[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wschodnie. A tam, ten kurhan na samym dole, jest najmłodszym grobem, z początku III
wieku. Właśnie wtedy Goci wyruszyli nad Morze Czarne.
Czy zastanawiałeś się, że wszystkie szkielety leżą głowami na północ? zapytała mnie
Agnieszka.
Może w tym ułożeniu szkieletów wyraża się jakiś hołd dla północnej ojczyzny Gotów?
Może...
Nasze łopatki zgarniały żółtą, żwirowatą ziemię, w której gdzieniegdzie, jak rodzynek,
tkwił czarny węgielek spalonego lub zbutwiałego drewna. Najlepiej i najsprawniej poruszał
łopatką doktor Strom. Powiedziałem mu:
Wydaje mi się, Herr Doktor, że sprawę gocką winniśmy załatwić polubownie. O ile
wiem, niektórzy królowie szwedzcy byli jednocześnie królami polskimi i na odwrót.
Niektórzy królowie polscy byli także dziedzicznymi królami Gotów. Nie kto inny, jak nasz
prześwietny Jan Kazimierz, tytułował się: Ja z Bożej łaski Król Polski, Książę Litewski,
Ruski, Mazowiecki, Czernihowski, Smoleński, dziedziczny król Szwedzki, Gotski i
Wandalski .
Ech, to zupełnie inna historia rzekł Strom.
No tak, ale czy nie warto o tym pamiętać, gdy nawiązujemy tu nasze przyjaznie? Zresztą
machnąłem ręką i spojrzałem znacząco w stronę Agnieszki pan daje sobie radę bez
powoływania się na historię.
Co ciebie dziś ukąsiło? zainteresowała się Agnieszka.
Herr Thomas nie może się zdecydować stwierdził Strom kogo ma obdarzyć
uczuciem: romantyczną wyspiarkę, czy młodą panienkę uzbrojoną w nowoczesną technikę.
Odłożyłem łopatkę.
Herr Doktor. Gdyby w panu płynęła krew Gotów i Wandalów, moglibyśmy się
spróbować na miecze.
Gockie? zapytał Strom.
Porzuciłem pracę przy kurhanie i powlokłem się na brzeg jeziora. Byłem zły na siebie.
Dlaczego nie potrafiłem wykazać się choćby połową tego sprytu i inteligencji, co bohaterowie
najmniej zawikłanej powieści kryminalnej? Trzymałem przecież w rękach wszystkie klocki
łamigłówki, która nosiła nazwę tajemnica figusów , a jednak nie zdobyłem się na to, aby
ułożyć ją w jedną całość.
Opowiadała nam Rzyndowa, że Alfred z Doliny okazał swe zainteresowanie dla figusów
w chwili, gdy przesadził je do nowych doniczek. Strzegł tych figusów jak zrenicy oka,
opiekował się nimi, doglądał ich. Dlaczegoż nie wydało mi się to podejrzane? Zwierzał mi się
przyjaciel Rzyndy, Pobłocki, że Alfred zaniedbał swoje piękne gospodarstwo, łódką jezdził po
jeziorze, skarbów w wodzie szukał, a gdy wracał do domu, to zamiast jąć się jakiejś
prawdziwej pracy, swoje figusy podlewał i chodził koło nich jak kura koło piskląt. Czemu po
słowach Pobłockiego nie zainteresowałem się figusami? Czy nie był zastanawiający ten upór,
z jakim Rzynda, człowiek przecież niegłupi, poszukiwał skarbów? Musiał mieć jakąś
namacalną podstawę dla swojej wiary w istnienie skarbów. Mówił Rzynda Pobłockiemu: Ja
mogę kupić sto gospodarek, jak zechcę .
Teraz, gdy wiedziałem o złotych doniczkach Rzyndy wszystko było oczywiste, wiązało
się ze sobą w sposób niezwykle prosty. Trudniej było to uchwycić, kiedy sprawa kradzieży
figusów wydawała się czymś śmiesznym. Ta właśnie śmieszność całej sprawy zwiodła mnie
na manowce.
Wielu autorów powieści kryminalnych lubi drwić z policjantów pozbawionych
wyobrazni; zagadki kryminalne rozwiązuje bohater z wyobraznią, potrafi on bowiem dostrzec
głęboko ukryte, podskórne związki w skomplikowanym zjawisku przestępstwa. Ja chciałem
być bohaterem z wyobraznią. Dlatego przegrałem. W życiu zagadki kryminalne mają
rozwiązanie o wiele prostsze, niż je sobie wyobrażamy, a jednocześnie znacznie ciekawsze.
Złodzieje ukradli figus. Trzeba więc było zainteresować się tym, co ukradli. Figusem.
Tymczasem rozważaliśmy wszystkie inne przyczyny kradzieży przypuszczaliśmy, że
Rzyndowa ma w swym mieszkaniu coś bardzo cennego, co obudziło ciekawość złodziei. A
przecież złodzieje ukradli tylko figus, a nie co innego!
Rozmyślałem o tym siedząc samotnie na brzegu jeziora. Było mi bardzo smutno.
Oczywiście nie dlatego, że nie zdołałem zagrać roli doskonałego detektywa. Zrozumiałem
nagle, że i w stosunkach z ludzmi jestem tak samo niedołężny, jak w sprawie figusów. Jest
takie niemieckie przysłowie: Po co ma być coś proste, skoro może być skomplikowane? Ja
postępowałem w myśl tego przysłowia. Niepotrzebnie komplikowałem własne i cudze
sprawy. Czy nie taki byłem wobec Agnieszki? Czy nie podobny okazałem się wobec
Krystyny? A wreszcie czy nie skomplikowałem niepotrzebnie sprawy między sobą i bratem
swoim, Pawłem?
Przyłożyłem dłoń do czoła. Daleko po jeziorze płynął kajak.
Rozejrzałem się po brzegu. Niebieski kajak Krystyny i mój składak leżały wyciągnięte na
piasku. Ktoś zupełnie obcy wpłynął na nasze jezioro.
Skoczyłem do namiotu po lornetkę. Tak, w kajaku siedział nie znany mi mężczyzna i
obok niego kobieta. Wiosłowali w stronę bezludnej wyspy. Kiedy zasłoniły ich drzewa na
wyspie ściągnąłem na wodę swój składak. Po kilkunastu minutach lądowałem na brzegu
wyspy, po przeciwnej stronie niż OBCY.
Wśliznąłem się w krzaki, gdzie stał ongiś namiot Brunhildy. Indiańskim sposobem
przekradłem się przez wyspę aż do miejsca, z którego, sam niewidoczny, mogłem
obserwować przybyłych. Mój Boże zastanowiłem się znowu komplikuję być może
zupełnie proste sprawy .
Nieznajomy mężczyzna wyciągnął z kajaka namiot. A więc zamierzają tu nocować.
Nieznajoma kobieta rozkładała na trawie kuchenkę spirytusową. Była w kostiumie
kąpielowym, opalona na brąz, zapewne po dłuższej kajakowej podróży.
Wyjęła z plecaka paczkę papierosów. Zapaliła. Dzieliło nas nie więcej niż sześć metrów.
Widziałem wyraznie paliła papieros syrena ze złotym ustnikiem.
Ostrożnie wycofałem się z krzaków. Wskoczyłem w składak i robiąc duży łuk, żeby
OBCY nie mogli mnie dostrzec podpłynąłem do naszego brzegu.
Andrzej wrócił z posterunku milicji. Panienka z motocyklem czule pożegnała Pawła.
Powiedziała do niego głośno, żebym ja usłyszał:
Na tym odludziu nasz sposobność zapuścić brodę. Będzie ci z nią do twarzy. Jeśli cię tu
zanudzą, napisz do mnie do Sopotu, znowu po ciebie przyjadę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]