzałej twarzy jeszcze się pogłębiły.
- Gdybym pozwolił ci używać twoich kości, znaczyłoby to, że jestem za bardzo nabuzowany, żeby
grać.
- Nikomu nie ufasz, co, Severance? - powiedział z kpiącym podziwem Tanner.
Severance się zamyślił. Dawniej natychmiast potwierdziłby ten domysł.
- Powiedzmy, że nikomu z wyjątkiem pewnej znajomej kobiety - odrzekł po chwili.
- Severance, jesteś głupcem, jeśli jedyna osoba, której zdecydowałeś się zaufać, jest kobietą. Moim
zdaniem, sam się prosisz o kłopoty.
- Tymczasem sobie radzę. Do zobaczenia wieczorem. Ale przyniosę swoje kości. - Ruszył naprzód, a
tirantula zaczęła się oddalać.
Tym razem nie zamierzał spędzić na QED więcej niż jednej nocy. Nie obchodziło go już, czy nie
straci kilku lukratywnych kontraktów przez zbyt szybki odlot. Nie obchodziło go, że po zaledwie
jednej nocy znów czeka go sześć tygodni w pustej przestrzeni. Zależało mu tylko na tym, by jak
najszybciej znalezć się z powrotem na Lovelady.
Sześć tygodni drogi z Renesansu było najdłuższym i najbardziej samotniczym okresem jego życia,
gorszym nawet niż ponure miesiące po śmierci Jeude a. Wtedy przynajmniej miał do towarzystwa
wyrzuty sumienia i żądzę zemsty. Teraz oprócz Freda towarzyszyły mu tylko wspomnienia o Cidrze.
Statek wydawał się bez niej żałośnie pusty. Początkowo bardzo go to zdziwiło. Przecież przywykł do
tego, że na pokładzie oprócz niego jest jedynie Fred. Nie powinien reagować takim stresem na to, że
znów został sam. A jednak tak właśnie reagował. Rano budził się, tęskniąc za zapachem gorącej
kofady i za kimś, z kim mógłby tę kofadę wypić. Stawał pod prysznicem, a w głowie kłębiły mu się
obrazy Cidry marnującej wodę. Wszak do przesady uwielbiała czystość i zawsze ślicznie pachniała.
Tęsknił nie tylko za tym. Cidra miała niezwykłą umiejętność spędzania z nim czasu bez oczekiwania,
że będzie ją czymkolwiek zabawiał. Z Cidrą można było pomilczeć. Czasem godzinami czytała coś
na koi albo zajmowała się programowaniem, podczas gdy on ćwiczył na trenażerze lub bawił się
swoim ulubionym gadżetem. A jednak zawsze miał świadomość jej obecności, miłą i bardzo
satysfakcjonującą. Z pasażerki Cidra stała się prawdziwą towarzyszką podróży.
Co więcej, znosiła jego humory. Wiedział, że nieraz dostało jej się od niego całkiem bez pwodu. Ale
ani nie dąsała się, ani nie płakała. Naturalnie najbardziej brakowało mu możliwości objęcia Cidry.
Wspomnienia jej ciepłego, kobiecego ciała dręczyły go przez całą drogę z Renesansu i niewątpliwie
miały tak samo dręczyć podczas powrotu. Niepokoiły go również inne myśli. Wyobrażał sobie Cidrę
w jej domu w Klementii, idealny spokój dookoła i rytuały, przy których była wychowywana.
Ale odzywał się w nim także głos, szepcący mu, że Cidra nigdy nie będzie szczęśliwa w Klementii.
Po tym wszystkim, co zaszło, nie była już Harmoniczką. Jej namiętność, jej duch i siła musiały odciąć
ją od tego świata tak samo bezwzględnie, jak niezdolność do telepatycznej łączności.
Jeśli zaś Cidra nie mogła liczyć na osiągnięcie szczęścia w Klementii, miał prawo wziąć ją z sobą.
Był o tym coraz bardziej przekonany, odkąd wsadził ją na statek lecący na Lovelady. Miał prawo ją
wziąć, bo teraz należała do niego. I zawsze będzie do niego należeć. Jeśli jeszcze tego nie rozumiała,
musiał jej to uświadomić.
Przemożne pragnienie powrotu po kobietę, do której rościł sobie prawo, sprawiło, że idąc do
terminalu, przyśpieszył kroku. Im szybciej załatwi interesy na QED, tym lepiej. Czekała na niego
najważniejsza sprawa w życiu.
Odjedziesz z nim, kiedy po ciebie wróci, prawda, Cidro? - Talina Peacetree uśmiechnęła się
łagodnie do córki, siedzącej naprzeciwko na białej kamiennej ławce. Twardy kamień zamienił w
filigranową, znakomicie wyważoną stukturę znany rzezbiarz. Jego praca kosztowała mnóstwo
pieniędzy, ale Talinę i jej męża Garna było na to stać. Ogród pochłonął zresztą znacznie więcej
wydatków. Różne odmiany drzew pala, specjalnie posadzonych w szpalerach przez ogrodnika,
rzucały miły cień. Równo rozmieszczone klomby kwiatów dodawały barw i aromatów
nieskazitelnemu krajobrazowi. Wszędzie panowała harmonia.
- Jeśli wróci, to z nim odjadę. - Cidra wykonała ostatni gest
zrytualizowanej ceremonii picia wina eterycznego i podała matce kryształowy puchar pełen
złocistego płynu. Spojrzała jej prosto w oczy. - Ale odejdę nawet wtedy, jeśli się nie zjawi.
Talina spokojnie skinęła głową, całkowicie pogodzona z tą decyzją.
- Wiem. Zawsze wiedziałam, że któregoś dnia odejdziesz. Pamiętaj tylko, że gdybyś chciała kiedyś
na pewien czas wrócić, to zawsze znajdziesz w Klementii miejsce.
- Nigdy nie zerwałabym więzi z domem. Mimo że nie jestem prawdziwą Harmoniczką, Droga jest
moją częścią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl