[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niejsze niż gniewczybezsilnoć. Owiele silniejsze. Czemu?
Nie zamierzała wypytywać Nicka. Chciała tylko, żebyprze-
stał patrzeć prosto przed siebie. Chciała wyrwać go z odrę-
twienia.
- Chodz do łazienki, zdezynfekuję ci rękę. Miałeś dzisiaj
pecha doskaleczeń. Jed, włóż resztę naczyń dozmywarki.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
92
Chłopiecpatrzył szerokootwartymi oczami. Jennyzapro-
wadziła Nicka do łazienki. Nalała doumywalki ciepłej wody,
dodała środka odkażającego i zanurzyła w roztworze dłoń
mężczyzny.
- Boli?
Skrzywił się nieco.
- Niebardzo. Todrobnezadrapanie.
- Faktycznie. Miałeś szczęście, że to był zwykły kubek,
a nie porcelanowa filiżanka. Wtedyostra krawędz przecięłaby
ścięgno.
Rozległosię pukanie do łazienki.
- Wejdz, Jed. Oileznajdziesz miejsce.
Jennystanęła wkąciei otworzyła drzwi.
- Telefon. Doniego. - Jedruchemgłowypokazał Nicka.
- Spytaj, ktodzwoni, i powiedz, żeoddzwonię pózniej.
- Dzwoni AdelaideWitton.
- Chwileczkę. - Otrząsnął wodę z ręki i wytarł ją wko-
szulę. - Odbiorę telefon.
Przecisnął się obok Jennyi szybkowszedł dosalonu.
- Ktotojest Adelaide Witton? - spytał Jed.
- Przyjaciółka Nicka - wymyśliła naprędce Jenny.
- Kobieta. - Wgłosie chłopca zabrzmiała wściekłość.
- Przecież możnamieć przyjaciół zarównowśródmężczyzn,
jaki kobiet. Aterazdokończzmywać naczynia, kawalerze.
- Ale...
Jedzerknął ukradkiemwstronę salonu.
- Natychmiast! Podsłuchiwaniejest wstrętne.
Jenny zmusiła się, aby nie słuchać słówwypowiadanych
przez Nicka półgłosemdosłuchawki.
- Przesyłka dla Nicka Carltona.
Listonosz wetknął głowę dosklepu. Jennypoczułapodnie-
cenie. Tomusiałybyć rzeczyNicka z BliskiegoWschodu.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
93
- Proszę zanieść na górę, dosalonu.
- Na górę?Pani niema pojęcia, jakietociężkie!
- Ajeśli panudodatkowozapłacę?
- Nawet gdybykupiła mi pani pas przepuklinowy.
- Nowięcproszę zanieść paczkę na zaplecze.
- Oile nie ma tamschodów- zastrzegł się i położył na
ladzie pokwitowanie.
- I to się nazywa, że poczta poleca swoje usługi! - Jakaś
klientka pokręciła głową z oburzeniem.
- Wie pani, jak tojest. Wreklamach przemilcza się słabe
punktyfirmy. Czymmogę służyć?- spytała Jenny.
- Chciałabym uszyć dywanik z różnokolorowych skra-
wków materiału. Nie wiem, jak dobrać kolory - wyznała
klientka.
- Pomogę pani. - Jennyuśmiechnęła się życzliwie. - Jaki
kolor ma być dominujący?
- Ciemnozielony, żebypasował do dywanu wmoimpo-
koju gościnnym.
- Proszę spojrzeć tutaj. - Jenny zaprowadziła kobietę do
stelaża z zielonymi materiałami. Usiłowała odwrócić jej cie-
kawość od skrzyni, która właśnie wjeżdżała na zaplecze.
- Kiedywybierze już pani tkaninę podstawową, zastanowimy
się nadpozostałymi kolorami, takzwanymi akcentującymi.
- Akcentującymi?!
- Proszę się nie martwić - uspokoiła ją Jenny takimsa-
mymtonem, jakimNickpocieszał Adelaide.
Dlaczego nie wyjaśnił dotychczas, kim jest dla niego ta
kobieta? Prawdopodobnie uważa, że nie powinno to Jenny
interesować. Ma rację. Ich umowa nie przewidywała grzeba-
nia się w życiorysach.
Kiedy Marge wyszła na drugie śniadanie, Jenny stanęła
przedzniszczoną czarną, skrzynią. Spróbowała ją unieść. Bez-
skutecznie. Aby zanieść skrzynię na górę, trzeba było ją
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
94
opróżnić. Otworzyła brudną kopertę przylepioną do wieka
i wyjęła klucz. Bez trudu otworzyła zamek;
Wmyślach usprawiedliwiała swoje postępowanie. %7łona
powinna rozpakowywać rzeczy męża. Przecież nie zabronił
jej tego. Gdyby wskrzyni znajdowało się coś, co chciałby
ukryć przedwzrokiemJenny, kazałbydostarczyć przesyłkę na
farmę. Podniosła wieko. Aromat drzewa sandałowego mile
podrażnił nozdrza. Powiało tajemnicą... Przyniosła z maga-
zynu parę pustych kartonówi zaczęła przekładać donich za-
wartość skrzyni. Zamierzała przenieść lżejszepudła domiesz-
kania. Nie znalazła nić godnegouwagi. Dopierona dnie spo-
strzegła pojemnik wielkości pudełka pobutach.
Miał rzezbione wieczko. Jenny nie oparła się pokusie
i podniosła je. Na wierzchupliku dokumentówleżał plastiko-
wy identyfikator ze zdjęciemNicka. Zmarszczyła brwi. Nie
umiała rozpoznać munduru, którymiał na sobie. Ciarki prze-
biegłyjej pogrzbiecie. Corobił Nickwtymdziwnymmundu-
rze? Zaczęła szperać wpapierach, zapisanych przypuszczal-
nie poarabsku.
- Corobisz?
Na dzwięk głosu mężczyznyJennyaż podskoczyła.
- Nick! Zmiertelniemnieprzestraszyłeś!
- Dlaczego nie jesteś teraz wsklepie? Ktoś mógłbywejść
i zabrać pieniądze z kasy.
- Jest zamknięta na klucz - wyjaśniła Jenny, pełna obawy,
jak zareaguje Nick na jej postępek. - Rano przyniesiono tę
skrzynię i rozpakowując znalazłamto pudełko. - Wręczyła
muje. - Przepraszam, jeśli chciałeś tozachować wtajemnicy.
- Wtedyniekładłbympudełka tam, gdzie dostępma każ-
dycelnik.
- Nick, dlaczegona fotografiach jesteś wmundurze?
- Bowwojsku praniejest za darmo.
- Jakimwojsku?
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
95
Popatrzył najej zatroskaną twarz.
- Po zakończeniu służby w marynarce zorganizowałem
oddział wywiadowczy w emiracie Abar i dowodziłem nim
kilka lat, a potem zająłem się sprzedażą wyposażenia wież
wiertniczych.
- Byłeś szpiegiem?- spytałazniedowierzaniem.
- Raczej nie - odparł ironicznie. - Po prostu zbierałem
informacje o wszystkim, od cen biletów lotniczych począ-
wszy, a skończywszy na nazwisku dostawcy warzywdo am-
basadyradzieckiej.
- Ach, tak.
Jenny przygryzła wargę. Przeczucie mówiło jej, że Nick
prowadził znacznie bardziej aktywną działalność. Może łą-
czyły się z tym nieprzyjemne wspomnienia? Zapamiętała jego
silną reakcję na doniesienia z Bliskiego Wschodu.
Zmieniłatemat.
- Marge wróci za kilka minut. Przygotuję dla nas coś do
jedzenia, dobrze?
- Dzięki. Tymczasem wezmę szybki prysznic. Czyściłem
dziś podłogę stodoły i paskudnie śmierdzę. I nie próbuj sama
taszczyć tych kartonów. Ja tozrobię.
Popędził na górę. Rozśmieszyły go podejrzenia Jenny, któ-
ra uznała go za jakiegoś superagenta, Jamesa Bonda. Szpieg
nie może rzucać się w oczy, trudno zaś znikną- w tłumie,
mając metr dziewięćdziesiąt wzrostu i niebieskie oczy, nie
spotykane na BliskimWschodzie.
Wsalonie jego wzrok padł na telefon. Ponad tydzień
nie rozmawiał z Muradem. Nie zawadziłoby dowiedzieć
się, jak przebiegają negocjacje z porywaczami. Nakręcił nu-
mer.
- Murad?TuNick. Jakidzie?
- Doskonale - zachichotał Murad. - Nie mogą wprost
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
96
uwierzyć, że proponujemywymianę tylu terrorystówza jed-
negoskromnegobiznesmena.
- Ojakimprzedziale czasowymjest mowa?
- Sześć do ośmiu tygodni. Zdobyłem trochę informacji
ogrupie, z którą mamydoczynienia.
- Mianowicie?
- Znamwiększość nazwiski powiązań. Wygląda na to, że
trzymamy młodszego brata jednego z przywódców grupy,
a mamuśka obu drabów naciska, aby starszy wydostał jej
synka z okrutnegowięzienia.
- Trudnouwierzyć, że ci łajdacymają kochającematki!
- Ajaktam żona Wittona?
- Chyba trochę się uspokoiła, kiedy zapewniłem ją, że
sprawyposuwają się naprzód i że Don wróci do domu przed
ZwiętemDiękczynienia.
- Mamnadzieję, że wróci - poprawił Murad. - Nic nie
jest pewne, kiedywgrę wchodzi banda fanatyków.
- Don wróci dodomu przed przyjściemdziecka na świat
- podkreślił Nick.
- Inshallahl - Murad wzniósł arabski okrzyk. - Postaram
się nie zawieść.
- Dzięki.
Nickodłożył słuchawkę. Czuł, jakbyciężar spadł muz ser-
ca. Murad wziął na siebie uwolnienie Wittona, on zaś mógł
zacząć myśleć owłasnej przyszłości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl