[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Mówiłam, tak jak poprzednio .
- wiczenia maltuzjańskie - wyjaśniła panna Keate. - Większość naszych dziewcząt jest
bezpłodna, rzecz jasna. Ja sama jestem bezpłodna. - Uśmiechnęła się do Bernarda. Mamy
jednak około ośmiuset nie sterylizowanych, które wymagają ciągłego treningu.
W sali geograficznej bet-minus John dowiedział się, że:  rezerwat dzikich to miejsce,
którego z racji niesprzyjających warunków klimatycznych i geologicznych lub ubóstwa
zródeł naturalnych nie opłaca się cywilizować . Klik! Sala pogrążyła się w ciemności; i oto
nagle nad głową nauczyciela pojawili się penitenci z Acoma, którzy zgięci w pokłonie przed
Panią Naszą i zawodzący w znany Johnowi sposób wyznawali swe grzechy przed Jezusem na
krzyżu, przed wizerunkiem orła, symbolu Pookonga. Młodzi uczniowie z Eton wybuchnęli
śmiechem. Ciągle zawodząc penitenci powstali z kolan, zrzucili górne części odzieży i zaczęli
się raz za razem biczować za pomocą węzlastych rzemieni. Jeszcze potężniejsza salwa
śmiechu zagłuszyła nawet wzmacniany specjalnie zapis ich jęków.
- Dlaczego oni się śmieją? - zapytał Dzikus z bolesnym zdumieniem.
- Dlaczego? - rektor zwrócił ku niemu twarz, na której gościł jeszcze szeroki uśmiech. -
Dlaczego? No bo to jest nadzwyczaj zabawne.
W półmroku sali Bernard zaryzykował gest, na który dawniej nie zdobyłby się chyba w
zupełnym nawet mroku. Silny poczuciem swej niedawno zdobytej ważności, objął ramieniem
kibić dyrektorki szkoły. Kibić poddała się jak gałązka wierzby. Już miał zamiar ukraść całusa
lub nawet dwa, a może i zaryzykować delikatne uszczypnięcie, gdy okiennice otwarły się
znowu.
- Może już pójdziemy - powiedziała panna Keate i ruszyła ku drzwiom.
- A to - rzeki rektor w chwilę pózniej - jest sala kontroli hipnopedycznej.
Setki szaf grających z muzyką syntetyczną, jedna szafa na jedną sypialnię, stały na
półkach wzdłuż trzech ścian sali; w przegródkach na czwartej ścianie znajdowały się
papierowe rolki ścieżki dzwiękowej z wdrukowanym w nie zapisem poszczególnych lekcji
hipnopedycznych.
- Tu się wsuwa rolkę - wyjaśniał Bernard przerwawszy doktorowi Gaffneyowi - naciska
się ten guzik...
- Nie, nie, ten - poprawił nachmurzony doktor Gaffney.
- No właśnie, ten. Rolka się odwija. Atomy selenu przetwarzają impulsy świetlne w fale
głosowe i...
- I gotowe - dokończył doktor Gaffney.
- Czy oni czytają Szekspira? - zapytał Dzikus, gdy zmierzając do laboratoriów
biochemicznych przechodzili obok szkolnej biblioteki.
- Oczywiście, że nie - powiedziała rumieniąc się dyrektorka.
- Nasza biblioteka - stwierdził doktor Gaffney - zawiera wyłącznie książki fachowe. jeśli
nasza młodzież potrzebuje rozrywki, może iść na czuciofilm. Nie zachęcamy jej do
oddawania się samotnym zabawom.
Pięć autokarów pełnych chłopców i dziewcząt, rozśpiewanych lub w milczeniu
obejmujących się parami, przemknęło obok nich po szklanej jezdni.
- Właśnie wracają - wyjaśnił doktor Gaffney, gdy tymczasem Bernard szeptem umawiał
się z dyrektorką szkoły na wieczorne spotkanie - z krematorium w Slough. Warunkowanie
tanatyczne zaczyna się w osiemnastym miesiącu życia. Każde dziecko spędza dwa poranki
tygodniowo w szpitalu umierających. Są tam najlepsze zabawki, a w dniach zejścia podaje się
dzieciom krem czekoladowy. Uczą się uznawać śmierć za rzecz zwykłą.
