[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stanowczym krokiem przeszłam przez skwerek w poprzek i przed sobą, w miejscu jasno
oświetlonym latarniami, ujrzałam nagle idącego z przeciwka faceta. Poznałam go natychmiast.
Zwolniłam, zaskoczona i zdumiona, bo jego pojawienie się tutaj wydało mi się czymś niezwykłym i
zupełnie nieprawdopodobnym, chociaż nie było żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałby
pojawiać się czy nie pojawiać gdziekolwiek. Na krótką chwilę mąż razem z imieniem wyleciał mi z
głowy.
Alejką szedł ten sam blondyn, na którego zwróciłam uwagę w autobusie. Miał na sobie beżowy
płaszcz i beżowe buty i znów robił wrażenie uderzająco jasnego i w ogóle z frontu wyglądał jeszcze
lepiej niż z profilu. Zdążyłam mu się przyjrzeć, miał wyjątkowo piękne, jasne, niebieskie oczy.
Spojrzał na mnie jak na powietrze i poszedł w głąb skwerku.
Nagle ocknęłam się z otumanienia, odzyskałam wigor, umysł zaczął wreszcie pracować. Widocznie
widok blondyna wpłynął na mnie dopingujące. Przestałam się nieprzytomnie bać, poczułam
narastającą irytację i oburzenie. Z jakiej racji właściwie ten mąż był w domu, kiedy tam przybyłam?
Nie powinno go być, powinien siedzieć na schodach u pana Palanowskiego i dobijać się do drzwi!
Chyba że te jego wynajęte zbiry zdążyły go zawiadomić, że Basieńka już wraca...
Dotarłam na miejsce w nastroju dość bojowym, otworzyłam drzwi znacznie śmielej i stwierdziłam,
że są od wewnątrz zamknięte na łańcuch. To mnie znów zaskoczyło. Miałam dzwonić, łomotać...?
Co, u diabła, Basieńka zrobiłaby na moim miejscu?...
Wówczas przypomniałam sobie, że mam prawo do dziwactw. %7ładnych normalnych poczynań, im
większą głupotę wymyślę, tym lepiej! Obeszłam dom dookoła, ujrzałam, że oświetlone okno na
parterze jest uchylone. Nie miałam pojęcia, jakie pomieszczenie znajduje się za tym oknem, ale nie
miało to na mnie wpływu. Jasną jest rzeczą, że natychmiast postanowiłam wejść tędy.
Włażenie oknami z upodobaniem praktykowałam przez całe życie i nie przedstawiało to dla mnie
wielkich trudności. Poniżej znajdowało się niskie okienko piwniczne, nad nim cokolik,
przewiesiłam sobie torebkę przez rękę, wlazłam na cokolik i pchnęłam okno, które otworzyło się
szerzej. Za oknem ujrzałam kuchnię. Nie było w niej nikogo, na gazowej kuchence stał czajnik z
kotłującą się wodą, na wprost widziałam uchylone drzwi. W chwili kiedy przekładałam nogi przez
parapet, siedząc już na blacie podokiennej szafki, owe drzwi otwarły się nagle i stanął w nich mąż.
Nie przyzwyczaił się widać jeszcze do wybryków Basieńki, bo najwyrazniej w świecie zdrętwiał.
Mimo woli również zamarłam w bezruchu, przyglądając mu się z rozpaczliwą zachłannością.
Trochę był nawet podobny do zaprezentowanej mi fotografii, czarny, łysiejący od czoła, z poziomo
przystrzyżoną bródką, z krótkim noskiem, średniego wzrostu, szczupły, żywy, nerwowy, postury,
wbrew moim obawom, raczej koziołka niż bawołu, tak że kwestia uduszenia ostatecznie przestała
wchodzić w rachubę. W jednej ręce trzymał szklankę z fusami po kawie, drugą dość gwałtownie
poprawiał na nosie wielkie, kwadratowe okulary.
Poruszyłam się, bo parapet ugniatał mnie w nogę. Mąż drgnął, zleciała mu łyżeczka, którą miał na
spodku, drgnął bardziej, schylił się, przechylił szklankę, zdążył ją złapać, podniósł łyżeczkę,
zleciały mu okulary, poprawił je, dziabiąc się tą łyżeczką w nos, dmuchnął na nią i wetknął do
szklanki. Przyglądałam się tym sztukom w napięciu, bo moment wydawał mi się decydujący. Pozna
czy nie...?
Mąż przytrzymał chyboczącą się szklankę drugą ręką i odchrząknął dwa razy.
- Tego... hm... wychodzisz czy wracasz?... - spytał niepewnie jakimś dziwnie chrypliwym głosem.
Bezgraniczna ulga uświadomiła mi poprzednie napięcie. Więc jednak...! Nie poznał, wziął mnie za
Basieńkę! I to tu, w tej jasno oświetlonej kuchni!...
Przełożyłam nogi do środka i zeszłam z szafki. Przez krótką chwilę zwalczałam w sobie opór
przeciwko zwracaniu się per "ty" do zupełnie obcego faceta, którego pierwszy raz w życiu
widziałam na oczy.
- Woda się gotuje - powiedziałam zimnym głosem, pamiętna udzielonych mi instrukcji. - Spalisz
czajnik.
Mąż przyglądał mi się tak intensywnie, że z trudem opanowałam chęć zakrycia sobie twarzy ścierką
od talerzy. Odstawił szklankę i przykręcił gaz. Minęłam go i z godnością opuściłam kuchnię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl