[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zważywszy, że nikt z nas nie posiadał niczego, co mogłoby służyć jako przedmiot
przestępstwa. - Brylanty nie - zawyrokował stanowczo Paweł. - Grzechotałyby
okropnie. Złoto też nie, za ciężkie. - Gujanę - zaproponował Marcin. - W
ostateczności jakiegoś Mauritiusa. Można przylepić taśmą klejącą z boku,
wewnątrz tej rury. Jeśli masz coś takiego, jest okazja, żeby się pozbyć. - Co to
jest Gujana? -. zainteresowała się Janka,
- Ten jedyny znaczek na świecie, znajdujący się w posiadaniu anonimowego
filatelisty-milionera - wyjaśniłam. - Anonimowy filatelista - milioner to
prawdopodobnie ja. Aż do tej pory nic o tym nie wiedziałam. - No dobrze, to
wyślij go. To doskonały pomysł przylepić od środka... Uspokoili się wreszcie,
przystąpili do brydża, tylko Baśka, pierwsza wychodząca, nie miała co robić i
zawracała głowę dalej. - Słuchaj, a co oni robią potem z tymi paczkami? I co
robią, jak mają jakiś cynk? - Wszystko w kupie przewożą do innego oddziału, tam
segregują, a w razie czego szukają w oddzielnym pokoju. Bez powodu nie mogą
szukać, zastanów się, poprują ten twój Jasiek, pierze im się rozleci po całej
instytucji, nic nie znajdą i co? Będą musieli wypłacić odszkodowanie. Komu się
chce? - Z tego co ja wiem, to ona ma rację - powiedział Marcin gdzieś w
przestrzeń. - Która ma rację? Baśka czy ja? - Ty. Uczciwy człowiek może bez obaw
popełnić każde przestępstwo. To się właśnie nazywa ironia losu. Może, więc nie
popehua. - Marnuje się... - westchnęła Janka filozoficznie. - Brylanty jako
farsz do Jaśków raczej nie najlepsze, ale w czym innym przejdą... - To może
popełnimy coś, żeby się nie marnowało? - powiedziała Baśka zachęcająco. - A co
robią z tymi paczkami za granicą? - Zależy gdzie - mruknął Marcin. - Trzy bez
atu - powiedział stanowczo Paweł.
- W zachodnim kraju - powiedziała Baśka. - Co robią?
- Pas - powiedział Marcin. - Przeważnie doręczają adresatom. - I też nikt nie
otwiera? Wszyscy spasowali, rozłożyłam karty na stole. Paweł zaczął rozgrywać
swoje trzy bez atu. - A po diabła mają otwierać? - zniecierpliwiłam się. -
Nikogo nie obchodzi, co komu wysyłasz. - Chyba, że podejrzewają, że to alkohol -
wtrącił Marcin. - Wtedy otwierają celem oclenia. - A i to nie zawsze, bo oni
wierzą w słowo pisane. Napisane jest, że pół litra, clą pół litra i po krzyku.
Ale możesz napisać jarzębiak przez samo ż i wówczas ani nie otworzą, ani nie
oclą, bo nie zrozumieją. - A jeśli zrozumieją, że brylanty? - To zależy od
kraju. W Skandynawii, nawet w przypadku otwarcia, z szacunkiem odniosą ci w
zębach każdą sztukę, bo tam cennych przedmiotów nie kradną. W krajach słabo
rozwiniętych natomiast rąbną w pierwszej kolejności. i - Pięć nam wyszło -
powiedział Paweł. - Dwie nadróbki. j - W takim razie będę przemycać tylko do
Skandynawii - zdecydowała Baśka. - Ciekawa jestem, jak ci pójdzie wysyłanie tego
sztandaru... Z brydża, ogólnie biorąc, wyszłam nieco przegrana. Sztandar
zwinęłam, wepchnęłam do rury i wysłałam jako wzór do haftu, dzięki czemu nie
spełniła się koszmarna przepowiednia Marcina. Uniknęłam wizyty w Desie z moim
dziełem sztuki. Po trzech tygodniach dostałam wiadomość, że dotarł do Kanady
cały i zdrowy, w bardzo dobrym stanie. Powiadomiłam o tym Baśkę, która odczepiła
się wreszcie od przemycanych brylantów. Czy to wtedy właśnie wymyślili sobie
jakieś przestępstwo, żeby im się uczciwość nie marnowała...? W kilka dni po
wysłaniu sztandaru Marcin złożył mi nieoczekiwaną wizytę. Wbrew swojej zwykłej
powściągliwości już od progu zakomunikował, że przybywa w interesie. - Masz
jakiś zagraniczny katalog znaczków? - spytał trochę niepewnie. - Taki dosyć
obszerny? - Mam. Gibbonsa. Zawiera cały świat. - Możesz mi go pożyczyć?
- Mogę, ale nie na długo. I nie wiem, czy się w nim połapiesz, bo tam nie ma
wszystkich reprodukcji, tylko opisy. - Po jakiemu? - Po angielsku.
- To w porządku. Ceny są?
- Są, i to nawet aktualne.
- W jakiej walucie?
- W nowych pensach i funtach. Odpowiada ci?
- W zupełności.
- Mam także polski cennik znaczków zagranicznych - dodałam, zaskoczona nieco
nagłym zainteresowaniem filatelistyką. - Też aktualny. Obejmuje Europę i parę
krajów z innych części świata. Ceny w złotych polskich. %7łyczysz sobie? - Jeśli
nie masz nic przeciwko temu... Nie miałam. Zaczęłam właśnie zagłębiać się w
swoją powieść science-fiction, poszukiwałam fizyków jądrowych i nie
przewidywałam grzebania w znaczkach. Pożyczyłam mu mojego Gibbonsa, dołożyłam
polski cennik, Marcin ugiął się nieco pod ciężarem potężnego tomiska i poszedł.
Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że był jakiś dziwny. Po tygodniu przyszedł
ponownie, odnosząc oba dzieła. Spytał, czy mam chwilę czasu, dowiedział się, że
mam, zapalił papierosa i zaczął milczeć, patrząc w okno. Milczałam do
towarzystwa, czekając, kiedy go odblokuje. - Podejrzewasz, że ta twórczość jest
zbliżona do prawdy? - rzekł wreszcie, z odrazą wskazując cennik i katalog.
Zdziwiłam się, skąd takie uczucie do dzieł, bądz co bądz, niewinnych w treści. -
Nawet dosyć dokładnie - odparłam. - Zciśle biorąc, tam jest sama prawda. - To
znaczy, że ta idiotyczna Gujana kosztuje rzeczywiście sto dwadzieścia tysięcy
funtów? - Teoretycznie. W praktyce kosztuje tyle, ile się za nią zgodzisz
zapłacić. Przypuszczam, że tam jest podana cena, jaką osiągnęła na ostatniej
licytacji. Na następnej osiągnie więcej. Masz zamiar ją kupić? Marcin znów
spojrzał w okno. - Jako lokata kapitału byłaby niezła. Kupiłbym ewentualnie.
Brakuje mi już tylko sto dziewiętnaście tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt
dziewięć funtów i dziewięćdziesiąt pensów. Dziesięć pensów mam. W jego głosie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl