[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rii wydawniczej. Na okładce widniał rysunek, przedstawiający potężnego draba,
otrzymującego  prawy sierpowy w szczękę od drugiego, odzianego w kosmicz-
ny kombinezon. Wszystko to rozgrywało się na tle mapy powierzchni księżyca.
Kamil odczytał tytuł i uśmiechnął się ironicznie.  Jakaś tania, szmirowata histo-
ryjka  pomyślał  ciekawe, skąd to wzięło się tutaj. A jeszcze ciekawsze, kto
to czytał?
Chciał odłożyć książkę, lecz wzrok jego padł na fragment tekstu, umieszczo-
ny na skrzydełku okładki. Przeczytał kilka zdań, potem przewrócił kartkę, usiadł
wygodniej w fotelu i zaczął czytać pierwszy rozdział. Niepostrzeżenie dla samego
siebie został wciągnięty w żywą, chociaż dość nieprawdopodobną akcję opowie-
ści. . .
87
1
Właściwie nie powiedziano mu dotychczas ani słowa ponad to, że ma natych-
miast służbowo udać się na Księżyc. Podróż  jak podróż. Jan bywał już na
Księżycu i dalej nawet, ale zawsze miało to jakiś z góry określony cel, a przy tym
załatwianie formalności trwało zwykle ponad tydzień, potem czekało się długo na
miejsce w rakiecie.
Tym razem, bez żadnych formalności, w ciągu kilku godzin Jan znalazł się na
pokładzie statku kosmicznego. Miał w kieszeni zwykły służbowy paszport poza-
ziemski, delegacje do jednej ze stacji badawczych instytutu, w którym pracował.
Mimo to jednak zdawał sobie sprawę, że jego wyjazd musi mieć jakiś nadzwy-
czajny charakter.
Mając wiele czasu, próbował teraz wyobrazić sobie cel tej nieplanowanej po-
dróży. Cóż takiego mogło przydarzyć się w księżycowej stacji? Czyżby objawiła
się tam jakaś niezwykła forma pozaziemskiego życia, jakaś istota z Kosmosu, dla
zbadania której trzeba było zawezwać znakomitego specjalistę  biofizyka z Zie-
mi? Przypuszczenie miało pozory prawdopodobieństwa: o takim fakcie na pewno
nie trąbiono by głośno, dopóki sprawy nie zbadają specjaliści. Stąd te tajemni-
ce i brak wszelkich wyjaśnień o celu podróży. Hipoteza miała jeden słaby punkt:
Jan zdawał sobie sprawę, że choć biofizykiem wprawdzie był, jednak nie na tyle
znakomitym. . .
Pod koniec podróży porzucił wreszcie te jałowe domysły i postanowił cze-
kać, aż ktoś mu coś wyjaśni. Kiedy głośnik poinformował pasażerów, że do celu
podróży pozostało zaledwie trzy godziny, Jan udał się do bufetu. Czuł już nieprzy-
jemne ssanie w dołku, a na zjedzenie kolacji w księżycowym kosmoporcie wolał
nie liczyć. Jeszcze przed odlotem poinformowano go, że będzie miał natychmia-
stowe połączenie z docelową stacją, wolał więc nie ryzykować, bo nade wszystko
nie lubił chodzić spać głodny.
W bufecie było dość tłoczno, nie wszyscy jednak, jak się okazało, siedzie-
li tu, by coś przekąsić. Nawet nie podsłuchując specjalnie cudzych rozmów, Jan
bez trudu dowiedział się o pogłosce, komentowanej żywo przez pasażerów: wczo-
rajszy statek regularnej komunikacji księżycowej przed lądowaniem na Księżycu
został uprowadzony przez kilku podróżujących w nim osobników. Według ostat-
nich wiadomości, otrzymywanych jakoby z Centrali Koordynacji Lotów, statek
wylądował w bliżej nie określonym rejonie Księżyca, gdzie opuścili go porywa-
cze, uprowadzając jako zakładnika jednego z pasażerów. Statek, po kilku godzi-
nach postoju, wystartował ponownie i szczęśliwie dotarł do kosmoportu, jednakże
o losach uprowadzonego pasażera dotychczas nic nie wiadomo.
Jan z zainteresowaniem słuchał tych relacji. Przypadek porwania rakiety pasa-
żerskiej nie był wprawdzie wydarzeniem bez precedensu  było już kilka prób,
niektóre nawet udane, zawsze jednak porywacze, wcześniej czy pózniej, sami od-
88
dawali się w ręce władz. Byli to przeważnie ludzie nie zdający sobie w pełni
sprawy z warunków panujących na Księżycu, przedstawiający żałośnie niski po-
ziom umysłowy. Jeden na przykład  wydarzenie ponoć autentyczne  usiłował
wyskoczyć ze spadochronem z rakiety manewrującej nad powierzchnią Księży-
ca. . . Jednakże w tym wszystkim, co mówiono teraz, Jan dostrzegł pewne cechy
przemyślanej, dobrze zorganizowanej akcji.
Zanim rakieta wylądowała, Jan wiedział już sporo na temat przebiegu porwa-
nia. Porywaczy było czterech, lecz działali w zmowie z kimś jeszcze, kto ocze-
kiwał na nich w umówionym miejscu lądowania. Działali raczej podstępem niż
grozbą, używając jedynie środków odurzających, którymi obezwładnili załogę ra-
kiety. Musiał być wśród nich dobry pilot rakietowy, gdyż wylądowali bezbłędnie,
bez pomocy kogokolwiek z obsługi statku. Gdy opuścili wraz z zakładnikiem ra-
kietę, okazało się, że zabrali ze sobą, bądz wynieśli poza statek, wszystkie awa-
ryjne ubiory próżniowe, uniemożliwiając w ten sposób pościg.
Odurzeni narkotykami piloci dopiero po kilku godzinach byli w stanie na-
wiązać łączność z kosmoportem. Wysłane natychmiast rakiety zwiadowcze nie
zdołały jednak odnalezć na terenie wokół rakiety żadnego podejrzanego pojazdu.
Załoga jednego z patrolowców odnalazła wprawdzie odciśnięte w pyle koleiny,
jednak już w odległości kilku kilometrów od miejsca przymusowego lądowania
porwanego statku ślad wkraczał na szlak uczęszczany przez liczne ruchome sta-
cje automatyczne i pojazdy księżycowe, a przy tym właściwości księżycowego
gruntu nie sprzyjały tu utrwalaniu się wyraznych śladów.
Tych ostatnich szczegółów dowiedział się Jan z oficjalnego komunikatu ra-
diowego rozgłośni księżycowej, tuż przed lądowaniem. Komunikat zapewniał po-
nadto, że poszukiwania są kontynuowane, jak dotychczas jednak bez rezultatu.
Przy odprawie paszportowej skierowano Jana do biura dyspozytora kosmopor-
tu, gdzie dowiedział się, że ze względu na wyjątkową sytuację nie będzie mógł
w ciągu najbliższej doby dotrzeć na miejsce przeznaczenia, albowiem wszyst-
kie pojazdy księżycowe oddano do dyspozycji służby śledczej. Jana umieszczono
w klitce zwanej szumnie apartamentem dla gości i polecono mu czekać cierpliwie
na dalsze polecenia. Nie mając nic lepszego do roboty, usiadł w przydzielonym
mu pokoiku i zaczął przeglądać przywiezione z Ziemi czasopisma.
Po kilkunastu minutach zapukano do drzwi. Do pokoju wszedł dyspozytor.
 Przepraszam, jeśli przeszkadzam  powiedział bardzo grzecznie.  Wła-
śnie skończyłem służbę. Pojęcia pan nie ma, co się tutaj działo od wczorajszego
wydarzenia. Byłem tak zajęty, że po prostu nie miałem nawet czasu śledzić szcze-
gółów tej afery. Sądzę, że może. . . pan zechce uchylić rąbka tajemnicy służbo-
wej. . . To znaczy, oczywiście, żartuję. . . Po prostu może pan wie coś ciekawego,
o czym chciałby pan mówić. Bo tutaj też właściwie niewiele wiemy. . .
 A skądże ja?  zdziwił się szczerze Jan.  Jeżeli, jak pan mówi, wy
tu niewiele wiecie, to ja tym bardziej nie wiem, przecież dopiero co przyleciałem
89
i siedzę tu zupełnie niepotrzebnie, a miałem niezwłocznie zameldować się w stacji
B  15.
Dyspozytor uśmiechnął się jakoś dziwnie, milczał przez chwilę, wreszcie cie-
kawość widać przeważyła.
 Ja pana jeszcze raz przepraszam. . . Rozumiem, że nie wolno panu z nikim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl