[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdumiona niezwykłą siłą swoich doznań.
- Cudowne, oszałamiające... - Przeciągnął się leniwie.
- Nie wiem, jak ty, ale pode mną naprawdę zadrżała
ziemia - powiedziała żartobliwie.
- Dziewięć w skali Richtera. - Pokiwał głową.
- Co najmniej. A może i dziesięć.
- Może. Jedno, czego nie rozumiem, to dlaczego
zwlekaliśmy z tym tak długo - powiedział z udawanym
zdziwieniem.
- Długo? Moim zdaniem to się stało całkiem szybko.
Znamy się przecież od dwóch tygodni. - Tak, dodała
w myślach, to nie do wiary, że w tym czasie Jake Do-
nahue stał się dla niej tak ważny, że z trudem przycho-
dziło jej wyobrazić sobie życie bez niego.
Przyciągnął ją do siebie i ucałował.
- Dwa tygodnie - szepnął. - A czuję się tak, jak gdy-
bym znał cię od lat, Hallie. Jakbym wiedział o tobie
wszystko. To wspaniałe uczucie... - Wyczuł, że odru-
chowo zesztywniała. - Co się stało? - zapytał natych-
miast. - Powiedziałem coś nie tak?
- Nie... tak... - zaplątała się. - Rzeczywiście, wczoraj
byliśmy bardzo blisko siebie, wciąż jesteśmy, ale... Ciągle
nie wiem, czy cię znam, Jake. Nic o tobie nie wiem.
Jake przytulił ją mocniej. Powinien wiedzieć, jeszcze
zanim zaczęło się to wszystko, że ta chwila kiedyś na-
stąpi. Nie mógł przecież bez końca zwodzić Hallie. Mu-
siał się przed nią otworzyć.
S
R
- Co chcesz wiedzieć? - spytał, zdecydowany na ab-
solutną szczerość, choćby była najbardziej bolesna.
Hallie usiadła na łóżku i przykryła się prześcieradłem.
Oplotła kolana ramionami i uśmiechnęła się do niego
lekko.
- Zacznijmy od tego, kim jesteś.
Założył ręce za głowę i wbił wzrok w sufit.
- Nazywam się Jacob William Donahue - odparł.
- To niewiele mi mówi, Jake.
- W moim życiorysie nie ma nic specjalnego - wes-
tchnął. - Wychowałem się w Illinois. W Pensylwanii
mieszka starszy brat. Rodzice są na emeryturze, wciąż
mieszkają w Chicago. A ja... Od dziecka pomagałem oj-
cu w stolarce. Potem byłem przeciętnym studentem, nie
uprawiałem żadnego sportu. W końcu uzyskałem niezbyt
przydatny tytuł magistra literatury angielskiej. Od tamtej
pory właściwie nigdy nie pracowałem etatowo, można
by więc powiedzieć, że jestem nierobem...
- To tylko suche fakty, Jake. Interesujące, ale niewiele
można się z nich o tobie dowiedzieć. Jeśli nie chcesz roz-
mawiać ze mną na ten temat, po prostu powiedz. Zro-
zumiem.
- Nie. Chcę mówić o wszystkim, Hallie. Spowiedz
leczy duszę. Nie wiem tylko, od czego zacząć. Nie
umiem... Zrozum, tak długo nosiłem to w sobie, że brak
mi teraz słów.
Hallie wyciągnęła rękę i dotknęła go. Czuła, że mur,
który wokół siebie wybudował, zaczyna drżeć w posa-
dach. Obawiała się tego, co może nastąpić, jednak mu-
siała zaryzykować. Jeżeli mieli dzielić ze sobą przyszłość,
Jake musiał zerwać z przeszłością.
- Opowiedz mi o dziecku - szepnęła.
S
R
- Skąd wiesz, że miałem dziecko? - Otworzył sze-
roko oczy ze zdumienia.
- Domyślam się. Widziałam, z jakim smutkiem pa-
trzysz na moje dzieci. Traktujesz je z dystansem, bo z ja-
kiegoś powodu boisz się do nich zbliżyć. Mam rację?
- Jesteś bardzo mądra.
- To nie rozum, to serce. Więc... powiedz, co się
z nim stało?
- On... zmarł. Mój syn zmarł pięć lat temu. - Głos
uwiązł mu w gardle, nie był w stanie wykrztusić z siebie
ani słowa więcej.
Hallie przygarnęła go do siebie, wstrząśnięta tym wy-
znaniem.
- Jak miał na imię? - szepnęła.
Jake od wielu lat nie wymawiał tego imienia i nie
był pewien, czy zdoła zrobić to teraz. Sama myśl o synu
sprawiała, że nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Corey - wyszeptał po chwili ciszy. - Wiesz - oży-
wił się - byłem przy tym, kiedy się urodził. Pomyślałem
wtedy, że to najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek
widziałem. Był łysy, czerwony i pomarszczony, ale prze-
cież to był mój syn! Od razu... - głos załamał mu się
- od razu go pokochałem.
- Znam to uczucie - odparła cicho Hallie. - Nigdy
nie mija.
Wiedziała już, że mur runął. %7łe Jake, który tyle lat
dławił
w sobie wszelkie emocje, otworzył się i że będzie musiał
je z siebie wyrzucić. Ona sama też to kiedyś przeżyła.
Przytuliła policzek do czoła mężczyzny, słyszała, jak
mówi cicho, ledwo słyszalnie.
- Corey był taki słodki, doskonały pod każdym
S
R
względem. I grzeczny, nigdy nie marudził. Przy tak cu-
downym dziecku nietrudno być dobrym ojcem. Becky
wróciła do pracy kilka tygodni po porodzie, a ponieważ
pracowałem w domu, to ja zajmowałem się synem. Ona
uważała, że nie jest to najlepsze wyjście, ale właściwie
była zadowolona. Boże, jak ja go kochałem...
Przerwał nagle. Hallie nie poruszyła się. Czekała cier-
pliwie, kiedy Jake znowu zacznie mówić. Nagle przeszedł
ją zimny dreszcz strachu. Instynktownie poczuła, że za
chwilę usłyszy coś strasznego. Wcale nie była pewna,
czy chce poznać dalszy ciąg opowieści, wiedziała jednak,
że Jake musi ją skończyć.
- Kiedy Corey miał pół roku, okazało się, że cierpi
na chorobę serca - zaczął znowu. Mówił teraz płynniej,
pełnymi zdaniami, jakby wstąpiła w niego jakaś nowa,
wewnętrzna siła. - Myśl o operacji przerażała nas, ale
nie było wyjścia. Corey był wprawdzie maleńki, ale, jak
się okazało, bardzo silny. Szczęśliwie przeżył operację i
z czasem zaczął czuć się lepiej. Wstąpiła w nas nadzieja.
Lekarz twierdził, że mały ma szanse wrócić do pełni zdro- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl