[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żadnymi dowodami, wydawały się absurdalne.
Również i pod innym względem znalazłem się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Byłem
go?ciem barona de Saint-Gatien i winienem mu lojalno?ć. A tymczasem, podobnie
jak Pigeon, stałem się ?wiadkiem podejrzanej rozmowy barona z jego sługą.
Zdawałem
sobie sprawę, że na dzisiejszą noc Pigeon przygotowuje pułapkę na Filipa, a tym
samym na barona. Jak powinienem postąpić? Czy przez lojalno?ć należało ostrzec
barona?
Ale przecież brzydziłem się przestępstwem. Je?li Pigeon miał rację i za zagadką
Fantomasa krył się baron, powinien ponie?ć zasłużoną karę. Moja lojalno?ć mogła
co najwyżej ograniczyć się do biernej postawy wobec zakusów Pigeona, ale w
żadnym
razie nie wolno mi było przeciwdziałać.
Z drugiej jednak strony prowadzone przeze mnie ?ledztwo dało mi wystarczające
dowody
na to, abym nabrał przekonania, że baron jest niewinny, podobnie jak niewinny
jest jego bratanek Vincent. Ale udowodnić ich niewinno?ć można było tylko przez
zdemaskowanie prawdziwego winowajcy, a w tej sprawie czułem się ciągle bezradny.
?Potrzebuję jeszcze trochę czasu? ? rozmy?lałem, kierując się do donżonu.
Widowisko kończyło się. Smugi reflektorów sunęły po murach zamku, z gło?ników
płynęły
d?więki menueta.
Wszedłem do donżonu i aby nie przeszkadzać Yvonne i Robertowi, usiadłem na
krzesełku
pod ?cianą, przyglądając się, jak chłopiec sprawnie przyciska guziczki na
tablicy
rozdzielczej reflektorów.
Wreszcie doczekałem się końca widowiska. Yvonne wyłączyła aparaturę. Potem
podeszła
do mnie. Zauważyłem, że ma wypieki na twarzy.
? Obmy?lili?my pułapkę na pomocnika Fantomasa ? o?wiadczyła. ? Przecież chyba i
dzi?
wieczór Fantomas będzie się z nim porozumiewał? Zaczaję się na korytarzu, w
którym
są drzwi do łazienki. Znale?li?my wspaniałe miejsce na kryjówkę. W końcu
korytarza
stoi ogromny fotel. Schowam się za nim i będę obserwować każdego, kto w porze
nadawania sygnałów wejdzie do łazienki.
Zbliżył się Robert.
? Trzeba zrobić inaczej, proszę pana. Tam, za fotelem jest miejsce tylko na
jedną
osobę. Ja się tam ukryję, a ona pójdzie z panem do parku, aby obserwować
wysepkę.
? Nie, to ja schowam się za fotelem ? upierała się Yvonne.
I byliby się pokłócili, lecz rozstrzygnąłem ich spór.
? Pomysł jest dobry. Ale to robota dla mężczyzny. Za fotelem skryje się Robert.
? No, jasne. Ma pan rację ? ucieszył się chłopak.
Yvonne tupnęła ze zło?cią długą, patyczkowatą nóżką
? Caramba, porca miseria ? zawołała jak ciotka Eveline. ? Pan uważa, że ja się
do niczego nie nadaję?
Przecząco pokręciłem głową.
? I dla ciebie znajdzie się zajęcie, Yvonne. Zresztą jest tyle kłopotów...
I opowiedziałem im o rozmowie podczas kolacji.
? Więc to są kopie Vincenta? ? przeraziła się Yvonne. ? O Boże, czy komisarz go
aresztuje?
? My?lę, że nie ? odrzekłem. ? Postara się zebrać więcej dowodów winy twojego
brata i twojego stryja.
? Stryja? Mało im Vincenta? ? oburzyła się Yvonne. ? A czy są jakie? podstawy,
aby podejrzewać stryja?
Kiwnąłem głową.
? Niestety, tak. Przykro mi, że nie mogę wam o nich opowiedzieć, ale jestem
związany
tajemnicą.
Yvonne była naprawdę zaniepokojona.
? Co robić, proszę pana? Co robić, żeby im jako? pomóc? Przecież oni są
niewinni.
? I ja tak sądzę ? odparłem. ? Niestety, nie wiem, jak im w tej chwili pomóc.
Spojrzałem na zegarek.
? Czy to nie o tej porze złoczyńca nadawał sygnały? ? zapytałem.
Po?piesznie wyszli?my z donżonu. Tury?ci już opu?cili taras i park, który teraz
ogarnęła ciemno?ć i cisza. W mroku bezksiężycowej nocy ?wieciły tylko niektóre
okna w zamku, blask ich nieforemnymi plamami padał na rzekę.
Zamiast do ogrodu Diany de Poitiers skierowałem się do wozowni.
? Dokąd pan idzie? ? zdumiał się Robert.
? Do swojego samochodu.
? Przecież mieli?my i?ć nad rzekę, tam naprzeciw wyspy?
? Pojedziemy moim wehikułem ? wyja?niłem.
Nie rozumieli, dlaczego chcę jechać samochodem, a ja nie mogłem im tego
wytłumaczyć.
Z ciemno?ci wyłonił się komisarz policji w towarzystwie Pigeona. Komisarz
podszedł
do Roberta.
? To ty, chłopcze, masz klucze do donżonu i aparatury widowiskowej? ? zapytał.
? Tak, proszę pana.
? Daj je nam. Chcemy jeszcze raz zapoznać się z tą aparaturą ? o?wiadczył
komisarz.
? Czy co? się stało? ? zainteresowała się Yvonne.
Komisarz niecierpliwym gestem wyciągnął rękę po klucze i widać było, że nie ma
ochoty nic wyja?niać młodym ludziom. Ale Pigeon powiedział:
? Wciąż jeszcze zastanawiamy się, w jaki sposób złodziej wkleił ta?mę ze swoim
głosem.
Robert wręczył klucze komisarzowi. I nawet chciał pój?ć z nimi do donżonu, ale
komisarz odprawił go ruchem dłoni.
? Sami damy sobie radę. Jutro oddam ci klucze ? o?wiadczył. Robert był z tego
rad, mógł bowiem pój?ć do zamku, żeby wypatrywać osoby, która wejdzie do
łazienki.
Wyprowadziłem wehikuł z zamkowych garaży. Wsiedli?my do niego z Yvonne i
pojechali?my
do parku szeroką aleją wysadzaną starymi platanami. Noc była bardzo ciemna, ale
nie zapalałem ?wiateł. Nie chciałem, żeby nas zauważył złoczyńca. Jechałem
niemal
po omacku. Na szczę?cie Yvonne znała tu każde drzewo i nieomylnie wskazywała
drogę.
? Chcę znale?ć się naprzeciw wyspy ? tłumaczyłem dziewczynce. ? Czy znasz tam
skrawek plaży z dobrym zjazdem do wody?
? Chyba nie zamierza pan wjechać do rzeki? ? roze?miała się.
? Nie wiem, czy to nie okaże się konieczne ? odparłem z powagą, lecz ona
my?lała,
że ja żartuję.
Komenderując mną: ?na lewo?, ?teraz na prawo?, ?teraz znów na lewo i zaraz na
prawo? ? poprowadziła wehikuł alejkami parkowymi nad piaszczysty brzeg rzeki.
Jak wspomniałem, było bardzo ciemno, nie widziałem zarysów wyspy i w ogóle nie
miałem pojęcia, gdzie jeste?my. Gdy Yvonne kazała mi stanąć i wysiedli?my z
wehikułu,
przekonałem się, że tylko krok dzieli nas od rzeki. Słyszałem nawet cichy szmer
wody podmywającej brzegi.
? I co teraz? ? zapytała dziewczynka.
? Ano, nic. Poczekamy.
? Ale dlaczego przyjechali?my tu samochodem? ? dziwiła się.
? A może trzeba będzie kogo? ?cigać ? odpowiedziałem zagadkowo.
? Ach, rozumiem, zamierza pan schwytać złoczyńcę, który z wyspy nadaje sygnały ?
domy?liła się. ? Tylko że do tego celu potrzebny jest nie samochód, lecz
motorówka.
Pokręciłem głową.
? Nie zamierzam go schwytać. Zapolujemy na kogo? innego.
? O rany, jaki pan tajemniczy! ? prychnęła gniewnie. ? Ach, już rozumiem. Za
zdemaskowanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]