- Jak każdy inny proces fizjologiczny - wtrąciła fachowo dyrektorka.
O ósmej w Sayoyu. Uzgodnione.
W powrotnej drodze do Londynu zatrzymali się w Brentford przed zakładami Zrzeszenia
Telewizyjnego.
- Zechciej zaczekać tu chwilę, a ja pójdę zatelefonować - rzekł Bernard.
Dzikus czekał i patrzył. Pierwsza zmiana właśnie kończyła pracę. Tłumy pracowników
kast niższych stały w długich kolejkach przed przystankiem jednoszynówki - siedemset albo
osiemset gamm, delt, epsilonów, mężczyzn i kobiet, ale nie więcej niż tuzin odmiennych
twarzy i figur. Każdej z osób kasjer wraz z biletem podawał małe pudełeczko tabletek. Długi
rząd kobiet i mężczyzn przesuwał się powoli.
- Co jest w tych szkatułkach? - zapytał wspomniawszy Kupca weneckiego Dzikus
Bernarda, gdy ten dołączył po chwili.
- Dzienna porcja somy - odpowiedział dość niewyraznie Bernard, bo właśnie trzymał w
ustach kawałek gumy do żucia, prezentu od Benita Hoovera. - Dostają ją po pracy. Cztery
półgramowe tabletki. W soboty sześć.
Lenina weszła do przebieralni podśpiewując sobie wesoło.
- Wyglądasz na zadowoloną z siebie - powiedziała Fanny.
- Bo jestem zadowolona - odparła. Zzzyg!  Bernard dzwonił pół godziny temu. - Zzzyg,
zzzyg! Wydobyła się z szortów. - Ma dziś niespodziewane spotkanie. - Zzzyg! - Prosił mnie,
bym zabrała wieczorem Dzikusa na czuciofilm. Muszę pędzić. - Pognała w stronę łazienki.
- Ma szczęście dziewczyna - powiedziała do siebie Fanny patrząc w ślad za Leniną.
Nie było w tej uwadze zazdrości; dobroduszna Fanny po prostu stwierdzała fakt. Lenina
miała szczęście; dzieliła przecież z Bernardem sporą część ogromnej sławy Dzikusa, jej mało
znacząca osoba odbijała blask najmodniejszej aktualnie gwiazdy. Czyż sekretarz Fordowskiej
Ligi Młodych Kobiet nie poprosił jej o prelekcję na temat jej doświadczeń? Czyż nie
zaproszono jej na doroczny obiad w Klubie  Aphroditaeum ? Czyż nie wystąpiła w
Dzienniku Czuciowizyjnym - tak iż niezliczone miliony mieszkańców planety mogły ją
poznać wzrokiem, słuchem i dotykiem?
Nie mniej przyjemne były względy okazywane jej przez wybitne osobistości. Drugi
sekretarz rezydującego zarządcy świata zaprosił ją na kolację i śniadanie. Jeden weekend
spędziła z fordowskim sędzią Sądu Najwyższego, inny zaś w towarzystwie archiśpiewaka
wspólnotowego z Canterbury. Prezes Korporacji Wydzielin Wewnętrznych i Zewnętrznych
telefonował do niej nieustannie, z wicedyrektorem Banku Europejskiego zaś była w
Deauville.
- To wszystko jest cudowne, oczywiście. A jednak - zwierzała się przed Fanny - czuję,
jakbym w pewien sposób dokonywała nadużycia. Bo pierwszą oczywiście rzeczą, jaką oni
wszyscy chcą wiedzieć, jest: jak wygląda seks z Dzikusem? A ja muszę odpowiadać, że nie
wiem. - Potrząsnęła głową. - Większość mężczyzn mi nie wierzy. Ale tak jednak jest.
Wolałabym, żeby było inaczej - dodała ze smutkiem i westchnęła. - On jest strasznie
przystojny, nie sądzisz?
- A czy ty mu się nie podobasz? - spytała Fanny.
- Czasem wydaje mi się, że tak, a czasem, że nie. On ze wszystkich sił stara się mnie
unikać. Wychodzi z pokoju, kiedy ja wchodzę; nie chce mnie dotknąć ani nawet spojrzeć na
mnie. Gdy jednak czasami odwracam się nagle, przyłapuję jego wzrok; wtedy... no wiesz, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl