[ Pobierz całość w formacie PDF ]

telefonicznej i wcisnął klawisz połączenia. Odczekał parę sekund, po czym rzekł: - Cześć, to ja... Tak, nadal
jest ze mną. Mam dla was zadanie.
Stanowczym tonem kazał swojemu rozmówcy zebrać chłopaków - co, jak się domyślałem, oznaczało
również tych dwóch osiłków z kierowcą, którzy porwali mnie z ulicy, a których Jane nazywała jego  trzema
pachołkami - i zacząć sprawdzać kolejne hotele i motele w mieście i okolicy.
- Nie, nie mam pojęcia, ile ich jest - rzekł z naciskiem. - Będziecie mieli okazję je policzyć. Macie sprawdzić,
czy w którymś nie zatrzymał się niejaki Jeremy Sloan z Youngstown w stanie Nowy Jork. Gdybyście go
odnalezli, dajcie mi znać.
Nic nie róbcie. Jasne? Może zacznijcie od moteli Howarda Johnsona, Red Roof, Super Osiem i temu
podobnych. I jeszcze... Boże, co to za jazgot? Kto znowu słucha tych pieprzonych Carpentersów? -
Powtórzył drugi raz te same polecenia i upewniwszy się, że zostały zrozumiane, przerwał połączenie i
schował aparat do kieszeni. - Jeśli ten Sloan nadal jest w mieście, na pewno go znajdą - powiedział.
Otworzyłem lodówkę i pokazałem mu puszkę piwa Coors.
- Chętnie - odparł.
Podałem mu ją, wyjąłem drugą dla siebie, po czym usiadłem przy kuchennym stole. Vince zajął miejsce
naprzeciwko.
- Masz przynajmniej zielone pojęcie, o co w tym wszystkim chodzi, do cholery? - zapytał.
Pociągnąłem łyk piwa.
- Chyba zaczynam powoli kojarzyć - odparłem. - Otóż ta kobieta, która odebrała telefon... Przyjmijmy, że to
matka Jeremy ego Sloana. A gdyby tenże Jeremy Sloan miał się rzeczywiście okazać bratem mojej żony?...
- Tak?
- To chyba rozmawiałem właśnie ze swoją teściową.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że gdyby faktycznie matka i brat Cynthii nadal żyli, to jak należałoby
interpretować wyniki badań DNA szczątków znalezionych w samochodzie wyciągniętym z dna jeziorka w
kamieniołomie? Ale przecie
Wedmore zdołała potwierdzić jedynie, że szczątki obu osób w samochodzie należały do ludzi
spokrewnionych ze sobą, c nie oznaczało jeszcze, że chodzi o Todda i Patricię Bigge. Czekaliśmy jeszcze
na rezultaty dodatkowych badań, które miał potwierdzić genetyczny związek obu tych osób z DNA pobranym
od Cynthii.
Bezskutecznie próbowałem się jeszcze połapać w tej istnej dżungli niekiedy sprzecznych ze sobą danych,
gdy uzmysłowiłem sobie, że Vince coś mówi.
- Mam tylko nadzieję, że jak moi chłopcy go znajdą, nie zabiją od razu - rzekł, pociągając duży łyk piwa. - Bo
wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak się stało.
- Ktoś dzwonił i pytał o ciebie - powiedziała.
- Kto?
- Nie wiem. Nie przedstawił się.
- A jak się wyrażał? Mógł to być któryś z moich przyjaciół?
- Trudno mi powiedzieć, jak się wyrażał. Miał się wyrażać jakoś specjalnie? W każdym razie pytał o ciebie, a
gdy powiedziałam, że wyjechałeś, odparł, że sobie przypomina, iż wspominałeś coś o podróży do
Connecticut.
- Co takiego?
- Miałeś nikomu nie mówić, dokąd się wybierasz!
- I nikomu nie powiedziałem!
- Więc skąd wiedział, gdzie jesteś? Musiałeś komuś powiedzieć. Nie do wiary, że mogłeś się zachować aż
tak głupio - wycedziła z wyrazną pretensją w głosie.
- Nikomu o tym nie mówiłem! - odparł z urazą w głosie, czując się jak pamiątek, gdy tego typu połajanki były
na porządku dziennym.
- Skoro nikomu o tym nie mówiłeś, to skąd wiedział...?
- Nie mam pojęcia. Nie zdążyłaś odczytać z ekranu telefonu, spod jakiego numeru dzwonił? Wyświetlił się w
ogóle jakiś numer?
- Nie. Powiedział, że znacie się z gry w golfa.
- W golfa? Przecież ja nie gram w golfa.
- Powiedziałam mu to samo - odparła. - Dokładnie tymi słowami, że nie grasz w gołfa.
- Wiesz co, mamo? Chyba facet po prostu się pomylił.
- Ale chciał rozmawiać z tobą, prosił do telefonu Jeremy ego. Bez dwóch zdań. Może tylko przypadkiem
wspomniałeś komuś, dokąd się wybierasz...
- Nawet gdyby tak było, mamo, w co szczerze wątpię, to i tak nie miałabyś powodu do szczególnych
zmartwień.
- W dodatku się zdenerwowałam.
- Daj spokój, nie ma o co. Poza tym wracam do domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl