[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie wiem, co pani poradzić, panno Stone.
Nawet jeśli jakimś cudem uda się pani poprawić
wszystko do poniedziałku, raczej nie uda się pani
sprowadzić inspektora na plac budowy podczas
weekendu. A bez jego podpisu...
Rozumiem. - Z trudem łapała oddech. To nie-
możliwe, powtarzała sobie w myślach. - Muszę
najpierw porozmawiać z kierownikiem budowy.
Jak mogę się z panem skontaktować ?
Podał jej numer, po czym się rozłączył. Zebrała
się w sobie, zwalczyła panikę, po czym wybiegła
z biura, ignorując pytające spojrzenie Price'a.
S
R
Na budowie zastała zaledwie kilku robotników,
którzy pakowali resztki sprzętu. Wśród nich był
Griggs, więc czym prędzej do niego podeszła.
- Co się tu dzieje? - zapytała, marszcząc brwi.
- Przenosimy się na inną budowę - odparł, uni-
kając jej wzroku.
- To niemożliwe! Przecież tu jeszcze jest tyle
pracy, musicie skończyć fundamenty.
- Wykonujemy tylko polecenia, proszę pani.
- Gdzie jest Teague?
- Nie ma...
- Co to znaczy: nie ma?! Dokąd poszedł?
Wyciągnął z kieszeni roboczej koszuli złożoną
na pół karteczkę.
- Prosił, żebym to pani przekazał. - Podał jej
papier i czmychnął.
Zaskoczona przeczytała adres. Nie rozumiała,
co Teague robił w ekskluzywnej części miasta,
szybko jednak dotarło do niej, że pewnie dostał
nowe zlecenie i przeniósł tam ludzi. Czuła się
zdradzona, perfidnie oszukana. Jak mógł jej coś
takiego zrobić?- Przez niego straci wszystko, sta-
nie się pośmiewiskiem w branży, na nic jej studia
i lata ciężkiej pracy... Dlaczego tak postąpiło I to
po tym, gdy zakochała się w nim bez pamięci...
Powolnym, pełnym rezygnacji krokiem wróciła
do samochodu. Musiała na bok odłożyć rozżalenie
i poczucie krzywdy, jeśli chciała ratować
S
R
projekt. Wpisała do GPS-a adres, po czym wybra-
ła w telefonie numer ojca i opuściła teren budowy.
- Tu Packard, słucham - warknął do telefonu.
- Cześć, tato. Mam nadzieję, że ci nie prze-
szkadzam.
- Nie bardziej niż zwykle. Wszystko u ciebie w
porządku, Sammy ?
Bywało lepiej. Potrzebuję twojej pomocy.
- O co chodzi?
Odchrząknęła, by nabrać odwagi.
- Mam problem. Właśnie się dowiedziałam, że
fundamenty nie będą gotowe na poniedziałek.
Tato, czy mógłbyś wpłynąć na Russa O'Bryanta,
żeby komitet budowy biblioteki przesunął termin
odbioru o tydzień?
Wstrzymała oddech, oczekując na odpowiedz.
- Czyżby strategia z majstrem kochasiem nie
wypaliła? - rzucił z miażdżącą satysfakcją.
- Proszę, tato, dajmy temu spokój.
- Córeczko, przecież nalegałaś, żebym się nie
wtrącał. Więc się nie wtrącam. Tym razem jesteś
zdana tylko na siebie.
Zamrugała szybko, by powstrzymać łzy. Po co
w ogóle do niego dzwoniła, skoro rezultat był do
przewidzenia? Co gorsza, ojciec miał rację, prze-
cież sama tego chciała.
- Rozumiem, tato. - Rozłączyła się.
Przez chwilę jechała przed siebie, nie zwraca-
jąc uwagi na to, co się dzieje dokoła, aż wreszcie
GPS zaczął głośno piszczeć, by zasygnalizować,
że minęła ulicę, w którą należało skręcić. Zawró-
ciła więc, po chwili odnalazła uliczkę, przy której
S
R
mieściły się duże, eleganckie domy, wyróżnione
przed paru laty prestiżową nagrodą stowarzysze-
nia architektów. Minąwszy je, dotarła do nieco
starszych, jeszcze bardziej eleganckich i droż-
szych rezydencji, posadowionych w dużych, za-
dbanych ogrodach. Zastanawiała się, jakie zlece-
nie Teague mógł otrzymać w tej dzielnicy. Może
remont elewacji?- Budowę gustownej fontanny?
Albo zmianę ukształtowania terenu na potrzeby
jakiegoś wyjątkowego ogrodu?
- Jesteś u celu - poinformował GPS.
Przyjrzała się nowoczesnemu budynkowi wy-
konanemu z drewna cedrowego i szkła, stojącemu
wśród dorodnych drzew. Podjechała bliżej, ale
mimo iż wytężała wzrok, nie dostrzegła robot-
ników. Wysiadła więc z auta, by przejść na tyły
domu. Zastanawiała się gorączkowo, co powinna
powiedzieć, gdy wreszcie zobaczy Teague;a. W
jej sercu wciąż tliła się nadzieja, iż zaszło jakieś
fatalne nieporozumienie. Może sądził, że inspek-
cja wypadła pomyślnie i dlatego zabrał ludzi w
inne miejsce?- A może pomylił daty i sądził, że
mają jeszcze sporo czasu na dokończenie fun-
damentów?
- Szukasz kogoś?
Na tarasie stał wysoki mężczyzna. Przez uła-
mek sekundy nie mogła dostrzec jego twarzy,
gdyż oślepiło ją ostre słońce, ale gdy postąpiła
krok, nie miała już najmniejszych wątpliwości.
Był to Teague, ale jakże różny od tego, którego
S
R
widywała codziennie od paru tygodni. Ubrany był
w czarne, eleganckie spodnie i kremową koszulę,
na nogach miał doskonale wyglansowane czarne
pantofle, zaś na ręku lśnił rolex. W dłoni trzymał
kieliszek czerwonego wina, wyglądał na odprężo-
nego i zadowolonego. A w dodatku niezmiernie
bogatego.
- Teague? - Zmarszczyła brwi. - O co tu cho-
dzić
- Witaj w moim domu, Samanto.
S
R
ROZDZIAA JEDENASTY
Przypatrywała się z niedowierzaniem Tea-
gue'owi, który stał na tle posiadłości wartej milio-
ny. Czuła się nie tylko oszołomiona, ale przede
wszystkim oszukana.
- O co chodzi, Samanto? - zapytał. - Czyżby
zabrakło ci języka w buzi?
- To jest twój dom? Myślałam, że jesteś...
- Robotnikiem budowlanym?
- Jak to możliwe... Skąd wziąłeś się tamtego
dnia na budowie?
- Może wejdziesz do środka? Chętnie ci
wszystko wyjaśnię.
Wybuchowa mieszanka ciekawości i tęsknoty
sprawiła, iż postanowiła skorzystać z zaproszenia.
Gdy dotarli do drzwi frontowych, gestem ręki
zachęcił, by weszła przed nim. Tuż za progiem na
podłodze leżał piękny chodnik, zapewne oryginal-
ne tybetańskie rękodzieło. Ogromna przestrzeń,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]