[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie, nie miała ochoty wyglądać tak, jakby starała się zwrócić na siebie uwa-
gę... cóż, kogokolwiek.
Ignorując przyspieszone bicie serca, Lexie wybrała jeden z zakupów Jacoby.
Luźne bawełniane spodnie lekko opinały jej biodra, podkreślając długie nogi, a de-
likatny wzorek na jedwabnej koszuli współgrał z karmelowym odcieniem spodni.
W kwestii makijażu zdecydowała się na rozświetlający podkład i odrobinę błysz-
czyku.
Pokojówka zaprowadziła ją ponownie na dół, a tam na długi taras, gdzie w
cieniu rozłożystego drzewa siedział Rafiq de Couteveille. W powietrzu unosił się
zmysłowy zapach gardenii. Zdradzieckie serce Lexie znowu mocniej zabiło, kiedy
jej gospodarz wstał z krzesła i poddał ją jednemu z tych swoich starannych oglę-
dzin.
- Tak, znacznie lepiej - powiedział i wskazał na sąsiednie krzesło. - Czujesz
jeszcze ból w żebrach?
- Tylko kiedy się obracam - odparła rzeczowo i usiadła. - Jak ma się prze-
wodniczka?
- Jest już w domu ze swoją rodziną i szybko dochodzi do siebie. Dziękuje za
kwiaty, które jej przesłałaś.
- Bardzo chciałam ją odwiedzić, ale nie wpuszczono mnie do niej.
Zmarszczył brwi.
- Lekarka mi powiedziała, że musisz odpoczywać tak dużo, jak to możliwe.
- Dobrze. - Próbując zmienić temat, zapytała: - To musi być bardzo stary bu-
dynek. To właśnie tutaj mieszkali pańscy przodkowie?
- Nie, wybudowali znacznie bardziej ponurą fortecę, która teraz góruje nad
stolicą. Ten budynek początkowo pełnił funkcję wieży strażniczej, jednej z wielu
pobudowanych wzdłuż linii brzegowej.
Na tarasie pojawiła się pokojówka z tacą.
- Zauważyłem, że w szpitalu piłaś herbatę, więc ją zamówiłem, ale śmiało
powiedz, jeśli wolisz kawę albo coś zimnego - rzekł.
Był taki spostrzegawczy.
W głowie Lexie pojawiło się natychmiast jej ostatnie spotkanie z Felipe. Jak
dużo Rafiq widział bądź słyszał?
- Chętnie napiję się herbaty, dziękuję - powiedziała z udawanym spokojem.
Ich dalsza rozmowa okazała się lekka i niezobowiązująca, mimo to Lexie wy-
czuwała w niej podteksty. I dręczyło ją pełne napięcia uczucie, że coś czyni ją czę-
ścią wydarzeń, nad którymi nie ma żadnej kontroli.
Jednak największe napięcie, co przyznała z żałosną szczerością, wywoływały
wspomnienia tamtego pocałunku.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nie potrafiąc się oprzeć pokusie, Lexie zerknęła ukradkiem na Rafiqa i zaru-
mieniła się, gdy napotkała spojrzenie zielonych oczu, lekko zmrużonych w słońcu i
chłodnych. Przeszedł ją dreszcz - gwałtowny, nieokiełznany, niemal desperacki,
zmuszając do pospiesznego odwrócenia wzroku, nim ciemne, przenikliwe oczy
zdążyły dojrzeć to, co skrywa się w jej wnętrzu.
Odstawiła na stół filiżankę, a ton jej głosu był nieco szorstki, kiedy zadała
pierwsze pytanie, jakie jej przyszło do głowy:
- Od jak dawna rządzi pan Moraze?
- Od dziesięciu lat - odparł. - Odkąd skończyłem dwadzieścia lat. Mój ojciec
przedwcześnie zmarł.
- Przykro mi - powiedziała cicho, odwracając głowę, by podziwiać szkarłatne
pąki rosnącego w pobliżu hibiskusa.
Spojrzenie Rafiqa wyostrzyło się. Jej twarz może i wyrażała każde targające
nią uczucie, milczenie jednak było enigmatyczne.
A więc ojciec to dla niej drażliwy temat. Cóż, gdyby to jego ojciec słynął z
perfidii i okrucieństwa, też by unikał rozmowy na jego temat.
Chwilę odczekał, po czym rzekł:
- Życie bywa okrutne. Powiedz mi, co sprawiło, że zdecydowałaś się zostać
weterynarzem? - I przyglądał jej się spod półprzymkniętych powiek, dostrzegając
niewielkie, niemal niezauważalne oznaki odprężenia.
- Kocham zwierzęta i chciałam zrobić dla nich coś dobrego - odparła bez wa-
hania.
- Bardzo altruistyczne - powiedział przeciągle, zirytowany jej gładką odpo-
wiedzią.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Poza tym weterynarze całkiem dobrze zarabiają.
- Z tego, co mi wiadomo, studia są długie i kosztowne.
- Jakoś sobie poradziłam. - Spokój jej głosu przeczył wyzwaniu w oczach. -
Miałam szczęście, gdyż zawsze udało mi się znaleźć dobrą wakacyjną pracę, no i
sporo pomagała mi siostra.
Jacoba od szesnastego roku życia pracowała jako modelka, pragnąc zarobić
na leczenie chorej matki. Jej pełna sukcesów kariera pomogła także opłacić niemałe
czesne za studia siostry. I choć Jacoba upierała się, że to nie jest konieczne, Lexie
powoli zwracała jej te pieniądze.
Rafiq de Couteveille niewątpliwie dobrze się bawił podczas studiów. On nie
musiał przejmować się przyziemnymi, nudnymi sprawami typu, skąd wziąć pienią-
dze na kolejny posiłek albo czy dobra córka zostałaby w domu, żeby opiekować się
matką, zamiast na pierwszym miejscu stawiać własne ambicje.
- Gdzie pan studiował? - zapytała słodko.
- Oxford i Harvard. I trochę też Sorbona. Mój ojciec bardzo sobie cenił sta-
ranne wykształcenie.
- Także i na Moraze? - zapytała Lexie jeszcze słodszym tonem, po czym na-
tychmiast pożałowała swoich słów.
- Oczywiście - odparł spokojnie. - Moraze ma doskonały system szkolnictwa,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]