[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zasugerowała to samo.
- Chodzmy na spacer na klif"? - przeczytał na głos. - To
brzmi niemal jak grozba. Jakby ktoś chciał, żebyś myślała, że
to ode mnie.
- Ale ty nie masz powodu, żeby mi grozić.
Ben przytaknął i spojrzał mi w twarz. Jego wzrok
zatrzymał się na moich ustach odrobinę dłużej, niż powinien.
Nie rozwinął tematu.
- Masz jakiś pomysł, kto je mógł przysłać? - spytał.
- Miałam nadzieję, że mi powiesz.
- Może lepiej zajmiemy się tym pózniej?
- O ile będę miała jakieś pózniej.
Ben westchnął i rozejrzał się po sali. Nikt na nas nie
patrzył, więc wziął zdjęcie kapliczki i położył je sobie na
kolanach. Oddał mi je po zaledwie kilku sekundach.
- Nic - wyszeptał. - Nic?
Pokręcił głową i szybko przeciągnął palcami nad drugą
fotografią i wycinkiem.
- Tylko bawełna - dodał.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że wyczuwam tylko ciebie, twoje ubrania i
spodnie. Musiałaś mieć fotografie w kieszeni przez dłuższy
czas. Oryginalna energia zniknęła.
- Więc dotknij mnie - zaproponowałam. Pamiętałam, co
mówił ubiegłej jesieni - jego moc działała najskuteczniej, gdy
miał bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem.
Przysunęłam dłoń do jego dłoni. - Nie teraz - powiedział.
- Zatem kiedy?
Ben ponownie spojrzał na zdjęcie kapliczki. - To nie jest
dobry moment - wyszeptał. Ale i tak mnie dotknął.
Jego dłoń przesuwała się po mojej. Poczułam dreszcz.
Delikatnie złapał moje palce, jakby wciąż bał się, że zrobi mi
krzywdę.
Nie puszczaj!" - krzyczałam w środku. Każda komórka
mojego ciała pragnęła, by nadal mnie dotykał.
Po krótkiej chwili puścił moją rękę. Otworzył oczy i
przesunął się wraz z krzesłem trochę do tyłu.
- No i?
- Nic - rzekł. Starał się uspokoić oddech.
- Jak to nic"? Nie poczułeś nic?
- Nic niebezpiecznego - poprawił mnie.
- Więc co? - naciskałam, widząc jego spoconą twarz.
- Tak na marginesie, powinno ci ulżyć - mówił Ben,
ignorując moje pytanie. - To dobra wiadomość. Oznacza, że
ktoś prawdopodobnie próbuje tylko z tobą pogrywać.
Wiedziałam, że ma rację, że powinnam wyluzować, ale
byłam zawiedziona. Jak to możliwe, że dotknął mnie i nic nie
poczuł, podczas gdy mnie wystarczy spojrzeć na niego tylko
raz, by zacząć drżeć?
- Może spróbujesz jeszcze raz? - zasugerowałam. - Nie
dotknąłeś mnie zbyt mocno.
- Przykro mi, że nie jest to odpowiedz, na którą liczyłaś.
- Po prostu nie rozumiem - stwierdziłam, starając się
zachować spokój, chociaż każda komórka w moim ciele
zdawała się rozpadać na tysiące kawałków. - Jak to możliwe,
że nic nie czujesz... po tym wszystkim?
- Ja też nie darzę cię teraz szczególną sympatią. - Za
moimi plecami stał Pot - man.
, W klasie wybuchł śmiech. Nauczyciel ciągnął żarcik,
opowiadając uczniom o szczenięcej miłości, którą przeżył w
piątej klasie - coś o dziewczynie z warkoczykami, danym w
prezencie jabłku w karmelu i że on również poprosił o zmianę
miejsca.
Na koniec uraczył mnie kozą za porzucenie partnera. I
jedynką za brak wyników w eksperymencie z pH.
Zerknęłam na Tate'a, który najwyrazniej się poddał i
pozostałe liście sałaty potraktował jako przekąskę. Wstałam i
usiadłam obok niego z przodu sali. Nie uraczyłam Bena ani
jednym spojrzeniem więcej.
Rozdział 22
5 marca 1984
Drogi Pamiętniczku!
Wczoraj w mojej głowie rozbrzmiewał głos. Należał do
matki. Krzyczała.
Z początku myślałam, że to działo się naprawdę, że
naprawdę wrzeszczała z bólu i błagała o pomoc. Wyszłam z
pokoju i szukałam jej w domu i na zewnątrz. Ale matki nie
było. Jej auto też zniknęło.
Myślałam, że zaczynam wariować, ale jakąś godzinę
pózniej Jilly zadzwoniła ze szpitala i powiedziała, że matka
potknęła się, kiedy wychodziła ze sklepu. Upadła i mocno
uderzyła się o chodnik. Musieli jej założyć na głowie kilka
szwów.
Kiedy odłożyłam słuchawkę, przypomniałam sobie
rysunek, który podarłam na zajęciach pani Trigger. Płakałam,
aż usnęłam.
Z miłością,
Alexia
Rozdział 23
Do końca dnia wszyscy w szkole wiedzieli już, co się
wydarzyło na chemii - że Ben nic już do mnie nie czuje.
Większość komentujących mówiła, że to dobrze, bo
gdybyśmy zostali parą, skończyłabym gdzieś w jakimś
płytkim grobie.
Ale podsłuchałam też, jak pierwszoklasistka powiedziała
znajomym, że to tragiczna nowina.
- On uratował jej życie - przypomniała im. Kimmie
stwierdziła, że wiadomość nie jest ani dobra, ani zła.
- Dawałam ci już wykład o zaletach odpuszczenia sobie
Bena i życia dalej, ale fakt, że on porzucił swoją nowo
przyjętą zasadę niedotykania na chemii... To ma potencjał. Nie
wspominając o tym, że jest naprawdę podniecające.
Wiem, że miała rację o odpuszczeniu sobie, szczególnie,
że Ben nie wyczuł wokół mnie niebezpieczeństwa. No i
obiecałam zostawić go w spokoju.
Nie wyglądał, jakby miał coś przeciwko.
Lekcje dobiegły końca, odpracowałam moją podwójną
kozę za WF oraz chemię i nareszcie poszłam do Knead, gdzie
miałam zacząć pracę nad nową rzezbą. Ugniatałam glinę na
blacie, ciesząc się terapeutycznym działaniem każdego ruchu
dłoni.
Gdy lepki materiał przeciskał mi się przez palce i
pokrywał skórę, różne obrazy zaczęły pojawiać się w mojej
głowie. Starałam się je od siebie odsunąć, skupić się na
chłodnej substancji i relaksie. Ale po zaledwie paru minutach
samotności usłyszałam czyjeś energiczne kroki na schodach z
tyłu. Z początku sądziłam, że to Spencer, jednak po chwili
dobiegł mnie głos.
- Wchodzę! - zawołał Adam. - Docieram do pracowni,
zaraz minę zlew!
Obejrzałam się. Chłopak stał zaledwie kilka metrów ode
mnie.
- Mam nadzieję, że tym razem cię nie przestraszyłem -
powiedział.
- Ha, ha. - Powstrzymałam uśmiech.
- Zadzwoniłbym do ciebie na komórkę i uprzedził, że idę
na górę, ale nie dałaś mi swojego numeru.
- Nic mi nie jest - zapewniłam go, nie umiejąc
powstrzymać chichotu.
- Nad czym pracujesz? - Rzucił okiem na mój blat.
- Jeszcze nie wiem. Za dobrze się bawię pastwieniem się
nad gliną, żeby wyczarować teraz coś konkretnego.
- Powinienem się bać?
Pochwyciłam grudę gliny jak piłkę baseballową, gotowa
rzucić nią w chłopaka. Ostatecznie uderzyłam masą o blat.
- Kolejny ciężki dzień? - spytał.
- Już ci mówiłam, że to raczej kwestia ciężkiego roku. - I
mimo tego nadal nie pozwolisz mi zaprosić cię na kawę. -
Pokręcił głową, jakby ta myśl była oburzająca. - Nawiasem
mówiąc, uporządkowałem wszystkie walentynkowe rzeczy.
Myślę, że panie z ośrodka pomocy będą zachwycone.
- Poważnie? Skończyliśmy? Skinął.
- Rzezby są właśnie w piecach.
- Dziękuję - rzekłam niemal w zachwycie.
- Nie ma sprawy. - Adam uśmiechnął się lekko. Na jego
policzku ukazał się dołeczek. - Nudziłem się. Spędzam tu o
wiele za dużo czasu.
- Czemu?
- Mógłbym cię spytać o to samo. Ty chyba też miałaś
dzisiaj wolne?
Wzruszyłam ramionami i popatrzyłam na blat.
- Rzezbienie pomaga mi się zrelaksować. To mój sposób
ucieczki.
- Cóż, ja też uciekam. Mam okropnego współlokatora,
który ma jeszcze bardziej okropną dziewczynę. Całe dnie
spędzają w domu, monopolizują telewizor, wyjadają moje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]